Od lat to samo. Recenzja płyty The Prodigy - No Tourists - fsm - 5 listopada 2018

Od lat to samo. Recenzja płyty The Prodigy - No Tourists

Jakie The Prodigy jest, każdy wie. Głośne, basowe, dynamiczne i szalone. W latach 90-tych brytyjski zespół rozwalił scenę muzyki elektronicznej i szybko stał się synonimem ambitnego podkładu dźwiękowego do każdej szanującej się imprezy (a The Fat of the Land to do dziś jeden z najlepszych albumów w ogóle). W 2009 roku Liam Howlett i koledzy zaliczyli taki porządny powrót po kruchym okresie na przełomie wieków ii wraz z albumem Invaders Must Die pokazali się z dobrej strony. W 2015 roku zrobili to samo, tylko wyszło im dłuższe i równie solidne coś (The Day is My Enemy). No i teraz znowu. No Tourists to album-ksero - część trzecia Invaders, i jednocześnie część druga The Day. Czy to dobrze?

10 nowych utworów, 37 minut muzyki, zero opierdzielania się. Nowe Prodigy zasuwa jak dobrze naoliwiona rave'owa, big beatowa, drum'n'bassowa maszyneria i udowadnia, że w tym gatunku lata 90-te mają się dobrze i nigdy nie znikną. Od pierwszego singla, otwierającego cały album kawałka Need Some1, wiadomo, czego oczekiwać i dokładnie to dostajemy.

ALE.

No Tourists hałasuje, buja, jest zadziorne, dynamiczne, ale przy tym trochę nijakie. Brzmiące podobnie dwa poprzednie albumy miały w repertuarze kilka numerów, które momentalnie sprawiały, że moja uwaga wzrastała. Omen, który robi to samo, co single na nowym albumie, ale lepiej. Run With The Wolves z tą szaloną, żywą perkusją. Cudownie retro-brzmiący Destroy. Wyluzowany, gitarowy Invisible Sun. Tutaj tego brakuje. Są echa czegoś ciekawego, lepszego, ale nic nie zostało zrealizowane w 100%.

Gościnny występ wariatów z Ho99o9 sugerował totalnie szatański numer (posłuchajcie sobie, jak brzmi ich płyta United States of Horror), a Fight Fire with Fire ma trochę za mało ognia. Zamykający płytę utwór z gościnnym występem młodego, zdolnego, bardzo modnego brytyjskiego wokalisty (którego totalnie nie znam, ale jego muzyczny rewir to inna okolica) nie brzmi w ogóle wyjątkowo. W zasadzie tylko utwór tytułowy i Champions of London zostały mi w głowie na dłużej. Reszta się zlewa. Trochę szkoda.

Nie zrozumcie mnie źle - No Tourists to nie jest słaby album. The Prodigy poniżej pewnego poziomu nie schodzi i również w tym roku rozgrzeje wielu fanów, szczególnie na koncertach. Bo te 10 utworów to rasowe tzw. bangery, nienagannie wyprodukowane. Główka chodzi, nóżka tupie, skandowane frazy łatwo zapamiętać. Impreza na całego. Po prostu po tak doświadczonej ekipie oczekiwałbym czegoś więcej niż solidnej rzemieślniczej roboty.

fsm
5 listopada 2018 - 16:11