Fani sagi Pieśni Lodu i Ognia pokochali pierwszy sezon Gry o Tron za wierność oryginałowi. Drugi sezon nie był już tak dokładnym odwzorowaniem kolejnego tomu, czyli Starcia Królów. Ze strony czytelników sypały się narzekania na spłycenie historii i obcięcie wielu wątków. Znalazły się nawet kompletnie absurdalne głosy oburzenia: „Aktorka grająca Ygritte jest zbyt ładna! W książce była brzydsza!”, co dla mnie jest mocną przesadą. Samemu spłyceniu historii i obcinaniu niektórych fragmentów nie ma się co dziwić. Mamy przecież do czynienia z formatem telewizyjnym, w którym każdy sezon to zaledwie dziesięć niespełna jednogodzinnych odcinków. W końcu druga, książkowa część liczy sobie bagatela osiemset pięćdziesiąt stron. To o sto stron więcej niż pierwsza część, a odcinków mamy tyle samo. Wszystkim narzekaczom proponuję jednak zaczerpnięcie głębokiego wdechu i uświadomienie sobie, że wyprodukowany przez HBO serial Gra o Tron to przecież adaptacja. Nad pracami nad nim czuwa sam G.R.R. Martin, autor sagi, który po 8 latach od premiery pierwszej części mógł przecież stwierdzić „cholera, teraz mógłbym napisać to inaczej”. Mało tego, pisarz sam napisał scenariusz do jednego odcinka w każdym z dwóch wyemitowanych sezonów i jeden, na którego premierę czekamy. Niespełna tydzień temu mogliśmy obejrzeć pierwszy odcinek trzeciego sezonu opartego na pierwszym tomie trzeciej części sagi. Jest w nim kilka scen, w których rozbieżność z książką gryzie mnie w oczy na tyle, że postanowiłem opublikować ten wpis.
Ekranizacja Gear of War to coś co musi nastąpić. Nie ukrywam, że lubię serię o wojnie z szarańczą i doceniam jej wkład w rozwój i promocję nowej (już starej) generacji konsol. Nie będę się nawet mierzył z olbrzymim hejtem, który opiera się na zarzutach w stylu „amerykańskie pudziany rzucają one-linery”, gdyż ta seria to po prostu rozgrywka, rozgrywka, rozgrywka, rewelacyjnie połączona ze swym stylem graficznym, czy się to komuś podoba czy nie.
Siła broni, uczucie rozrywania mięsa, gęsta krew i mordercza walka o każdy metr po prostu dobrze pasują do korpusu ciężkich marines mierzących się z bestiami wychodzącymi spod ziemi, i jest w tym więcej sensu niż chociażby w zmartwychwstaniu Sheparda, za które ciężkimi milionami zapłacił palący cygara hologram tylko po to, by wysłać go na misję samobójczą...
Przejdźmy jednak do rzeczy, czyli do tego jak powinien wyglądać film Gears of War:
Blisko rok temu zakończyła się największa growa historia ostatnich lat. Bioware nie zostawiło otwartej furtki na sequel. Trylogia była zamkniętą całością, więc kolejna gra w uniwersum może przybrać każdą postać. Jednak na nowym oddziale developera spoczywa ogromny ciężar odpowiedzialności: od ich ciężkiej pracy zależeć będzie to, czy uniwersum wniosą na nowy poziom czy też pogrzebią nadzieje na nową jakość. Tak czy inaczej obaw co do nowej sagi mam sporo, ale to samo można też powiedzieć o zapowiedzianej ekranizacji, o której wciąż w zasadzie nic nie wiemy. Przed Wami ostatnia część serii "Okiem T-Rexa – Mass Effect".
Szybka, ale ważna informacja dla fanów twórczości J.R.R. Tolkiena, jak też miłośników gatunku fantasy i jego ekranizacji: reżyser Peter Jackson oficjalnie potwierdził, że powstanie trzeci film oparty na powieści "Hobbit: Tam i z powrotem". Plotki o takiej decyzji krążyły w Sieci od dłuższego czasu. Przypominam, że wstępnie planowane były dwa filmy, z premierą odpowiednio w grudniu 2012 i 2013 roku.
Dekadę temu, a dokładniej pod koniec 2001 roku, na ekranach kin zadebiutowała jedna z największych produkcji filmowych w historii. Adaptacja Drużyny Pierścienia - pierwszej części Władcy Pierścieni - wywołała na całym świecie słuszny szał porównywalny do Gwiezdnych Wojen, a jej dwie kontynuacje debiutujące dokładnie rok i dwa lata później wniosły to szaleństwo na kolejny poziom. Powrót do tych filmów po latach potwierdza, że są to ekranizacje najwyższej próby.
Wczoraj zaprezentowałem miejsca 10-6 mojego prywatnego rankingu najlepszych filmów opartych na komiksach Marvela. Dzisiaj prezentuję drugą część zestawienia, wraz z całym podium i skromnym komentarzem dotyczącym tytułów, które nie załapały się na listę. Jak zwykle zachęcam do komentowania i proponowania własnych rankingów. Co byście zmienili, który film podobał wam się najbardziej, a który najmniej?
Filmowa misja Marvela to teraźniejsze neverending story. Jeśli przynajmniej raz na rok nie zobaczycie na wielkim ekranie superhiciora sygnowanego logiem tej komiksowej stajni, możecie rozpocząć odliczanie do końca świata. Mało kto dzisiaj potrafi tak często i tak intensywnie dbać o mainstream. A jeszcze kilkanaście lat temu Marvel mógł jedynie pomarzyć o równej walce z DC Comics, które królowało na salonach kolejnymi odsłonami Supermana i Batmana. Widocznie ta sroga porażka w kinematograficznym biznesie spowodowała, że Avi Arad (CEO Marvel Studios) wziął się w garść i sypnął groszem. W rezultacie od 1998 roku powstało aż 26 tytułów opartych na pracach Stana Lee, Jacka Kirby czy Marvina Wolfmana.
Szybkość i rozmach wydawniczy nie był dziełem przypadku. Marvel starannie pielęgnował swój plan, dzięki czemu stopniowo zaznajamiał świat z superbohaterami, wzbudzając zainteresowani komiksami u osób, które delikatnie pisząc „nie ogarniały”. Budował uniwersum przez dekadę, by ostatecznie zaatakować produktem totalnym. 11 maja debiutuje w Polsce (a tydzień wcześniej w USA) The Avengers reżyserowany przez największego geeka w Hollywood – Jossa Whedona.
Redaktorzy serwisu gamingunion.net od pewnego czasu prezentują swoje pomysły na ekranizacje znanych i lubianych serii gier. Kilka tygodni temu postanowili zająć się Metal Gear Solid 3: Snake Eater. Ich decyzje w komentarzach zostały ocenione na perfekcyjne, choć moim zdaniem mogą być nieco dyskusyjne. Samemu jednak trudno coś wykombinować i dlatego proszę o pomoc was. Może macie jakieś ciekawe sugestie?
Na początek jednak przybliżmy sobie to, co opracowali dziennikarze z gamingunion.net.
Przed Arkham City to cykl mini-recenzji pełnometrażowych filmów o przygodach Człowieka-nietoperza, jednego z najpopularniejszych bohaterów uniwersum DC Comics. Z tekstów dowiecie się, które tytuły warto sobie przypomnieć (lub obejrzeć po raz pierwszy), a które odpuścić, by nie zszargać sobie nerwów. Za nami staroć (Batman z 1966 roku) oraz era Tima Burtona (1989 i 1992), a także nieudane żarty Joela Schumachera (Batman Forever oraz Batman & Robin). Po 8 latach reaktywowano bohatera DC Comics dzięki Christopherowi Nolanowi w Batman Begins. Kontynuacja nastąpiła 36 miesięcy później...
To już ostatni odcinek. W tym miejscu serdecznie dziękuję tym, którzy dzielnie śledzili cykl. Życzę miłej lektury i tym razem;)
Przed Arkham City to cykl mini-recenzji pełnometrażowych filmów o przygodach Człowieka-nietoperza, jednego z najpopularniejszych bohaterów uniwersum DC Comics. Z tekstów dowiecie się, które tytuły warto sobie przypomnieć (lub obejrzeć po raz pierwszy), a które odpuścić, by nie zszargać sobie nerwów. We wcześniejszych odsłonach przedstawiłem ciekawostkę z klasyki kina komediowego (Batman z 1966 roku) oraz erę Tima Burtona (1989 i 1992), a także pierwszy film Joela Schumachera (Batman Forever). Następny w kolejce to...