Tytuł tej recenzji jest, oczywiście, nie do końca trafny. Mimo wszystko nie byłoby chyba problemu, by w alternatywnym świecie tak wyobrazić sobie życie superbohatera po rezygnacji z walki o dobro. Brzuch by urósł, ambicje zmalały, a życie stało się bardzo przeciętne. Tyle, że w skali mikro. Pomniejszenie, najnowszy film twórcy świetnych Bezdroży czy Schmidta, to właśnie taki zwykły, życiowy film o przeciętnym kolesiu. Trik polega na zderzeniu tej normalności z niesamowitą możliwością pomniejszenia człowieka do maleńkich rozmiarów.
Tegoroczną przygodę z kinem zacząłem od rodzimej produkcji, bo w sumie dlaczego nie? Obraz jest zatytułowany dosyć koślawo - Gotowi na wszystko. Exterminator to zbyt długi tytuł. Wystarczyłoby po prostu Exterminator, ale zapewne pojawiła się obawa, czy rodzimy widz kupi konwencję komedii o muzyce i miłości sprzedawanej pod tak agresywną nazwą. Czyli imię filmu jest takie sobie. Zwiastun również, bo też jest za długi i pokazuje za dużo scen, zbyt gwałtownie zmieniając klimat w czasie tych nieco ponad trzech minut. No i mamy jeszcze plakat standardowo nudny i bez wyrazu. Film ma zatem bardzo słaby reklamowy rozpęd i gdyby nie tematyka oraz pozytywne recenzje przedpremierowe pewnie bym go ominął. I bym stracił, bo to dobre kino jest. Poważnie!
To już drugi sezon Czarnego Lustra, odkąd Netlix przyjął je pod swą pieczę. Poprzedni sezon został przez dotychczasowych fanów serialu skrytykowany za rzekome obniżenie poziomu odcinków i niepotrzebną zmianę stylu. Byłem jedną z osób, którym specjalnie nie przeszkadzała zmiana i które wciąż cieszyły się, że mogą się trochę beztrosko zdołować pesymistyczną wizją przyszłości. Z podobnym nastawieniem – bez wygórowanych oczekiwań, ale z solidną i chyba uzasadnioną dawką nadziei – zabrałem się za świeży jeszcze sezon czwarty.
Kino fantastyczno-naukowe to taki gatunek filmowy, w którym w zasadzie nie ma granic. Jak fantasy, tylko lepsze :) Każdego roku na ekrany trafia mnóstwo produkcji sponsorowanych przez literki s i f, ale sporo z nich ginie w natłoku głośniejszych i droższych premier. Zapraszam zatem do lektury krótkiej listy nadchodzących filmów science-fiction, które nie są ani nową częścią Avengers, ani filmem o Hanie Solo, nie są też kontynuacją Pacific Rim lub spielbergowskim Ready Player One. To takie potencjalne hity mniejszego kalibru, które mają szansę zaistnieć i zdobyć uznanie. Nawet jeśli z opisu wynika, że są durnowate.
Ciężko jest mi określić minione dwanaście miesięcy inaczej niż mianem świetnych dla zjadaczy popkultury. Choć nie zabrakło kilku rozczarowań czy niepokojących trendów, w ogólnych rozrachunku ilość fantastycznych gier, filmów i seriali, jakie zadebiutowały w 2017 roku, z nawiązką wynagradza pojedyncze niewypały. Można narzekać na wredne praktyki Electronic Arts czy na to, że Netfliksowi mocno powinęła się noga przy serialach superbohaterskich, ale po co – lepiej spożytkować ten czas i energię na zachwycanie się tytułami faktycznie dobrymi.
Dni w grudniu zostało już niewiele, czas zatem na drugie podsumowanie. To "the best of" oczywiście jest zestawieniem najlepszych filmów roku 2017. Staram się do kina chodzić często i na wszystko, co może być choć trochę interesujące (zazwyczaj jest to główny nurt, więc hipsterów proszę: nie kręćcie nosami). Jak zwykle jednak sporo premier uciekło, więc lista tegorocznych premier na pewno okaże się niekompletna.
Tak samo, jak z podsumowaniem muzycznym, to też podzieliłem na trzy części. Na start pójdą filmy dobre, interesujące, zapewniające mnóstwo rozrywki, ale z różnych względów nie są to takie petardy, jak bym sobie tego życzył. Druga część to filmy bardzo dobre, które zaczarowały mnie na długo i zasługują na uznanie. Na sam koniec zaprezentuję Wam mój osobisty film roku 2017. Podsumowanie bierze pod uwagę polskie daty premier, pojawią się więc produkcje z 2016 roku i zabraknie kilku mocnych tytułów, które do kin wejdą w najbliższych tygodniach.
Egzorcyzmy nie były dla kościoła ostatecznym rozwiązaniem problemów, gdy jednego z parafian posądzano o bycie opętanym przez siły nieczyste. W wypadku filmów i seriali i tutaj także znajdziemy połączenie. Jeśli mowa o egzorcyzmach czy wysłannikach Boga pierwszymi osobami, które przychodzą nam do głowy to Constantine czy główny protagonista z filmu Ksiądz.
Kiedy oglądałem pierwszy sezon produkcji Canal + to przyznam, że serial Belfer mnie nie wciągnął. Jednak furtka do następnych przygód Pawła Zawadzkiego przekonała mnie, że warto spróbować jeszcze raz, ale w nieco innym wydaniu. Szkoda, że jest równie słabo, jak poprzednio.
Netflix rozpycha się coraz bardziej nie tylko na rynku seriali, ale również filmów. Od momentu, gdy Beasts of No Nation zachwycił krytyków na festiwalach i trafił na platformę z czerwonym "n", stało się jasne, że dobre, nowoczesne kino można robić od razu do streamingu. Ale szybko okazało się, że Netflix inwestuje w ilość, a nie jakość. Tylko w tym roku pojawiło się aż 27 filmów z napisem Netflix Original Movie. Jedne lepsze, inne gorsze, ale żaden nie był tak intensywnie i długo reklamowany jak Bright - najnowsza produkcja Davida Ayera. Obraz zadebiutował dziś. I co?
Opublikowane wczoraj recenzje w zatrważającej większości mówiły o porażce. Pokuszono się nawet o określenie Bright mianem "najgorszego filmu roku" oraz "produkcji tak głupiej, że Republikanie pewnie zaraz zamienią ją w ustawę", a wyniki na Metacritic i Rotten Tomatoes nie nastawiały optymistycznie. Chciałem, by film Ayera mi się podobał i jednocześnie oczekiwałem zmarnowanych dwóch godzin. Donoszę uprzejmie, że w mojej opinii nadmiernie krytyczni krytycy nie mają racji. Ale pasek entuzjazmu nie urósł na tyle, bym po seansie szukał o(d)padnięj szczęki. Bright jest mocnym średniakiem, który chciałby być super.
Jesteśmy iskrą, która wznieci ogień, który zniszczy Najwyższy Porządek – słowa Poe Damerona, padające już w zwiastunie Ostatniego Jedi, okazały się mocno prorocze i są odzwierciedleniem całej pracy, jaką wykonał Rian Johnson. Twórca Loopera postanowił przewrócić do góry nogami pewien schemat, zapoczątkowany w trylogii przez J.J. Abramsa. Jeżeli Przebudzenie Mocy wielu fanów porównywało do Nowej Nadziei, tak nowe przygody Rey, Finna oraz Kylo Rena są wielkim powiewem świeżości i dowodem na to, że w Sadze jest jeszcze miejsce na dziwne pomysły i...kontrowersyjne zwroty fabularne.
Johnsona można ganić za to, że dał się trochę ponieść swojej reżyserskiej wyobraźni i zafundował w tej części fanom miejscami niezły bigos. Spokojnie, spojlerów nie będzie, ale z kronikarskiego obowiązku muszę wspomnieć, że w trakcie jednej (z wielu) bitwy dzieje się PEWNA RZECZ, która nie powinna nigdy znaleźć się w tym cyklu.