Na przemian z (bolesną) przygodą z Total War: Rome 2 umilam sobie czas grając w nowego Splinter Cella, którego w ostatniej recenzji nie potraktowałem zbyt łagodnie. Już wtedy miałem za sobą kilka długich sesji z trybem wieloosobowym, o którym zresztą wypowiedziałem się w samych superlatywach, ale wydaje mi się, że to wciąż za mało. Od momentu premiery gram niemalże codziennie i wiem już teraz – to najbardziej emocjonujący multi ostatnich lat. Stu.
Głosy na internetowych forach są podzielone. Jedni mówią, że odnajdują w Blacklist ducha trylogii, inni (w tym ja) twierdzą że gdzieś się w tej odsłonie zagubił. Całą drugą grupę należałoby posadzić w jednej dusznej, przyciemnionej hali, zakazać odzywania się i odpalić im tryb Spies vs. Mercs. Momentalnie zmienią obóz.
Po kilkuletnim odpoczynku od serii Battlefield postanowiłem sprawdzić, jak w akcji wygląda jej część trzecia, a to za sprawą wtopy, jaką Electronic Arts zaliczyło przy premierze SimCity. Jak zapewne pamiętacie, ta gra od samego początku kojarzyła się z poważnymi problemami technicznymi, które wręcz uniemożliwiały zabawę. Wówczas EA, w ramach przeprosin, pozwoliło fanom symulacji miasta pobrać za darmo jeden z wybranych tytułów w ramach platformy Origin. Mój wybór padł wówczas na Battlefield 3, stwarzając tym samym okazję do ponownego przyjrzenia się tej serii.
Za rogiem czyha nowa generacja konsol, a wraz z nią nowe Call of Duty. Cykl ten po sukcesie finansowym pierwszego i drugiego Modern Warfare, stał się chyba najbardziej irytującym tasiemcem całej branży gier wideo. Co roku wychodzi jej kolejna odsłona i jak co roku sprzedaje się ona fenomenalnie, pomimo wielu negatywnych opinii. To tak jak ze starą ciotką w święto. Niby jej nie lubisz, ale ona i tak przyjeżdża np. w Boże Narodzenie. Activision żyje tą marką, to właśnie z niej mają główny zysk. Pokazali już fragmenty kampanii nowej części – Ghosts, teraz nadeszła pora na multiplayer. Firma ta urządziła godzinną konferencję, która skupiała się właśnie na tym trybie. Nikt nie spodziewał się rewolucji i racja, bo ciężko zmieniać coś, co dobrze się sprzedaje. „Duchy” to kolejny krok naprzód, aczkolwiek krok nie tak duży. Pozwólcie, że przyjrzę się tym najciekawszym nowościom i wyrażę na ich temat swoją opinię.
Tryb multiplayer w Call of Duty jest bardzo popularny, w szczególności na konsolach. Wielu graczy sięga po niego przed lub po ukończeniu kampanii singleplayer. Zwykle zostają tam na dłużej, bo multi mocno wciąga i nie ma się tu czemu dziwić. Każdy mecz w końcu jest naszpikowany akcją po brzegi, przez co nie pozwala się nudzić. Moje 3 powody, za które lubię ten tryb już znacie, jednakże CoD, tak jak każda produkcja, ma swoje ciemne strony. Jedną z nich jest społeczność, a raczej jej wyjątkowa umiejętność do wywoływania frustracji. Jest kilka rzeczy, jakie powodują, iż styczność z nimi przyprawiają o bezwarunkowy odruch ciśnięcia padem o ścianę. Czego zatem nie powinno się robić w mutliplayerze Call of Duty?
Nie ukrywam tego, iż nie należę do fanów Battlefielda. Szanuję tą serię, grałem całkiem sporo w jej kolejne odsłony i nabiłem tam sporo fragów, ale jestem człowiekiem, do którego bardziej przemawia Call of Duty. „Pole Bitwy” wręcz niszczy oponenta w wielu kategoriach, jednak „Wezwanie Obowiązku” ma tą swoją magię, przyciągającą corocznie miliony ludzi przed konsole lub komputery. Być może, robi to tylko dzięki lepszej kampanii dla pojedynczego gracza? Nie wiadomo, ale nie o porównaniach obu tych marek chciałbym dziś pisać. Są pewne rzeczy, które powodują, że po multiplayer w CoD sięgam chętniej. Miałem może z nim różne, niemiłe chwile, dłuższe lub krótsze przerwy i inne nieciekawe przygody, ale to „coś” każe mi do niego wiecznie wracać.
Internet to wspaniały wynalazek, który daje nam dostęp do niegraniczonej ilości informacji, z których 70% to głupoty, 20% do niczego nie się przydaje, a żeby znaleźć użyteczne 10% trzeba się przekopać przez wspomniane już 70% głupot. Ale to tylko jedna z jego wad. Są jeszcze watahy portali społecznościowych, które skutecznie kradną kolejne godziny naszego życia oraz blogerzy mówiący: „eee, trzeba unikać yyy… emblofazji”. Ja jednak skupię się dziś na trybie wieloosobowym w grach, który daje nam szansę rywalizowania ze znajomymi i całym światem na każdym kroku.
„W co grać z dziewczyną” to tekst, który ukazał się na gameplayu w lipcu 2012 roku. Z dużym przymrużeniem oka opisałem w nim cztery gry i dodatkowo mały, złośliwy bonus. Tekst miał oczywiście odpowiedzieć na pytanie postawione w tytule, które często zadają sobie gracze będący w związkach. Jednak banalny dobór tytułów (Fifa, Tekken, Worms, Lips/Singstar) sprawił, że teraz w moim odczuciu tamten krótki poradnik jest bezwartościowy. Skala ocen mierzona w ilości mokrych majtek zostaje, jednak wybór gier będzie tym razem bardziej wyszukany. W co Buja gra z dziewczyną?
Każdy z nas ma swoich ulubieńców. Nieważne, czy temat ten dotyczy filmów, gier, książek, czy muzyki. Grunt, aby przyjemnie spędzić przy nich czas. A skoro jestem już przy ilości czasu, to najwięcej godzin potrafią wyssać z naszego życia gry oferujące popularny tryb multiplayer.
Napisałem jakiś czas temu recenzję gry Chivalry: Medieval Warfare. Całkiem niedawno popełniłem też artykuł, w którym dopominałem się, że recenzje gier powinny co jakiś czas być aktualizowane. Od czasu mojego tekstu Chivalry zdążyło się nieco zmienić, uzyskało kilka poprawek, a parę dni temu został wydany (po fazie beta testów) największy do tej pory update. W związku z tym zamieszczam aneks do recenzji.
Nie chcę nikogo urazić swoim artykułem – tak, wiem, że jest to prawdopodobnie najgorszy wstęp, bo wielu osobom zapala się w głowie czerwone światełko i nagle czują, że mogą być obrażani, mimo że nie znają jeszcze drugiego zdania – ale od jakiegoś czasu zastanawiam się, czy mniejszą dojrzałość wykazuje tak zwany „gimbus” psujący zabawę, czy dorosły, który się na to wścieka?