Is There Anybody Out There? - historia Pink Floyd - część 5. - Bartek Pacuła - 27 grudnia 2013

Is There Anybody Out There? - historia Pink Floyd - część 5.

David Gilmour po wydaniu Dark Side of the Moon powiedział, że Floydzi „wpadli w twórczą pułapkę”, właśnie przez ten album. Jest to stwierdzenie tyle trafne, co niepełne, bo po DSotM Floydzi powpadali w wiele pułapek, a ta twórcza wcale nie była najniebezpieczniejszą. A o tym, co muzycy zrobili po wydaniu swojej super-hitowej płyty w 5. części cyklu poświęconego historii Pink Floyd. Zapraszam!

Wish You Were Here Immersion Box - okładka.

Z celami, które ludzie sobie wyznaczają bardzo często bywa przewrotnie. Gdy cel życia zostanie osiągnięty nagle trudno znaleźć w sobie motywacje, by sobie kolejny taki cel wyznaczyć. Nagle okazuje się, że przyjemniejsza od osiągniecia celu była wędrówka do niego i że spełnienie swoich marzeń może być zwycięstwem, które szybko przeistacza się w porażkę. Dokładnie tak samo było z Floydami. Bez wątpienia płyta Dark Side of the Moon była opus magnum dla muzyków – nigdy przedtem nie nagrali czegoś podobnego i stanęli przed niemałym wyzwaniem, by sukces ten powtórzyć. DSotM było też wyżej wspomnianą „pułapką” z innych względów. Zespół wydając ten krążek ostatecznie określił swój styl muzyki, co z jednej strony było pozytywne, gdyż już nigdy potem nie wydali podobnego badziewia jak More czy Ummagumma, lecz z drugiej strony zamknęło Floydów w pewnej klatce, uniemożliwiając jakieś kosmiczne zmiany i kierunkując ich muzykę na długie lata. Na dodatek Floydzi nagle stali się mega bogaci i, mówiąc oględnie, lekko im z tego powodu odwaliło. Po latach Nick Mason napisał swe wspomnienia o Floydach, w której przyznał, że po wydaniu Dark Side of the Moon zespół był bardziej zainteresowany grą w squasha, niż setlistą na koncertach, a swe hotele dobierali pod kątem obecności pól golfowych(!), szczególnie na żądania Watersa, który zaczął namiętnie w tę grę grać. I nie ma się co oszukiwać – golf jest grą raczej dla bogatszych ludzi, a skoro Waters ewidentnie do nich należał, to skąd miał on brać motywację, by nagrywać kolejne rzeczy. Ostatnią „pułapką” zaś było przejęcie dowództwa przez Watersa. Choć Floydzi w latach poprzedzających wydanie DSotM bardzo się szarpali z brakiem lidera, to teraz zostali wyraźnie od niego uzależnieni, przynajmniej w sferze tekstów i koncepcji na album. I tak właśnie mijały Floydom kolejne miesiące, podczas których grali w golfa i spędzali czas z rodziną, a gdy ostatecznie spotkali się w sali prób żaden z nich nie był z tego faktu do końca zadowolony.

Wish You Were Here Immersion Box - jedna z płyt, podkładki i kulki.

Na początku Floydzi wpadli na totalnie absurdalny pomysł, by całą płytę nagrać za pomocą sprzętów, które znajdują się w normalnym gospodarstwie domowym, lecz projekt ten(o jakże odkrywczym tytule – The Household Objects) na szczęście szybko upadł. Muzycy jednak mieli kilka lepszych pomysłów, które nosiły tytuł Shine On(tytuł ten został potem zmieniony na znane wszystkim Shine On You Crazy Diamond), Raving and Drooling oraz One of These Days i wszystkie trzy utwory zostały włączone do repertuarów koncertowych(podobnie było przed wydaniem Dark Side…). Floydzi jednak nie byli zadowoleni ze swoich nowych kompozycji, szczególnie z Raving and Drooling i One of These Days, a przed nimi jawiło się pierwsze realne zagrożenie rozpadu zespołu. Tak się jednak nie stało, a Waters podjął decyzję, by na najnowszej płycie użyć tylko Shine On You Crazy Diamond i dograć nowe utwory, które cechować miał ten sam klimat.

Wish You Were Here Immersion Box - dwa albumy.

Wydana we wrześniu 1975 roku płyta zatytułowana Wish You Were Here jest chyba najcięższą w ocenie płytą z klasycznego okresu Floydów. Dla jednych jest ich szczytowym osiągnięciem, a dla innych płytą nudną, nadętą i małą w porównaniu do swej poprzedniczki. Album ten rozpoczynał się od pierwszej połowy Shine On You Crazy Diamond, gdyż podczas nagrywania Waters podjął decyzję, by ten długi utwór podzielić na dwie części(początkowy pomysł zakładał, że piosenka ta zajmie jedną stronę albumu, a inne kompozycję resztę – zupełnie jak w przypadku Meddle). Ponownie możemy usłyszeć Dicka Parry’ego grające świetne solo na saksofonie i chórki, a długie części instrumentalne przywodzą na myśl raczej starsze utwory Floydów z Echoes na czele. Obecnie uważa się, że utwór ten poświęcony jest Sydowi Barrettowi i nie mija się to z prawdą, gdyż sam Roger w wywiadach wracał wielokrotnie do tragicznej postaci ex-lidera Floydów i mówił o przykrym uczuciu pustki, które powstało po zniknięciu Syda. Kolejny utwór zatytułowany jest Welcome to the Machine i został on napisany przez Rogera Watersa. Jego klimat jest niezwykle ciężki i przygnębiający, i traktuje on o kondycji współczesnego człowieka. Waters traktował ten kawałek nawet bardziej osobiście, gdyż wg. niego utwór ten odnosi się do sytuacji w przemyśle muzycznym i jego(Watersa) miejsca w nim. Ponownie możemy usłyszeć syntezator VCS3, który jest wyraźnie słyszalny w tej piosence. Kolejny utwór, również napisany przez Watersa, Have a Cigar jest wyraźną kontynuacją tematu podjętego przez Welcome to the Machine, na dodatek zajmuje się tym problemem bardziej dosadnie, jednak muzycznie kompozycja ta jest jednak lżejsza od swojej poprzedniczki. Warto tutaj dodać, że piosenkę tę śpiewa Roy Harper, gdyż Have a Cigar to utwór silnie nacechowany wątkami autobiograficznymi i Gilmour źle się czuł śpiewając to, a Waters z kolei nie domagał wokalnie, by piosenkę tę udźwignąć. Po tym utworze następował czas na piosenkę tytułową. Powstała ona dzięki współpracy Watersa z Gilmourem, jej klimat jest dosyć smutny i ponury, a jej tekst można odczytywać na wielu różnych płaszczyznach. Utwór ten powstał w dziwnym okresie nagraniowym dla Floydów, gdzie ponoć każdy z nich był nieobecny duchem i średnio zaangażowany. Można to odczytywać tak lub ponownie sięgnąć po postać Syda Barretta, który co raz bardziej odlatywał mentalnie i powoli przestawał nadawać się do czegokolwiek(Syd nawet odwiedził Floydów podczas nagrań, lecz fizycznie zmienił się tak bardzo, że Waters go nie poznał). Można też spróbować odczytać ten utwór bardziej uniwersalnie – jako rzecz traktującą po prostu o nieobecności.

Wish You Were Here - okładka.

Płytę kończy druga część Shine On You Crazy Diamond, a słuchacz po ostatnich sekundach trwania tego utworu(i całej płyty) ma nie lada problem w ocenie tego dzieła. Bez wątpienia nie jest ono łatwe i przystępne, szczególnie w porównaniu do Dark Side of the Moon. Zostało też wydane w niefortunnym czasie, gdyż płyta ta była następczynią płyty naprawdę genialnej – a trudno z czymś takim konkurować. Ja osobiście nie przepadam za tą płytą. Lubię utwór Have a Cigar i Wish You Were Here, ale „tylko” lubię. Choć oczywiście ta płyta zła nie jest, to Floydzi wg. mnie nie dali sobie rady z presją, która na nich spadła po wydaniu Dark Side of the Moon. Znacznie ciekawszy od samej płyty jest wg. mnie pomysł na jej okładkę. Jak zwykle niezawodne Hipgnosis, które wpadło na genialny w swej prostocie pryzmat, przedstawiło pomysł bardziej skomplikowany, ale niezwykle udany. Postanowiono bowiem zrobić dwie okładki. Pierwszą z nich miała być po prostu czarna folia, w której schowana była ukryta druga okładka. Ukryta okładka z kolei zawierała znany wszystkim doskonały motyw witających się biznesmenów, w tym jednego w płomieniach. Interpretacji tego dzieła było wiele – kładziono nacisk na uścisk dłoni, na płomienie(wypalenie zawodowe), na miejsce, w którym się ta dziwna scena odbywa i każda z tych interpretacji naprawdę ma sens. Równie ciekawe zdjęcie znajduje się wewnątrz okładki. Przedstawia ono człowieka wskakującego do wody, lecz wydarzenie to odbywa się bez jej rozprysku.

Wish You Were Here Immersion Box - piękne zdjęcie z motywem, który pierwotnie ukazał się wewnątrz wydania albumu.

Normalne zespoły nasilają koncertowanie po wydaniu albumu, by go rozreklamować, lecz Floydom daleko do normalności i po premierze Wish You Were Here szybko zawiesili koncerty na okres dwóch lat. Okres ten jednak był niezwykle ważny w muzyce, gdyż właśnie wtedy rodził się i zyskiwał na popularności punk. Zespoły takie jak The Clash czy Sex Pistols zaczęli bardziej przemawiać do słuchaczy, niż Pink Floyd. Sami Floydzi zajęli się różnymi aktywnościami i nad nową płytą, która ostatecznie została zatytułowana Animals, zaczęli myśleć dopiero w 1976 roku. Postanowiono wykorzystać dwie kompozycje, które grano już w 1974 - Raving and Drooling oraz You Gotta Be Crazy, które dopracowano i zmieniono im tytuły(odpowiednio na Sheep i Dogs) oraz napisać kolejną która ostatecznie nosiła tytuł Pigs. Waters, który na tej płycie napisał prawie wszystko, wpadł na pomysł, by podzielić społeczeństwo na trzy grupy – psy, świnie i owce. Każda z tych grup dostała sporawy utwór, które tworzyły niezwykle ciekawy tryptyk, który był krzywym zwierciadłem społeczeństwa(widać tutaj wyraźną inspirację Folwarkiem Zwierzęcym Orwella).

Animals - front.

Opowieść ta, choć miejscami bardzo mroczna, kończyła się szczęśliwie(zwycięstwem owiec) czego zabrakło na Wish You Were Here.  Ten tryptyk został spięty klamrą kompozycyjną w postaci dwóch krótkich pioseneczek(Pigs on the Wing). Są to pierwsze floydowskie utwory o miłości, gdyż w tym czasie Waters był silnie zakochany i chciał dać temu jakiś artystyczny wyraz. Animals pod względem muzycznym jest dla mnie arcydziełem, przebijającym wszystko, co Floydzi do tej pory nagrali. Każdy z trzech wielkich utworów jest malutkim majstersztykiem, a końcówkę Dogs słuchałem chyba najczęściej ze wszystkich utworów Floydów, wliczając w to wszystkie hity z The Wall. Również jestem fanem okładki, która przedstawia Elektrownię Battersea i świnię, która się nad nią unosi.

Animals - płyta.

Okładka jest posępna, ale niezwykle klimatyczna, a uchwycenie tego kadru było tyleż trudne, co zabawne, gdyż drugiego dnia zdjęciowego nadmuchiwana świnia urwała się i poleciała, a na planie zabrakło strzelców wyborowych, by ją rozwalić. Świnia ostatecznie wylądowała wiele kilometrów dalej, a nad Londynem trzeba było wstrzymać ruch powietrzny z uwagi na niepożądany obiekt na niebie. Album ten jest wg. mnie jednym z najbardziej niedocenionych albumów muzyki rozrywkowej w ogóle, a szkoda, bo wyżej opisane Wish You Were Here(wg. mnie oczywiście) do pięt temu dziełu nie dorasta. Jego mała popularność niewątpliwie wynikała z tego, że na tej płycie nie ma ani jednego hitu – piosenki, którą można by się jarać. Wszystkie trzy utwory są ogromnymi kolosami, a na koncertach najczęściej grano jeden, góra dwa. Wish You Were Here była płytą niedostępną dla „zwykłych śmiertelników”, ale Animals przebiła ją i w tym względzie.

Elektrownia Battersea.

Okres 1973-1977 był dla Floydów dziwny. Z jednej strony sławni geniusze muzyki, a z drugiej – skłóceni gracze golfowi, którym nic się nie chciało i mieli wszystko w dupie. Najbardziej ten okres wpłynął na Watersa, który zaczął nienawidzić koncertów stadionowych, które Floydzi dawali z okazji premiery Animals. W jego głowie powstawały szalone(?) plany, by odgrodzić się od publiczności, najlepiej jakimś murem. A jak to zrobił i co z tego wszystkiego wyszło? O tym napiszę z dwa tygodnie w następnej części historii Floydów!

Poprzednie części:

1#: https://gameplay.pl/news.asp?ID=81121

2#: https://gameplay.pl/news.asp?ID=81399

3#: https://gameplay.pl/news.asp?ID=81746

4#: https://gameplay.pl/news.asp?ID=82051

PS. Dziękuję, nieodmiennie, mojemu koledzie Maciejowi za zdjęcia Animals. 

Bartek Pacuła
27 grudnia 2013 - 12:30