#10-lecie Call of Duty - Najlepsze kampanie dla pojedynczego gracza - Rasgul - 29 października 2013

#10-lecie Call of Duty - Najlepsze kampanie dla pojedynczego gracza

Seria Call of Duty obchodzi dziś swoje dziesięciolecie! Pomyślcie tylko, że dokładnie dekadę temu na rynek wyszła pierwsza odsłona tejże marki. Wówczas była ona porządnym konkurentem Medal of Honor i stała nieco w jej cieniu. Dziś te role się odwróciły i to właśnie takie części jak Modern Warfare lub też Black Ops spokojnie biły kolejne rekordy sprzedaży. Jest to obecnie taka kura znosząca złote jaja dla Activision, przynosząca miliardowe przychody. Osobiście śledzę ten cykl strzelanek od jej zalążków i wszystko pozycje (oprócz „trójki”) wspominam bardzo gorąco. Przyszedł czas, żeby przypomnieć Wam o kilku kampaniach, które osobiście uważam za najlepsze. Wywarły bowiem one na mnie największe wrażenie, a zarazem wyznaczyły pewien standard dla konkurencji.

Na wstępie warto jednak krótko napomnieć początek powstawania pierwszego Call of Duty, a zarazem całej serii. Związana jest ona bowiem z Medal of Honor: Allied Assault, czyli jednym z najlepszych FPSów, których akcja toczyła się podczas II Wojny Światowej. Chyba wszyscy pamiętają tamtejszą scenę z lądowania na plaży Omaha, ta zaś wydawała się żywcem wyjęta z równie kultowego filmu – „Szeregowiec Ryan”. Produkcja odniosła spory sukces, jednak studio za nią odpowiedzialne rozpadło się. Ponad 20 tamtejszych pracowników znalazło swoje miejsce pod skrzydłami Activision. Tak też powstało Infinity Ward, czyli studio, jakie dało nam na świat pierwszą część Call of Duty, a także kultową „czwórkę”, znaną lepiej jako „pierwsze Modern Warfare”.

Call of Duty

Pozostańmy jednak w klimatach pierwszej odsłony, od której wszystko się zaczęło. Pierwowzór ma w końcu jedną z najlepszych kampanii całej serii. Wywołuje ona naprawdę sporo emocji i nie jest aż tak silnie bezpłciowa jak wydane w przyszłości części. Fabułę oglądamy z trzech perspektyw żołnierzy różnych narodowości - brytyjskiej, sowieckiej oraz amerykańskiej. Tutaj też po raz pierwszy pojawiły się znienawidzone przez większość skrypty, dodające bardzo dużego rozmachu wydarzeniom. O ich efektowności zresztą ciężko nie powiedzieć, ponieważ pierwsze Call of Duty miało mnóstwo chwytających za serce chwil. Przypominały one o bohaterstwie poległych wojaków w istnie hollywoodzkim stylu. Za przykłady niech posłuży epicka obrona Stalingradu, bitwa o Berlin czy choćby defensywa Mostu Pegaza. Misje poszczególnych postaci różniły się od siebie klimatem oraz po części metodą prowadzenia rozgrywki. Anglicy działali cicho na tyłach wroga, Amerykanie uczestniczyli w bohaterskich wymianach ognia, a Rosjanie desperacko walczyli o niemalże zamienioną w gruz ojczyznę. Kampania nie należała do najdłuższych, ale zdecydowanie nadrabiała to intensywnością, co zresztą seria kultywuje do dziś. A, zapomniałbym o ciekawostce. Tutaj po raz pierwszy pojawia się znany już wszystkim Kapitan Price.

Najlepsze momenty, bądź misje: Wszystko związane z obroną Stalingradu

Call of Duty 2

Podręcznikowy przykład dobrze wykonanego sequela. Sama gra wyglądała wówczas naprawdę pięknie, a niektóre efekty graficzne potrafiły zadziwić. Jednak nie o oprawie wideo przyjdzie nam rozmawiać, a o tym jak seria zmieniła się właśnie przy okazji tejże odsłony. Tutaj pojawiły się po raz pierwszy checkpointy, system automatycznej regeneracji zdrowia, a także zmniejszono liczbę skryptów na rzecz oddania większej swobody graczowi (wyłącznie tutaj, potem koncepcję odrzucono). Efekty były oczywiście dość kontrowersyjne, ale w praniu sprawdzały się świetnie. Znowu mieliśmy do czynienia z trzema kampaniami żołnierzy tych samych narodowości co w „jedynce”, pomiędzy którymi mogliśmy się swobodnie przełączać. Każda z nich miała swoje momenty, choć moim zdaniem znów błyszczała ta rosyjska, ze względu na ciężki klimat. Poza oczywiście ponowną obroną Stalingradu i lądowaniem w Normandii, uświadczyliśmy też ciekawych etapów, których wydarzenia odbywały się w Afryce Północnej. Wbrew pozorom „dwójka” miała ogromny wpływ na samą serię jak i ogólnie na kampanie w pierwszoosobowych shooterach. Krok w przód w stronę kolejnej generacji konsol, czyli naszą obecnej. W końcu tak w gwoli przypomnienia – Call of Duty 2 pojawiło się na Xbox 360 i PC.

Najlepsze momenty, bądź misje: Lądowanie w Normandii

Call of Duty 4: Modern Warfare

Gdybym miał skrócić wywód o tej części marki, to wystarczyłoby powiedzieć dwa słowa – przełom i rewolucja. Nie znam zbyt wiele osób, które nie ukończyło całej „czwórki”. Tutaj praktycznie każda misja była wypakowana epickimi momentami i niepowtarzalnym klimatem, który przypominał najlepsze filmy wojenne, choć śmiem sądzić, iż również one zostały pobite jakościowo. Kampania była jedną wielką jazdą bez trzymanki rollercoasterem po całej galaktyce. Wydarzenia Modern Warfare rzucały nas w różne miejsca świata z perspektywy różnych osób, również w różnych latach. Wszystkie były ze sobą w jakimś stopniu połączone i dotyczyły międzynarodowego spisku, który prędko nabierał obrotów. Historia niesamowicie angażowała, pomimo tego, iż była krótka, liniowa oraz zapchana skryptami. Cała gra jak i kampania wyznaczyły standardy gatunku FPS, których inni deweloperzy strasznie się trzymali, lecz jakościowo odbiegali od ideału. To właśnie z tej gry wiele chwil zapadły mi najbardziej w pamięci. Mam problemy z przypomnieniem sobie, kiedy jest data urodzin mojej siostry, a bez większych kłopotów mogę opisać cały przebieg choćby pierwszej, poważnej misji naszego Soapa na statku. I ten moment, kiedy Price palił cygaro w helikopterze… mmm... majstersztyk!

Najlepsze momenty, bądź misje: Wybuch bomby atomowej oraz epizod w Czarnobylu

Call of Duty: Black Ops

Studio Treyarch przy okazji kampanii World at War miało swoje przebłyski, jednak została ona przyćmiona przez poprzedniczkę – Call of Duty 4. Wykazali się oni kunsztem dopiero przy okazji Black Opsa, które osobiście plasuję niemalże na równi z kultowym Modern Warfare. Na pierwszy plan wychodzi przede wszystkim sposób prowadzenia narracji. Jako Alex Mason zostaliśmy przywiązani do krzesła pod napięciem, przed oczami latają nam jakieś dziwne numery, nas zaś przesłuchuje tajemniczy gościu, który próbuje od nas wyłudzić tajemniczy kod, rzekomo potrafiący uratować świat przed zagładą. Brzmi troszkę irracjonalnie, ale w praktyce sprawdza się wyśmienicie. Autorzy tym razem nie rzucali nas na współczesne pola walki, ani nie cofali wstecz do II WŚ, tylko postanowili osadzić zdarzenia w najbardziej tajemniczym okresie czasowym – „zimnej wojnie”. Jesteśmy świadkami różnych tajnych operacji specjalnej jednostki, która walczyła choćby w Wietnamie czy Kubie przy użyciu różnych, prototypowych broni. Klimat Black Opsa był powalający, tempo akcji naprawdę wysokie, a wszystko było oblane ogromną dozą tajemniczości oraz niedomówień. W tę odsłonę grało się tak samo jak oglądało dobry film, a odejście od monitora choćby na 15 minut, pozostawiało w głowie wiele niewyjaśnionych pytań. Opowieść wydaje się być tak samo pełna jak ta w pierwszym Modern Warfare, za co należy się ogromny szacunek. Zabrakło jednak „tego czegoś”, żeby powiedzieć o kolejnym objawieniu. Nie przeszkodziło to jednak produkcji w osiągnięciu komercyjnego sukcesu, a także zgarnięciu wysokich not.

Najlepsze momenty, bądź misje: Walki w Wietnamie i „Moment Prawdy” pod koniec gry

Wymienione przeze mnie kampanie to bez wątpienia najlepsze spośród całej serii, co zresztą postarałem się udowodnić. Pozostaje mi jedynie spytać o Wasze typy i zachęcić do wspólnego świętowania dziesięciolecia tej marki. Na moim blogu możecie spodziewać się w tym i następnym tygodniu kilku artykułów dotyczących Call of Duty. Mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu. To tak w kwestii reklamy. Zapraszam serdecznie do wspólnej dyskusji w komentarzach czy choćby dawania swoich prywatnych „Top 5” gier spod szyldu „Wezwania Powinności”.


Zachęcam do odwiedzania mojego fanpage na facebooku oraz ćwierkacza. Znajdziecie tam sporo różnych przemyśleń, głupot i dowiecie się co słychać u Rasgula. Pozdrawiam!

Rasgul
29 października 2013 - 20:22