Manchester United za sprawą jednego siwego pana z obsesją na punkcie żucia gumy, słynął dla wielu niezmiennością nazwiska, które przez dwadzieścia siedem lat pojawiało się obok wyjściowego składu "Czerwonych Diabłów". Sir Alex Ferguson, choć na początku bywało różnie, utrzymał się w tym klubie przez absolutnie rekordowy czas i mimo powszechnej wiedzy, jak charakterny potrafił być i jak ciężkie miał początki w MU - właściciele mieli do niego anielską cierpliwość. Ta, po kilku latach, opłaciła się i Szkot zamienił uśpionego giganta w krwiożerczą bestię, co roku zgarniającą większość drużynowych i indywidualnych nagród. Kiedy więc po oczekiwanym przejściu na emeryturę, jako następcę legendy wyznaczono Davida Moyesa - nastroje były raczej pozytywne. Identyczna narodowość, lojalność, którą wykazał się przy pracy w Evertonie, którego wzniósł - zdaje się - na wyżyny. Co więc poszło nie tak?
„Liczą się kliknięcia” – to główna zasada przyświecająca portalom internetowym. Gazety liczą, ile egzemplarzy udało im się sprzedać, telewizje monitorują oglądalność (w sposób, którego nigdy nie zrozumiem). W Internecie liczą się kliknięcia. Kliknięcia, a więc odsłony, to pieniądze z reklam, a jak wiadomo pieniądze są najważniejsze. Ten tekst także powstał z potrzeby kliknięć. Zawsze klikał się Robert Lewandowski i jego, wydawać by się mogło, niekończąca się historia transferu. Już wiemy, że transfer został domknięty. Ale nie wszystko stracone. Jeszcze z tego tematu można wiele wycisnąć. Oto krótki poradnik dla dziennikarzy, który pomoże im opłacić czynsz czy kupić nowe okulary „zerówki”. Wszystko za kliknięcia na transfer Lewandowskiego.
W jednym z debiutanckich artykułów Friendly Fire opowiedziałem wam co nieco o dwóch, dość nietypowych biegach terenowych, rok w rok ściągających tłumy amatorów brudu i stromych wzniesień do Złotoryi i Lublińca – urokliwych miejscowości będących domem kolejno Biegu Szlakiem Wygasłych Wulkanów jak i Biegu Katorżnika. Tak się składa, że IV Edycja tego pierwszego miała swoje miejsce już jakiś czas temu, a ja ponownie postanowiłem sprawdzić, czy jakość błota w złotoryjskich lasach w dalszym ciągu trzyma swój niesamowicie wysoki poziom.
Wiecie dlaczego nie oglądam telewizji, która nadaje „24”, nie czytam gazety wybiórczej, ani portali pokroju oniet.pl? Bo są słabe. W tym tygodniu dowiedziałem się z nich na przykład, że Agnieszka Radwańska, najlepsza polska tenisistka w historii, to wredna suka, która nie zasługuje na swój sukces i powinna dziękować losowi, że zaszła tak wysoko. Dowiedziałem się tego z samych przekazów i komentarzy licznych czytelników pod nimi. Wniosek został poparty niezbitymi dowodami, ba, nawet nagraniami wideo i zdjęciami. Widać na nich jak na dłoni, że Radwańska, miernota z Polski zajmująca zaledwie 4 pozycję w rankingu najlepszych rakiet świata, podała rękę swojej przeciwniczce z półfinału Wimbledonu z niewystarczającą werwą, sympatią i radością. Mój boże! Mam nadzieję, że stosowne władze zostały poinformowane o tej zbrodni przeciwko ludzkości i zasadom fair play.
Po pełnym wzlotów i upadków, a przy tym zakończonym happy-endem sezonie 2012/2013 kibice z San Siro z niecierpliwością czekają na pierwsze transfery i decyzje władz Milanu. Ostatecznie prezes Berlusconi, trochę wbrew sobie, dał szansę Massimiliano Allegriemu, by mógł kontynuować pracę w stolicy Lombardii. Skoro więc wyjaśniła się jedna z większych, a jednocześnie pierwsza z niewiadomych, można już zacząć przeglądać kadrę Milanu i zastanawiać się, jakich piłkarzy potrzebuje dziś trzecia ekipa minionego sezonu Serie A.
Arjen Robben to latający holender, który przez lata swej kariery zachwycał i irytował kibiców PSV, Chelsea i Realu. Wygląda na to, że nareszcie zwalczył swe demony, przeszkadzające w byciu piłkarzem najwyższej możliwej klasy. Psychika nakazująca mu być gwiazdą drużyny i rozwiązywać wszystko samemu uległa zmianie na lepsze, tak samo jak zdrowie (od dawna mówiło się o nim, że ma szklane nogi…). Wczoraj, w swej najwyższej formie, grając dla klubu, a nie dla siebie, ze świetnym wsparciem z tyłu i piłkarzem równie wielkim na drugim skrzydle, Frankiem Riberym, zapewnił Bayernowi Monachium upragnione trofeum. Zwycięstwo w Lidze Mistrzów.
Za niecały tydzień, 20. lutego rozpoczną się mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym. Gospodarzami imprezy będą Włosi, a sportowa rywalizacja rozstrzygnie się w kilku dyscyplinach. Oczywiście najbardziej liczymy na Justynę Kowalczyk, jednak warto wspomnieć o innych medalowych szansach, które z każdym dniem stają się coraz bardziej realne.
Mowa o skoczkach narciarskich. Polska kadra, po fatalnym rozpoczęciu sezonu, z każdymi kolejnymi zawodami robiła postępy. Efekt jest widoczny, bowiem kilka ostatnich pucharów, poza pomniejszymi niepowodzeniami, przyniosło naszym powody do radości. Reprezentanci Polski mają najczęściej stuprocentową skuteczność, jeśli chodzi o kwalifikacje i niewiele mniejszą, gdyby skupić się na konkursach głównych.
To o czym wspominał podczas Euro 2012 prezydent UEFA Michel Platini stało się faktem. Komitet Wykonawczy UEFA poparł propozycję swojego sternika, w wyniku czego Mistrzostwa Europy 2020 odbędą się nie w jednym, nie w dwóch, a w co najmniej 12 państwach Starego Kontynentu. Taka organizacja ma uświetnić, czy może raczej podkreślić fakt, że turniej ten odbędzie się w 60. rocznicę rozegrania pierwszych rozgrywek o Puchar Henriego Delaunaya. To strzał w dziesiątkę, czy bardziej w kolano? Decyzja ta budzi sporo kontrowersji.
Po dwukrotnym zdobyciu tytułu Mistrza Świata przez Sebastiana Vettela i zespół Red Bull Racing, a także absolutnej dominacji tego duetu w sezonie 2011 możnaby pomyśleć, że F1 jest nudna. Co prawda niejeden inżynier czy szef zespołu w padoku powie, że oglądalność podskakuje, kiedy zaobserwować da się jednostronne widowisko (patrz era Michaela Schumachera), ale dla kibiców najważniejsza jest nieprzewidywalność, zmiany lidera tabeli i ostra rywalizacja do samego końca. Taki jest właśnie sezon 2012.