Największe muzyczne zaległości czyli kajanie się wzorem growej 'kupki wstydu' - Słowo na niedzielę(24). - Bartek Pacuła - 23 lutego 2014

Największe muzyczne zaległości, czyli kajanie się wzorem growej "kupki wstydu" - Słowo na niedzielę(24).

Pamiętam, jak kiedyś przeczytałem artykuł Rasgula o zaległościach, które pojawiają się w życiu każdego gracza (https://gameplay.pl/news.asp?ID=71425). Artykuł opisywał problem (pierwszego świata), że trudno grać jest w nowe gry na bieżąco, gdyż tych wychodzi naprawdę co raz więcej. Cóż Rasgul – powiem Ci tak: zazdroszczę graczom ich nadrabiania, gdyż w muzyce jest to tysiąc razy gorsze. Zapraszam do przeczytania tego wpisu, w którym przeglądam się muzycznym „kupkom wstydu”, zastanawiam się skąd się biorą i jak sobie z nimi radzić!

Wczoraj wziąłem dziewczynę do Hard Rocka, by świętować jej imieniny. W Hard Rocku, jasna sprawa, cały czas leci dobra muzyka rockowa, a czas mijał nam bardzo dobrze. W pewnym momencie usłyszałem pewną piosenkę, która mi się spodobała na tyle, że wyjąłem telefon i zanotowałem refren (jak się potem okazało – część refrenu, ale starczyło). Po powrocie do domu odpaliłem komputer, wkleiłem słowa w wujka Google i dostałem wynik – piosenka, która tak bardzo mi się podobała należała do Genesis i pochodziła z płyty Invisible Touch. Zdałem sobie sprawę, że choć rocka progresywnego mam obadanego całkiem dobrze, a z wszystkich solowych płyt Petera Gabriela brakuje mi tylko dwóch, to Genesis nie znam prawie w ogóle. Nie jest to jednak jedyna zaległość, którą mam i którą muszę nadrobić. A jaki jest mechanizm powstawania takich zaległości i czemu rosną one lawinowo, de facto z każdą nową poznaną płytą?

Genesis - część ich dyskografii. Wszystko do poznania, wszystko do odsłuchania.

Odpowiedź na to pytanie można by podpiąć pod pojęcie truizmu – bo im więcej wiemy, tym bardziej zdajemy sobie sprawę jak małą, tak naprawdę, wiedzę posiadamy. Ktoś, kto zna trzy zespoły na krzyż nie będzie dociekał np. skąd muzyka, której słucha się wzięła. Co było inspiracją do jej powstania. Pod jakimi wpływami byli muzycy grający to, czego słucha. Jest to postawa szalenie wygodna, gdyż jeśli ktoś zechce i odważy się pójść dalej i poszukać odpowiedzi na te pytania umrze pod stosem nowych płyt, nieznanych wcześniej zespołów itd. Każdy nowy zespół niesie ze sobą co najmniej kilka albumów (w przypadkach ekstremalnych w rocku – nawet i 50), z czego przynajmniej część jest polecana przez znawców tematu. Tak dla przykładu wszedłem w zespół King Crimson. Ich debiutancką płytę kilka lat temu pożyczył mi tata, mówiąc mi, że to arcydzieło rocka progresywnego, które MUSZĘ poznać. Poznałem. Obecnie na moim dysku mam 28(!) albumów Crimsonów, zarówno studyjnych, jak i live’ów. Podobnie było z zespołem Yes. Zaczęło się od ich debiutanckiego krążka, Yes, a skończyło się na 9 płytach i planach, by poznać ich dyskografię jeszcze bardziej. Gdy człowiek wchodzi głębiej w muzykę nagle jest zaskoczony, gdy okazuje się, że w światku muzycznym wszyscy są powiązani ze wszystkimi. Dla przykładu – Robert Fripp, gitarzysta i współzałożyciel King Crimson współpracował z Peterem Gabrielem przy jego debiutanckim albumie solowym, którego producentem był Bob Ezrin – człowiek, który w 1979 wyprodukował floydowe The Wall. Ten łańcuszek powiązań jest, uwierzcie, bardzo prosty, a muzyka i muzycy przenikają się co chwilę, dając nowe połączenia. Połączenia, po których bardziej ambitny meloman idzie. I nagle z samego zespołu Crimson wychodzą tysiące ścieżek, które prowadzą do kolejnych świetnych płyt, kolejnych godzin świetnej muzyki. A te płyty każą iść jeszcze dalej – do następnych albumów, do następnych odsłuchów.

Kolejna WIELKA zaległość - David Bowie. To jego boję się najbardziej...
... bo chłop przez lata nastukał tyle różnej muzyki, że poznanie jej nie będzie na pewno łatwe. Ale myślę, że warto :)

Pytanie, które można sobie w tym momencie zadać jest jedno: jak sobie z tym poradzić? Jak ogarnąć nawał muzyki, która dzień w dzień staje się bogatsza o kilka tysięcy nowych albumów. Jak spojrzeć na tę niezwykle skomplikowaną siatkę połączeń i po prostu nie zwariować? Z mojego (i nie tylko) doświadczenia mogę z całą pewnością polecić kilka rzeczy, które w tym wszystkim pomogą. Po pierwsze (i najważniejsze) – od razu należy pogodzić się z faktem, że nigdy nie poznamy nawet ułamka tego, co powstało w muzyce. Nigdy. Przyjęcie takiej myśli naprawdę uwalnia i pozwala rzeczywiście cieszyć się muzyką, a nie martwić się, że „przecież jest jeszcze tyle albumów do odsłuchania! Jak ja z tym wszystkim zdążę?!?”. Po drugie – ja osobiście polecam czytanie biografii zespołów, które nas interesują. Obecnie tego typu książek mamy całe zatrzęsienie (i dobrze) – jest więc z czego wybierać. Biografie muzyków i zespołów pomagają usystematyzować wiedzę, pogłębić ją, a także zmotywować do sięgania po kolejne muzyczne dokonania danego artysty. Po trzecie – można wchodzić na różne strony (nawet na Wikipedię), na których można poczytać szerzej o dyskografii danego zespołu, dzięki czemu będziemy wiedzieli od czego warto zacząć, jakimi płytami się zająć itp. Sposobów oczywiście jest więcej, lecz ja z powodzeniem korzystam z tych trzech rad i radzę sobie całkiem nieźle z poznawaniem nowych artystów i albumów.

Kiedyś wielka zaległość - The Doors.

Jako że słucham dużo muzyki, to moja „kupka wstydu” jest naprawdę przeogromna i, co gorsza, zwiększa się z dnia na dzień. Oczywiście staram się sukcesywnie ją nadrabiać, lecz nie jest to łatwe. Kiedyś moją dużą zaległością byli np. Doorsi. Oni na szczęście nie nagrali zbyt wielu albumów, więc zapoznanie się z ich dyskografią nie było szczególnie czasochłonne. Dużo więcej czasu poświęciłem wspomnianym już Crimsonom, a jestem dopiero gdzieś w 1/3 drogi. Z dużych rzeczy, które bardzo chcę nadrobić jest bez wątpienia AC/DC oraz wymieniony już Genesis. Do tego pierwszego zespołu nigdy nie byłem jakoś przekonany, ale gdy kolega pokazał mi fragmenty koncertu z River Plate zapragnąłem wgłębić się w ich muzyczne dokonania – szczególnie teraz, gdy zapowiedzieli sporą trasę koncertową. Ponad to chcę dokończyć Yesów, nadrobić kilka ostatnich albumów Deep Purple, a z rzeczy bardziej lajtowych dokupić kilka płyt Manowara. W moim przypadku nadrabianie zaległości muzycznych jest o tyle utrudnione, że za każdym razem mam pragnienie poznania dyskografii bardzo dobrze – de facto od początku do końca, a gdy zespół gra np. od 40 lat, to liczba jego płyt potrafi być czasami przytłaczająca.

Genesis - Duke.

Tak jak napisałem we wstępie – melomani mają o wiele gorzej niż gracze. Muzyki jest po prostu zwyczajnie więcej. I nie wynika to tylko z młodego wieku gier, ale też z faktu, że wielkie, fajne tytuły growe wychodzą po prostu rzadziej, a muzycznych artystów grających dobre rzeczy jest milion. Jednak, na dłuższą metę, cieszę się z tego, że muzyki jest, i będzie nadal, tak wiele. Jest to pasja na całe życie, a liczba doskonałych utworów, albumów, melodii i tekstów jest właściwie nieskończona. I to jest naprawdę super.

PS. A jakie są wasze muzyczne „kupki wsytdu”? :)

PS2. Zna ktoś dobrą książkę o AC/DC?

Wpis czorta nawiązujący do tekstu Rasgula: https://gameplay.pl/news.asp?ID=71442

Mój profil na FB (konkurs nadal trwa): https://www.facebook.com/musictothepeoplemagazine

Poprzednie niedzielne wpisy:

Piosenki miłosne, które kochamy: https://gameplay.pl/news.asp?ID=83348

Ile minut trwa dobra płyta?: https://gameplay.pl/news.asp?ID=83201

Opis płyty Nirvany MTV Unplugged in New York: https://gameplay.pl/news.asp?ID=83023

Bartek Pacuła
23 lutego 2014 - 10:37