PSX – debiut Sony na rynku gier video i od razu strzał w dziesiątkę. Sprzęt który zrewolucjonizował rynek i odmienił całą branże, która ewoluowała w to co widzimy dzisiaj. Dziesiątki małych i większych twórców miało okazję dzięki ten konsoli pokazać całemu światu swoje możliwości i dzięki temu niektórzy z nich teraz są prawdziwymi gigantami. Na temat hitów które pojawiły się na przestrzeli lat życia konsoli zostało już napisane co najmniej kilka dobrych książek. My zajmiemy się jedynak produkcjami, które niekoniecznie miały okazję i szanse zabłyśnięcia na firmamencie topów sprzedażowych. Niektóre z nich ze względu na braki finansowe w dziale marketingu, inne ze względu na dziwną politykę danej firmy, zaś pozostałe niekoniecznie przypodobały się gustom ówczesnych graczy. Jedno je jednak łączy: dziś w pewnych kręgach mają status kultowych dzieł które koniecznie trzeba sprawdzić osobiście i nadal (pomimo leciwego wieku) przykuwają do monitora/telewizora na wiele godzin, dając okazję powspominania.
PlayStation One, PSX, PS1, poczciwy „szaraczek” – jedna konsola wiele nazw. Sprzęt na którym wychowało się miliony graczy i który wciąż wzbudza w wielu pozytywne emocje. Pośród ponad 2000 tysięcy wydanych na nią gier znalazło się wiele produkcji wybitnych, które przeszły do panteonu gwiazd (Final Fantasy, Metal Gear Solid, Wipeout, Resident Evil itp.). Obok wspominanych ikon, było również wiele gier przeciętnych i słabych oraz całkiem spora grupa gier dobrych, często wyprzedzających swoją epokę ale z różnych względów niedocenionych i szybko zapomnianych. W poniższym tekście postaram się (wraz z zaproszonymi współautorami) zaprezentować Wam drodzy Czytelnicy właśnie te ostatnie pozycje. Gry które pomimo wielu lat wciąż potrafią zapewnić masę dobrej zabawy i którymi powinien zainteresować się każdy fan Sony i nie tylko.
Uwaga! Zestawienie w pełni subiektywne, tak więc nie szukaj tutaj jakiegoś plebiscytu redakcyjnego!
Miejsce 10: Star Wars: Battlefront II
Producent: EA DICE
Platfromy sprzętowe: Xbox One, PlayStation 4, PC
Data premiery: 17.11.2017 r.
Na początku ustalmy trzy rzeczy: uwielbiam FPSy, gra prezentuje się świetnie, a fanem Star Wars jako takim jestem. Dlaczego więc produkcja wylądowała tak nisko w zestawieniu? Ano stąd, że pierwsza część od DICE była piękną wydmuszką i niczym więcej. Rozgrywka w poprzedniczce była casualowa, losowa, a przez season pass także bardzo podzielona. I stąd mój sceptycyzm, mimo że tegoroczny Battlefront II wyglądał świetnie na EA Play. Opowiadała o nim Janina Gavankar, która w grze odgrywa rolę głównej bohaterki kampanii singleplayerowej (a której to zabrakło w poprzedniczce). Na prezentacji zobaczyliśmy efektowny trailer (DICE w nie umie - vide materiały z Battlefielda 1), który w dynamiczny sposób pokazał pola bitew, gdzie powalczymy w tegorocznym Battlefroncie II. Na koniec konferencji EA zaserwowało nam z kolei gameplay z meczu multiplayer, który wyglądał znakomicie, choć pamiętajmy, że jedynka także tak się prezentowała przedpremierowo. Czy będzie dobrze? Myślę, że lepiej - w grze dostaniemy wreszcie kampanię, brak season passa (choć będą mikropłatności), a DICE raczej drugi raz nie chce się przejechać wizerunkowo u weteranów FPSów.
Chyba większość z was lubi, tak jak ja, poczytać sobie komentarze innych ludzi mając jakąś opinię w danym temacie. Zwłaszcza jak to negatywna opinia na jakiś temat. Pamiętam, że po Suicide Squad pierwsza myśl była "WTF" a potem, po długiej pustce jeśli chodzi o myśli, nastąpiło przeglądanie na zmianę Metacritic i IMDB w poszukiwaniu ludzi, którzy potrafią opisać co czuję.
I tak przeglądając co miesiąc komentarze na Facebooku pod "W tym miesiącu w ramach abonamentu PlayStation Plus dostaniemy..." zredefiniowałem sobie pojęcie "przesada". I tak utwierdzam się w przekonaniu, że ludzie potrzebują problemów a nie rozwiązań problemów. I tak sobie cichutko wzdycham.
Ostatnimi czasy wśród społeczności graczy konsolowych i producentów gier wideo, pojawiła się dyskusja na temat wsparcia urządzeń mających właściwości pełnoprawnych myszek i klawiatur. Urządzenia te, już od jakiegoś czasu ogólnodostępne na rynku, znacznie ułatwiają rozgrywkę pomiędzy graczami, jednocześnie niwelując równe szanse w rywalizacji. Symbol konsoli, czyli pad – odchodzi do lamusa na rzecz zupełnie innego rozwiązania, oczywiście w pełni legalnego. Reakcje na ten zabieg są różne, a ja pytam – Quo Vadis rynku konsolowy?
W pierwszej części naszej podróży po świecie celowniczków, przypomnieliśmy sobie największe i najpopularniejsze serie, które często wyznaczały kierunek rozwoju gatunku. Nie znaczy to jednak, że tylko Time Crisis, House of the Dead czy Virtua Cop są warte uwagi. Produkcji, które oferowały masę zabawy, a często też wnosiły pewien powiew świeżości, w minionych latach nie brakowało. Przeładujcie plastikowe gnaty, czeka nas sporo strzelania!
To już szósta edycja Moich Najków, a więc cyklu, w którym podsumowuję swój miniony rok. Dwanaście miesięcy upłynęło mi na ogrywaniu z jednej strony wielogodzinnych molochów, a z drugiej małych tytułów na góra kilkadziesiąt minut. Odświeżyłem kilka klasyków, sprawdziłem parę mniej znanych produkcji. Które z nich wspominać będę ciepło, a o których spróbuję zapomnieć? Jak minął mi rok w filmach, serialach i anime? Zapraszam po odpowiedzi – oto Moje Najki 2016!
Po marnych konferencjach Ubisoftu i Electronic Arts oraz dziwnej prezentacji Microsoftu bardziej zniechęcającej niż zachęcającej do zakupu Xboksa One, cała nadzieja na wielkie widowisko targowe spoczęła na barkach Sony. I wiecie co? Japończycy nie zawiedli! Tak powinno się robić show tego typu!
Jestem niepoprawnym zbieraczem wszelkich konsolowych akcesoriów. Maty do tańczenia, multitapy, kamerki, kontrolery ruchu, mikrofony – wszystko to wala się po kątach w pobliżu mojego stanowiska growego i nawet bywa dość regularnie używane, najczęściej w ramach urozmaicania spotkań towarzyskich. A że od czasu zdradzenia Pegasusa na rzecz pierwszej PlayStation pozostaję wierny rodzinie Sony, większość posiadanych przeze mnie gadżetów dedykowanych jest właśnie czterem generacjom „stacji zabawy”. I jeśli czegoś mnie te cztery generacje kolekcjonowania peryferiów sygnowanych logiem japońskiego giganta nauczyły, to tego, że w kontekście nadchodzącej premiery PlayStation VR zdecydowanie nie można na Japończyków liczyć w temacie długotrwałego wsparcia – bez względu na to, jak wielkiego sukcesu sprzedażowego by kosztujący prawdopodobnie tyle co cała nowa konsola sprzęt nie odniósł.
Rok 2005. PlayStation Portable dostaje własnego, przenośnego Killzone’a. Liberation ma nakręcić sprzedaż handhelda i przekonać do niego wszystkich wciąż zastanawiających się nad sensem zakupu. Tytuł ląduje na półkach z hukiem, choć premierze towarzyszą pewne problemy. Okazuje się, że produkt Guerilla Games jest „tylko” solidny, grywalny, ale daleki od ideału, bardzo w tym względzie podobny do pierwszego Killzone na PlayStation 2. Czy dzisiaj, w wypełnionej wieloma znakomitymi produkcjami bibliotece PSP, wciąż warto więc go ograć? Jak najbardziej tak.