Artbooki to zjawisko bardzo dziwne. Produkt z pogranicza zbędnych, a jednocześnie bardzo ekskluzywnych i będących obiektem pożądania wielu fanów danego filmu czy gry. Mówicie, że nie potrzebujecie artbooków do szczęścia? Mówicie, że nikt ich nie potrzebuje?! Jeśli ich nie potrzebujecie , pakujcie je w paczkę i znajdę im nowy dom. A konkretnie mówię o … moim domu ;).
Wybaczcie niecodzienny wstęp, jednak dzisiaj będzie nietypowo. Chciałam się z Wami podzielić moją kolekcją artbooków z gier i filmów! Prezentowanie graficznych postępów nad grą czy filmem nie jest niczym nowym, jednak od kilku lat można zauważyć trend kładący wyjątkowy nacisk na pokazywanie ich w pięknych artbookach. Opasłe tomiszcza można znaleźć obecnie w niemal każdej edycji kolekcjonerskiej. Czasem wydawcy dorzucają w ramach albumu cieniutki zeszycik z obrazkami... Nie przepadam za taką formą, ale cóż zrobić... Nie skupuję bynajmniej wszystkich kolekcjonerek! Jestem pasjonatem, ale nie jestem szalona ;). „Poluję” na interesujące mnie egzemplarze na serwisach aukcyjnych. Część artbooków można kupić oddzielnie, przy okazji premiery gry. Przykładem są Asasyni czy Bioshock Infinite.
Pomniejsze artbooki, które częściej zasługują na miano broszurki, niż książki bywają dodawane do wydań rozszerzonych danej gry. Największe rozczarowanie przezyłam otwierając pudełko z grą Child of Light. Oczekiwałam książki pełnej cudownych ilustracji, a otrzymałam ... no cóż... kolorowy zeszycik.
Mając pewne wykształcenie plastyczne, niezwykle cenię sobie pracę ludzi, którzy tworzą. Albumy podzielone są na rozdziały, w których zobaczymy projekty postaci, zarówno końcowe, jak i alternatywne, grafiki lokacji, oraz spore ilustracje wykorzystywane do promowania gry. Moja „kolekcja” liczy 17 egzemplarzy. W tę liczbę wliczyłam także „broszurki”, pretendujące do miana „artbooków” w liczbie czterech. Nie jest to oszałamiająco dużo, ale … nie jest też mało. Kolekcjonerstwo jest częścią życia gracza i moim bzikiem są artbooki. Jakie są wasze? ;)