Pamiętacie jak daaawno, dawno temu robiłem w jednym z odcinków Unboxingu pokazywałem płyty wydane przez Universal Music Japan w wersji Platinum SHM-CD? Były to bardzo drogie krążki, które charakteryzowały się wybitną (w porównaniu do innych wydań) jakością dźwięku niszcząc i dewastując swoich „kolegów”, na dodatek pokazując jak świetnie może zostać wydana płyta CD. Myślałem sobie wtedy: „Kurde, jak w ogóle można to przebić”? Co prawda zdawałem sobie sprawę, że jest to możliwe (bo i nawet u mnie w rodzinie są właściciele płyt droższych, lepiej nagranych i wydanych), ale w takim wypadku zaczynamy krążyć wokół cen tak absurdalnych, że przestaje to powoli mieć sens. Jednak ostatnio mój tata, który specjalizuje się w wynajdywaniu tego typu perełek przybiegł do mnie totalnie ucieszony z paczką odebraną od kuriera i pokazał co znajdowało się w środku. „No tak – Japończykom jak zwykle się udało”. Oj tak - i to w 100%.
Zanim przejdę jednak do omawiania prezentowanego tutaj wydania myślę, że muszę jedną rzecz na samym początku wyjaśnić. Pewnie część z Was zdziwiła się, że poprzednie płyty Platinum SHM-CD podpiąłem pod Unboxing, a pokaz najnowszego japońskiego wynalazku wydawniczego wrzucam już do cyklu Słowo na niedzielę. Postanowiłem tak zrobić, ponieważ to co chcę zaraz przedstawić jest dobrym katalizatorem, by wyzwolić dyskusję o samej filozofii wydawniczej Japończyków i zadać sobie to proste, ale kluczowe pytanie: „Czemu oni, do cholery, są w tym najlepsi”?? W końcu AŻ tak wiele nas od nich nie dzieli. A jak nie my, to przecież jest jeszcze wiele innych wydawniczych potęg na czele z Wielką Brytanią i USA. Tymczasem to właśnie nasi przyjaciele z Kraju Kwitnącej Wiśni raz za razem zaskakują pomysłami i jakością ich wykonania. Dlaczego tak się dzieje? Co wpływa na to, że to właśnie tam, daleko na Dalekim Wschodzie powstają takie cuda?
To co zaprezentuję może wydać się dziwne. Ale wierzcie mi – pomysł jest genialny, wykonanie jeszcze lepsze. Otóż niektóre płyty wydane jako Platinum SHM-CD zaczęły się pojawiać jako krążki wydane w wersji 7-inchowej. Co to oznacza? Otóż kupując taką płytę dostajemy duży, 7-inchowy właśnie, kartonik (nazwać to mini lp nie wypada, bo ta bestia jest wielkości singla winylowego), który jest dokładną repliką dużego, 12-inchowego kartonu z winylami. W środku otrzymujemy książeczko-ulotkę po japońsku (co akurat nie jest szczególnie istotne) oraz płytę CD, w tłoczeniu Platinum SHM-CD oczywiście, przyczepioną na czarny karton o wielkości 7-inchowego singla lp. Tyle. A przynajmniej dla osób, które przyzwyczajone do zalewu pseudo-kolekcjonerskiego badziewia (tyczy się to głównie EK gier, ale i w muzyce tego typu wydania niestety czasami są wymyślane).
No dobra, Japończycy znów rozwalili system. Ale dlaczego, ponawiam pytanie zadane na początku, właśnie oni? Wydaje mi się, że kluczowa jest tutaj ich dbałość o szczegóły. U nas na większość tych rzeczy nikt nie zwróciłby uwagi. Jaki papier użyć na obi? Jak zrobić pudełko? Jakich materiałów użyć? Jak je skleić? Jak wytłoczyć tę płytę? Itp., itd. Jestem w 100% przekonany, że większość naszych rodzimych wydawców nie wie, że można zadbać o tyle rzeczy. I nie mówię nawet o jakimkolwiek poziomie ich wykonania, ale o samą ideę, że można TYLE różnych aspektów przemyśleć! Tymczasem naród japoński, który przywykł do dbania o detale (spójrzcie sobie np. na ceremonię picia herbaty chociażby) czuje się tutaj jak ryba w wodzie. I wie, że aby osiągnąć w czymś referencje trzeba zadbać o wszystko i każdy aspekt maksymalnie dopieścić.
„Zwykłe” płyty Platinum SHM-CD (teraz w żartach mówię, że te są mega biedne i słabe) kosztują, wraz z przesyłką, ponad 200 zł. Wersje 7-inchowe są jeszcze odrobinę droższe (ale nie tyle ile można się było spodziewać), więc zakup takiego krążka jest już sporym wydatkiem. Jednak jeśli ktoś ceni sobie jakość, to trudno mi będzie wskazać coś lepszego (na tym jeszcze „rozsądnym” poziomie cenowym). A przynajmniej dopóki Japończycy nie wymyślą czegoś nowego. Bo to, że wpadną na coś jeszcze lepszego jestem pewien. Pytanie tylko kiedy.
Mój fanpage na FB Music to the People
Poprzednie wpisy z serii Słowo na niedzielę:
Johnny Cash – Cash. Autobiografia – recenzja książki
Relacja z warszawskiego koncertu Yes