Moją przygodę z War Thunder można opisać jednym zdaniem: wpadłem na chwilę, zostałem na dłużej. Nie wiem, czy na stałe, ale z pewnością stoczę jeszcze niejedną bitwę, siedząc za sterami wirtualnej maszyny. Panowie z Gaijin Entertainment po prostu trafili ze swoją najnowszą produkcją w dziesiątkę.
Nie miałem do tej pory szczęścia do MMO. Najpopularniejsze tytuły, takie jak DOTA 2, Leauge of Legends czy World of Tanks nie spełniły moich oczekiwań, przez co obawiałem się, że tak samo zawiedzie mnie War Thunder. Ale przy sporej ilości czasu i braku alternatyw, postanowiłem zaryzykować pobranie gry z serwerów Steam. Na początku pojawił się samouczek. Nieskomplikowany, wdrażający wiedzę na temat podstawowych manewrów i zagrywek. Dzięki niemu chwilę później, kiedy wpadłem w wir walki, nie czułem się rzucony na głęboką wodę. Z pięciu dostępnych frakcji: Japonii, Niemiec, ZSRR, Wielkiej Brytanii i USA wybrałem Kraj Kwitnącej Wiśni. Z biegiem czasu zacząłem żałować tej decyzji, bowiem azjatyckie samoloty wydają się niezwykle podatne na uszkodzenia, zadając przy tym nie zawsze zadowalające obrażenia. Ostateczny werdykt dotyczący słuszności mojego wyboru wydam dopiero za jakiś czas, kiedy sprawdzę pozostałe opcje. Inni lotnicy za najlepsze uważają radzieckie maszyny, co wydawałoby się całkiem prawdopodobne – w końcu twórcy są Rosjanami. ;)
Co ciekawe, omawiany tytuł został podzielony na trzy tryby. Arcade, jak sama nazwa wskazuje, jest najmniej skomplikowany i zarazem najbardziej widowiskowy, dlatego to właśnie on skupia największą rzeszę graczy. Ułatwienia występują zarówno w sterowaniu samolotami, jak i w wymianie ognia z przeciwnikami. W trybie historycznym namierzanie celów jest trudniejsze, a naprzeciwko siebie nie mogą stanąć przedstawiciele tej samej frakcji. Ostatnia opcja zmienia charakter War Thunder na bardziej symulacyjny. Rozgrywka nie jest tak emocjonująca jak w przypadku bitew zręcznościowych, jednak sądzę, że dla prawdziwych fanów awiacji nie będzie to przeszkodą.
Tutejszą główną walutą są Srebrne lwy. Pieniądze zdobywa się za wypełnianie zadań, ale także za inne działania, np. codzienną aktywność. Gotówkę możemy wydać na kupno nowych płatowców, szkolenie załóg lub zakup części i ulepszeń. Istnieją również Złoty orły, czyli dodatkowe środki, wykorzystywane m.in. przy aktywacji kont premium. Niestety, zdobycie orłów wymaga wysupłania kilkunastu złotych, jednak na uspokojenie mogę wam powiedzieć, iż w War Thunder można bez żadnego problemu grać w pełni za darmo. Premium pozwala na szybsze zdobywanie punktów doświadczenia, lecz w czasie walki nie daje żadnych bonusów. Liczą się przede wszystkim spryt i umiejętności.
Na dziś istnieje siedemnaście lokacji i muszę przyznać, że są one naprawdę różnorodne. Bitwy rozgrywają się na pustyniach, w górach, nad Pacyfikiem, w norweskich fiordach i kilku innych miejscach. Całość została stworzona na podstawie map i pomiarów, dzięki czemu w jeszcze większym stopniu możemy poczuć się niczym lotnicy z okresu drugiej wojny światowej. Wykorzystanie elementów otoczenia, takich jak mosty czy kaniony jest czynnikiem rzutującym na powodzenie całej misji, ponieważ skuteczne manewrowanie umożliwia ucieczkę z nawet najtrudniejszych sytuacji. Podstawową zasadą walki jest to, aby nie dać się zaskoczyć. Jeśli wróg „usiądzie nam na ogonie”, pokonanie go będzie bardzo trudne. Tym bardziej, że zginąć można już od jednej, celnie wystrzelonej serii. W zależności od miejsca trafienia, samolot zachowuje się inaczej. I to rzeczywiście czuć. Czasem jedna zabłąkana kula przesądza sprawę, uśmiercając pilota, bądź niszcząc zbiornik z paliwem. Kiedy indziej kilkadziesiąt pocisków zaledwie dziurawi kadłub, ale wroga maszyna wciąż się porusza.
Naprawa uszkodzonych elementów przebiega na lotniskach – najpierw trzeba jednak wylądować, co przy toczonej walce nie zawsze jest łatwym zadaniem. Nawet jeśli działanie zakończy się sukcesem, wciąż jesteśmy narażeni na niebezpieczeństwo ze strony bombowców, które zrzucają pociski na budynki i pojazdy. Niszczenie jednostek naziemnych to jedno z podstawowych zadań – strzela się do samochodów, czołgów oraz statków. Każda wyeliminowana jednostka przybliża naszą drużynę do zwycięstwa, które może nastąpić też w innych warunkach, np. poprzez utratę wszystkich samolotów przez oponentów. Istotnym elementem jest bowiem ilość aeroplanów, jakie możemy wykorzystać w czasie jednej bitwy. W moim przypadku liczba ta wynosi pięć, co oznacza, że jeśli utracę pięć maszyn, mój udział w potyczce zakończy się.
Audiowizualnie War Thunder prezentuje wysoki poziom. Grafika jest przyzwoita, lokacje rozległe, a przy tym bardzo szczegółowe. Rozgrywka wygląda efektownie i samo jej obserwowanie z poziomu widza sprawia wiele przyjemności. Fajnie, że panowie z Gaijin zrobili ukłon w stronę polskich graczy i zdecydowali się na polonizację tego tytułu. Odgłosy bohaterów zostały nagrane w naszym ojczystym języku i brzmią całkiem nieźle. Jest to przede wszystkim ułatwienie dla osób nieznających angielskiego. Spore zainteresowanie grą (na serwerach przez cały czas przebywa średnio kilkadziesiąt tysięcy ludzi) wiąże się z problemami technicznymi. Co jakiś czas występują kłopoty z logowaniem lub połączeniem sieciowym. Pochwalić natomiast należy optymalizację, która w obecnej fazie pozwala na odpalenie War Thunder nawet na średniej klasy komputerze bez obaw o stabilność działania. Produkcja jest stopniowo i regularnie aktualizowana, a największa rewolucja nastąpi prawdopodobnie pod koniec listopada. Właśnie wtedy gra trafi do posiadaczy Playstation 4 – w tym dniu pojawi się także możliwość kierowania jednostkami naziemnymi, czyli czołgami.
Zachęcam każdego do wypróbowania swoich sił w podniebnych wojażach. War Thunder spełnia wszystkie wymagania potrzebne dobrej grze sieciowej. Jest ładny, dynamiczny, darmowy i wciągający, a przy tym niezwykle rozbudowany. Możecie oczekiwać kolejnych wpisów poświęconych tej produkcji, które wyjdą spod mojej klawiatury.