Dzisiaj mamy dziady. Przez różnych dyniomaniaków zwane Halloween. Tak czy siak opowieści o duchach, takie straszne i z dreszczykiem, są chwilowo na topie. Pozwólcie więc, że zrecenzuję film z zeszłego roku, na który czaiłem się dosyć długo, ale dane mi było zaznać go dopiero teraz. Film reklamowany jako nietuzinkowy, kameralny horror. Film ze świetnymi, minimalistycznymi plakatami i działającym na wyobraźnię tytułem - To przychodzi po zmroku. Uuuu.
Dosyć szybko po premierze okazało się, że marketing kłamie i dzieło Treya Edwarda Shultsa jest dosyć dalekie od klasycznego straszaka. Horror wywodzi się z zupełnie innego miejsca, niż stwory, zjawy czy nawet ciemny las. To przychodzi po zmroku straszy tym, co siedzi w ludzkiej naturze i tym, jak ktoś reaguje na ekstremalnie stresującą sytuację. I robi to dobrze.
Przejścia otwierane po włożeniu kilku emblematów w prostokątną płytę lub zagraniu konkretnej melodii na fortepianie. Dostęp do schowka uzyskiwany po wciśnięciu przycisków pod obrazami w ustalonej kolejności. Części posterunku zamknięte na cztery, różnokolorowe klucze, ukryte w przedziwnych miejscach. Zagadki z oryginalnej trylogii Resident Evil na PS1 bez wątpienia stanowią jeden z elementów charakterystycznych sagi. Wielu z nas uważa je za budulec tożsamości cyklu. Dla twórców były jednak bardziej wymuszonym kompromisem i pewnym ciężarem, z którym trzeba było sobie poradzić.
kalendarz wiadomości | |||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
|
zobacz więcej