Ostatnia część tego cyklu poświęcona była tworom ze studia City Interactive. Dziś zaś postanowiłem powrócić do standardowego podziału, w którym zawitają również dzieła innych firm. Dzięki temu nie zabraknie atrakcji w postaci zróżnicowanych pod wieloma względami grami. Szykujcie się zatem na nostalgiczną wizytę wśród rodzimych produkcji.
Pokemony okazały się wielkim sukcesem, który z czasem został rozmieniony na drobne, a dzieci, które wcześniej z wypiekami na twarzy wyczekiwały kolejnych przygód Asha, w późniejszym czasie zaczęli się wstydzić i wyśmiewać twórczość Satoshiego Tajiri. Winę za taki stan rzeczy ponoszą krytykujące serial media jak i zachłanne korporacje zajmujące się tym uniwersum. Kieszonkowe stwory pierwotnie ukazały się na przenośnych konsolkach Nintendo, zaś w następnej kolejności na ekranach naszych telewizorów jako anime oraz w pisemnej formie jako manga. Oczywiście każda z nich prezentuje odmienne historie, które są tylko w nieznaczny sposób powiązane ze sobą. Ja jednak na warsztat wziąłem sobie serial animowany, który ze znacznymi przerwami oglądam do dnia dzisiejszego.
W tym miesiącu na sklepowych półkach zawitały dwie długo oczekiwane produkcje: Diablo III oraz Max Payne 3. Dlatego dzisiejszy temat poświęcony będzie wymienionym wyżej hitom . Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, iż oba tytuły przynależą do innych gatunków, aczkolwiek doszukałem się w nich kilku wspólnych cech. Co zatem łączy obie produkcje? Przede wszystkim wieloletni okres oczekiwania przez graczy oraz znani i szanowani producenci. Kolejnym argumentem jest cyferka "3" znajdująca się na okładkach pudełek, zaś ostatnim, wielki hype wywołany przez fanów obu marek. Jak wiadomo, jedni gracze wybiorą dzieło A, podczas gdy drudzy, produkt B. Owszem znajdą się i tacy, którzy zagrają w obie produkcje. Szczerze mówiąc, również zaliczam się do tego grona osób, aczkolwiek w tym wypadku miałem na myśli to, które dzieło bardziej nas zainteresowało, i w które tak naprawdę zagramy w pierwszej kolejności.
Razielowa piwoteka to cykl opowiadający o rozmaitych browarach, które miałem okazję posmakować. W każdej części zawarte będą suche dane, moje odczucia i specjalny bonus w postaci ankiety. Zapraszam zatem wszystkich zainteresowanych do czytania i komentowania.
Kolejną nowością Kompanii Piwowarskiej okazało się Tyskie Klasyczne, które według twórców inspirowane jest XVI-wieczną tradycją. Piwo to ma dość interesujący skład. Między innymi dlatego, że posiada dwa słody, a dokładniej mówiąc - pilzneński oraz karmelowy. Dlatego też z większym zaciekawieniem zabrałem się do degustacji młodszego brata standardowej wersji Tyskiego. Zastanawiacie się jak wypadła nowa pozycja? Jeśli tak, to zapraszam do dalszej części recenzji.
Opakowanie zwraca na siebie szczególną uwagę z powodu unikatowej, gustownie wytłoczonej butelki. Jej budowa jest smukła, dzięki czemu dobrze leży w dłoni. Ponadto widoczne na niej przetłoczenia świetnie współgrają z jasnożółtą etykietą, która odznacza się odpowiednią trwałością. Nie odkleja się, a przy tym prezentuje stonowany, iście klasyczny design. Osobiście jestem pod całkiem sporym wrażeniem szklanej wersji. Puszka niestety już takiego szału nie robi, jest poprawna, nic więcej. Zaskakiwać może fakt, że butelka jest zwrotna.
Z książkami nigdy nie było mi po drodze, a jeśli już jakaś wpadła w moje ręce to była to tylko i wyłącznie lektura szkolna, którą zazwyczaj miewałem od parady. Tak naprawdę tylko jeden tytuł zdołał zwrócić moją uwagę, a był nim „Tajemniczy Ogród”. Z dziełem angielskiej powieściopisarki Frances Hodgson Burnet zapoznałem się w okolicach czwartej klasy podstawowej, może nawet wcześniej, bo szczerze nie pamiętam, ale wiem, że był to bardzo mile spędzony czas. W nieco późniejszych latach zaintrygował mnie "Harry Potter", a dokładniej "Kamień Filozoficzny". Niestety ta przygoda szybko się skończyła, ponieważ zabrakło mi chęci na dalsze czytanie i w tym przypadku zdecydowanie bardziej wolałem oglądać o nim filmy.
Nie jestem fanem piłki nożnej, pomimo tego, że lubię sobie od czasu do czasu ją pokopać. Oglądanie meczów w telewizji uważam za nudne spędzenie wolnego czasu. W knajpie bywa co prawda lepiej, a najciekawsze wrażenia prezentuje zaś wizyta na stadionie. Niestety z mojej strony bez ziewania się nie obyło, więc muszę przyznać, iż nie kręci mnie ten sport. Przynajmniej nie na tyle, co większość ludzi. Niemniej jednak w mojej podświadomości istnieje coś takiego, co powoduje we mnie wewnętrzną potrzebę zaangażowania się w futbol. Są to oczywiście Mistrzostwa Świata oraz Europy. Można więc mnie nazwać niedzielnym kibicem... w końcu idealnie pasuję do tego określenia.
Po krótkiej przerwie mam przyjemność zaprosić was do trzeciej części niniejszego cyklu, poświęconemu rodzimym produkcjom. Dziś dość nietypowo, ponieważ skupię się tylko i wyłącznie na dziełach City Interactive. Powodem takiego stanu rzeczy jest to, że wspomniany wyżej wydawca oferował niemałą liczbę gier w niskich cenach. Jako, że byłem wtedy młody i głupi, łykałem je niczym pelikan. Poniżej zobaczycie opinie kolejnych pięciu polskich tytułów. Zapraszam!