Wszystkie dłonie stworzono równymi*
Jakie gry „w stylu GTA” mógłby zrobić jeszcze Rockstar?
Ale Meksyk! Rzecz o pewnej piosence, orgazmach i pompowaniu balonów
W co gracie w weekend? #275: Makabryczne Halloween w Umineko, żywe trupy w Red Dead Redemption oraz pożegnanie z Uncharted 2
W co gracie w weekend? #274: Red Dead Redemption - Opowieść o honorze i odkupieniu
Recenzja RDR: Undead Nightmare – zglitchowane trupy
W tekście występują muzyczne spoilery z Wiedźmina 3, Red Dead Redemption, Bioshock Infinite i Podróży.
A mogło być tak pięknie. Był rozmach i jakość, była liryczna delikatność i przyjemne nawiązanie do wiedźmińskiej sagi. Mam na myśli utwór pod tytułem "Wilcza Zamieć", odśpiewany w novigradzkiej karczmie podczas filmowego przerywnika przy jednym z głównych zadań w Wiedźminie 3. Ta romantyczna ballada, wykonana przez niejaką Priscillę, czyli żeński odpowiednik Jaskra, była dla mnie całkowitą niespodzianką. Niestety natura owej niespodzianki szybko okazała się być problematycznie dwubiegunowa. Przyznaję, że to przyjemna, urokliwa kompozycja, zarazem jednak nie jestem w stanie przymknąć oka na fakt, że jako całość, prezentacja muzycznego numeru w szynku została spartolona koncertowo. Mogło być więc pięknie, a wyszło jak zwykle.
Dziś mija pięć lat od premiery i mniej więcej trzy lata odkąd zagrałem w Red Dead Redemption. Tytuł, który podsumować można prostym zwrotem „GTA na dzikim zachodzie” w swoim czasie podbił serca graczy i recenzentów, zbierając świetne oceny i sprzedając się lepiej niż kiełbaski spod krakowskiej hali targowej w weekendowy wieczór. Była to też gra, która naprawdę wiele udowodniła.
Rockstar, gigant nad gigantami gatunku sandboksów ma chyba na pieńku z pecetowym gronem. Na ich ostatnią produkcję, która zdobyła serca graczy i procesory aż dwóch generacji konsol my, pecetowcy musimy czekać katorżnicze dni opóźnionej po raz kolejny premiery, a nie jest to pierwszy taki przypadek z grą gwiazd rocka w roli głównej. Czym zawiniły sobie komputery osobiste, że nie zasługują na produkcje Rockstara?
Ostatnie plotki wskazywały na to, że posiadacze najnowszych konsol oraz komputerów osobistych mogą doczekać się konwersji Red Dead Redemption. Jak nietrudno się domyślić wieść ta rozniosła się po całym świecie, a dyskusjom dotyczącym całej sprawy nie było końca. Mało tego. Sporo osób uważa, że port tej bardzo chwalonej produkcji Rockstara powinien pozostać tylko i wyłącznie na platformach Xbox 360 oraz Playstation 3. Czy słusznie?
Western, w którym klimat melancholii, a nie akcja gra pierwsze skrzypce. Opowieść o ludziach, którzy przypominają wędrowców z przeszłości. Zupełnie nie pasują do czasów, w których przyszło im żyć. To nie film. To Red Dead Redemption. Jedna z najlepszych pozycji na X360 i PS3.
Jako gracz mam dość szerokie gusta, lubię praktycznie wszystkie gatunki gier prócz sportówek. Ale tytuły, które darzę największą sympatią, które najgłębiej wbiły mi się w pamięć i do których wracam najchętniej łączy jedno – wszystkie opowiadaną historią grają na emocjach. Sprawiają, że przywiązuję się do bohaterów, że razem z nimi odczuwam żal, smutek, radość. Twórcy tak silną imersję osiągają różnymi metodami, chciałbym zaś skupić się na jednej, rzadko docenianej, a właściwie i z umiarem wykorzystanej niesamowicie podbijającej ładunek emocjonalny danej sceny. Mowa o wykorzystaniu piosenek z wokalem.
Pojawiają się w wielu produkcjach, często prócz domyślnej funkcji pełnią też rolę kwatery głównej, rupieciarni do której wciskamy wszystkie możliwe znajdźki, a czasem nawet są kołem zamachowym całej fabuły. O czym mowa? O pojazdach oczywiście. Mają różną postać: samochody, rowery, motocykle, wehikuły czasu, okręty, statki kosmiczne i kupa mniej lub bardziej odjechanych pomysłów. Jest tego masa, ale kilka maszynek (i nie tylko) zyskało już status kultowy i są bezbłędnie rozpoznawane przez graczy. Niniejszy tekst jest przypomnieniem moich ulubionych wehikułów w kolejności raczej przypadkowej. Zapraszam.
Mija kolejny dzień, a ich przybywa. Pudełko za pudełkiem, płyta za płytą… Z każdą grą, czy to na nośniku fizycznym, czy też dopisanym do konta, budzi się we mnie coraz większy smutek, zaduma i świadomość nieuniknionego - czasu, którego upływ staje się niezwykle realny. I choć każdy z nas gospodaruje nim tak, jak potrafi, znajdując bezcenne chwile na własne hobby, to założę się, że w pewnej chwili i Wam musiało się zdarzyć ją zrobić: prywatną kupę wstydu złożoną z gier wciąż czekających na rozpoczęcie, bądź z tych wciąż nieukończonych. I choć to temat wielokrotnie już poruszany, to i ja wcisnę tu swoje trzy grosze...
Gracze narzekają. Twierdzą, że kiedyś gry były lepsze, miały więcej klimatu, wkładano w nie więcej serca i dostarczały więcej emocji. Tytuły sprzed lat to długie oraz wymagające produkcje, które zmieniły się w to, co mamy obecnie - produkcje zbyt łatwe, zbyt szablonowe i zdecydowanie za krótkie! Gry zabierają nam za mało czasu, tak? Bullshit!
Jestem zdania, że dobry dodatek nie daje więcej tego samego. Dobry dodatek powinien zmieniać zasady gry i przewracać jej świat do góry nogami, pozwalając spróbować czegoś nowego. Przy okazji Undead Nightmare Rockstar opanowało tę sztukę do perfekcji.