To już drugi sezon Czarnego Lustra, odkąd Netlix przyjął je pod swą pieczę. Poprzedni sezon został przez dotychczasowych fanów serialu skrytykowany za rzekome obniżenie poziomu odcinków i niepotrzebną zmianę stylu. Byłem jedną z osób, którym specjalnie nie przeszkadzała zmiana i które wciąż cieszyły się, że mogą się trochę beztrosko zdołować pesymistyczną wizją przyszłości. Z podobnym nastawieniem – bez wygórowanych oczekiwań, ale z solidną i chyba uzasadnioną dawką nadziei – zabrałem się za świeży jeszcze sezon czwarty.
Każdy, kto widział film Dziewczyna z szafy dobrze wie, że jest w polskiej kinematografii miejsce na kino autorskie, oryginalne, wizualnie wysmakowane i unikające zamknięcia w gatunkowych kajdanach. Od dłuższego czasu filmy znad Wisły są w większości produkcjami udanymi, miejscami świetnymi, ale mimo wszystko twórcy nadal poruszają się wśród dobrze znanych wszystkim widzom typów kina: sensacja, dramat, komedia, kryminał. Fantastyka-naukowa leży zapomniana i czeka na takiego Bodo Koxa, którego Człowiek z magicznym pudełkiem jest filmem na tyle dobrym, że chciałbym, by oznaczał renesans sci-fi po polsku.
W nawiązaniu do tekstu Clayyytona o gwieździe nowego Blade Runnera, Ryanie Goslingu, zapraszam na tekst o fabularnym wprowadzeniu do filmu Denisa Villeneuve'a. Historia przedstawiona w Blade Runnerze 2049 owiana jest mgłą tajemnicy i poza informacjami przekazywanymi w zwiastunach, wielu rzeczy trzeba się domyślić. Warner Bros. i reżyser nowego filmu wyszli naprzeciw potencjalnym oczekiwaniom fanów i zaoferowali trzy krótkometrażowe filmy łączące fabułę tegorocznego filmu z klasykiem z 1982 roku.
Na start krótka chronologia, którą Villeneuve zdradził podczas Comic-Conu w San Diego.
2019 - czas akcji Łowcy androidów
2023 - w życie wchodzi "prohibicja" dotycząca istnienia replikantów
2025 - Wallace Corporation pomaga zakończyć panujący na świecie głód
2030 - Niander Wallace, szef korporacji, pomaga oddalić prawo zakazujące tworzenia replikantów
2049 - czas akcji Blade Runnera 2049
Klaudyna: To może ja zacznę? W życiu nie widziałam ani jednego odcinka Star Treka. Widziałam natomiast trzy ostatnie filmy kinowe. Seriali o szeroko pojętej zbliżonej, kosmicznej tematyce na koncie mamy, wedle moich rachunków, jeden. I jest to wielce udana nowa wersja Battlestar Galactica. Poza tym, wraz z wejściem w związek małżeński z Tobą, jawnie stanęłam po tej drugiej stronie mocy. Ja swoje usprawiedliwienie na niewiedzę w oczach prawdziwych fanów Star Treka przygotowałam. A Ty?
FSM: Eee... Ładnie to tak męża wrzucać pod pędzący autobus pełen zdenerwowanych trekkies? :) Ja też będę oceniał najnowszy serial ze świata gwiezdnej wędrówki z pozycji osoby, która miłość do i wiedzę na temat uniwersum ma raczej niewielką. Widziałem trzy nowe kinowe Star Treki (wszystkie są fajnymi kosmicznymi przygodówkami) i miałem okazję dawno temu oglądać wybrane odcinki Deep Space Nine i The Next Generation. Czyli coś tam wiem. Ale niewiele.
K: Ale w związku z tym, że jesteśmy odważni, spróbujemy się wypowiedzieć na temat, na którym za bardzo się nie znamy. Choć w sumie... może i głos nowicjuszy okaże się cennym? Wczoraj obejrzeliśmy dwa pierwsze odcinki serialu Star Trek: Discovery. I....?
Można rzecz, że o taką planetę małp walczyliśmy. My, widzowie. Bo jeśli spojrzeć na fabułę serii, to ludzie w pewnym momencie przestają mieć dużo do powiedzenia. Wojna o planetę małp to przykład żelaznej konsekwencji w budowaniu świata i kontynuowaniu opowieści, która wcale nie była pewniakiem. Wszak w XXI wieku byli znani reżyserzy, który chcieli tego klasyka pokazać w nowym świetle i udawało się różnie...
Rupert Wyatt, filmowiec bez większego dorobku, sześć lat temu przy pomocy Jamesa Franco, solidnego scenariusza i cudownego duetu Andy Serkis + CGI, stworzył jeden z lepszych prequeli we współczesnej kinematografii. W 2014 pałeczkę przejął Matt Reeves (ma u mnie dożywotni kredyt zaufania za Cloverfield i elegancki remake Pozwól mi wejść) i z trudnego zadania stworzenia godnego środkowego odcinka trylogii wywiązał się znakomicie. Teraz raz jeszcze staje za sterem i - ale nuda - znowu mu się udało!
Dlaczego w dniu premiery „Wojny o Planetę Małp” warto przypomnieć sobie oryginalny film z Charltonem Hestonem z 1968 roku? Jak w ogóle to wszystko się zaczęło i dlaczego zajęło istotne miejsce w historii kina science-fiction?
Obcy: Przymierze, czyli nowe dzieło Ridleya Scotta zarabia kolejne miliony na całym świecie i jednocześnie dzieli widownię oraz fanów uniwersum zapoczątkowanego prawie 40 lat temu. Nie brakuje w sieci pochwał, w których daje się wyczuć uznanie dla reżysera próbującego znaleźć nowy charakter dla serii o legendarnym potworze. Na drugim biegunie znajdują się jednak głosy krytyczne, zrównujące Przymierze z ziemią. Swoje 3 grosze na temat filmu dodałem w komentarzach pod recenzją fsm'a, któremu nowy Obcy przypadł do gustu (z zastrzeżeniem, że nie był to seans idealny).
Dyskusja pod tekstem była na tyle gorąca, iż postanowiłem skrobnąć ten artykuł jako swoiste uzupełnienie i rozwinięcie myśli. Jeżeli jeszcze nie oglądałeś Przymierza, ostrzegam – zgromadziłem tutaj całą masę gigantycznych spojlerów.
Uniwersum Alien to kinowe dziedzictwo wielkiej wagi, nic więc dziwnego, że powrót po dekadach musi budzić emocje. Długo oczekiwany Prometeusz pojawił się 5 lat temu i wielu rozczarował - atmosfera i obrazy były znajome, ale opowieść i bohaterowie miotali się, nie mogąc odnaleźć właściwego miejsca. Przyznaję jednak, że mimo głupich naukowców, ciężkiej symboliki i niepotrafiącej skręcać Meredith Vickers, film zapamiętałem jako doznanie całkiem pozytywne. Jak w takiej sytuacji wygląda moje starcie z filmem Obcy: Przymierze?
Całkiem dobrze, a momentami nawet bardzo dobrze. Ridley Scott wysłuchał narzekań fanów i tym razem rzeczywiście postarał się dostarczyć film godny słowa "obcy" w tytule. Oczywiście Przymierze nie jest w stanie wygrać ani z Ósmym pasażerem Nostromo, ani Decydującym starciem, ale na pewno jest krokiem w dobrą stronę.
Koty to moje ulubione zwierzątka, więc nie mogłam przegapić „Błędu warunkowania”, zbioru opowiadań autorstwa Anny Nieznaj, o Kotach — genetycznie zmodyfikowanych żołnierzach wyposażonych w pewne cechy tych jakże sympatycznych zwierzątek. Zatarłam łapki i zasiadłam do lektury.
Tegoroczny Westworld uważam za niezwykłe dzieło, adresowane w równym stopniu do fanów psychologicznego s-f, jak i do osób zainteresowanych grami wideo. Gdy dowiedziałem się, że finałowy odcinek pierwszego sezonu zatytułowany został Bicameral Mind („dwuizbowy umysł”), nie potrafiłem za nic skojarzyć, do czego tytuł ten się odnosi.
Okazuje się, że tak zwany bicamerialism (dwuizbowość) został opisany w świecie psychologii w latach siedemdziesiątych minionego stulecia przez Amerykanina Juliana Jaynesa. Główna książka temu zagadnieniu poświęcona nie doczekała się polskiego tłumaczenia, a jej znaczenie zmalało z upływem dekad, w dużej mierze odrzucona przez grono naukowe. Dwuizbowości nie da się obiektywnie obalić lub jej potwierdzić, jest ona przy tym dość nieprawdopodobna i jej opis nie broni się w obliczu konsekwentnej analizy i krytyki.