Są filmy, na które czeka się od momentu ujrzenia pierwszego zwiastuna albo od chwili, w której dowiadujesz się, że dany reżyser robi coś nowego. A potem liczysz na normalną premierę w kinie, która nigdy nie nadchodzi. Mijają tygodnie, miesiące, aż w końcu produkcja ląduje na VOD. Oglądasz i wiesz, że stała się krzywda. Taki film obejrzany w kinie byłby jeszcze lepszym doświadczeniem. Tym filmem jest Midnight Special Jeffa Nicholsa, który na razie jest na czubku listy "najlepsze produkcje, jakie nie doczekały się kinowej premiery w Polsce w 2016 roku". Zapraszam na recenzję.
Idealną sytuacją byłoby podejście do seansu bez żadnej wiedzy o filmie, co jest obecnie bardzo trudne. Na szczęście pierwsza zapowiedź zdradza bardzo niewiele i zostawia ogromne uczucie niedosytu. Skoro reklama była taka fajna, to film musi być ekstra! Życzenie spełniło się, co wcale nie jest przecież takie oczywiste. A o czym jest Midnight Special? O ucieczce. To, co mogę zdradzić bez wyrzutów sumienia to fakt, że ośmioletni Alton Meyer został uprowadzony (to wersja oficjalna, medialna) przez znanego z imienia i nazwiska mężczyznę. Duet ma do pomocy zdeterminowanego osobnika i we trójkę, pod osłoną nocy, uciekają przed kimś, przed czymś i w stronę czegoś. Ważna informacja dodatkowa - chłopiec jest jakiś dziwny.
Jeff Nichols to prawdziwy, rozkwitający na naszych oczach, reżyserski talent. Miałem okazję oglądać wcześniej tylko jeden jego film, Take Shelter, który w zupełności wystarczył do wyrobienia sobie początkowej opinii, którą Midnight Special potwierdza. Oba filmy to kameralne dramaty opierające się na aktorskich kreacjach i wyczuwalnej więzi między bohaterami, a w tle pomału kipi Coś Większego, jakaś Tajemnica (duże litery zamierzone). W przypadku MS zostajemy wrzuceni w sam środek opowieści, która już trwa. Mężczyźni są w drodze, policja ich szuka, a stopniowo odkrywane są kolejne karty. Dowiadujemy się skąd wyruszyli, poznajemy przeszłość Altona, towarzyszących mu mężczyzn i doświadczamy rzeczy niezwykłych.
Midnight Special wykorzystuje wcale-nie-tak-oczywisty zabieg opowiadania obrazem. To, co w innych filmach załatwione jest albo dialogiem, albo bardzo dosłowną sceną, tutaj jest jedynie zasugerowane. Przykład? Scena pościgu samochodowego, która tak naprawdę nigdy nie następuje. Reżyser skupiający się na efektownej akcji zaserwowałby widzom zupełnie inne rozwiązanie, co na szczęście nie ma miejsca. Film w niezwykle umiejętny sposób stopniuje napięcie i nie zdradza zbyt wiele, zaś gdy już coś się dzieje, to taka scena potrafi pozytywnie zaskoczyć i wcisnąć widza głębiej w fotel. Nichols prowadzi swoich aktorów z wyczuciem, a Michael Shannon po raz kolejny prezentuje ogromną klasę (nic dziwnego, że panowie współpracują ze sobą przy każdej możliwej okazji).
W Internecie pojawiło się sporo porównań do starych filmów Spielberga i magii, którą obdarowywał widzów w latach 80-tych. Echa klasyków można dostrzec w Midnight Special - świetna kreacja młodego Jaedena Lieberhera, syntezatorowa muzyka, oszczędny montaż i efekty specjalnie, choć uważam, że film Nicholsa broni się sam, bez żadnych porównań. Niektórzy widzowie i recenzenci skarżyli się na porzucenie tajemnicy i niedopowiedzeń na rzecz nie do końca opartej w scenariuszu finałowej efektowności. Według mnie takie potraktowanie opowieści odświeżyło film pod koniec i zapewniło satysfakcjonującą, choć nie do końca oczywistą puentę. Innymi słowy - dopowiedz sobie, widzu, to i owo, wiemy że to lubisz.
Midnight Special to bardzo przyjemna niespodzianka. Film z gatunku tych, które bardzo lubię. Skromny, przekonujący, angażujący do samego końca i z pomysłem. Czekam, aż Jeff Nichols będzie w stanie przyjmować (lub odrzucać) kolejne oferty tak samo, jak to robi obecnie równie utalentowany Denis Villeneuve.