Książka Amerykańscy Bogowie jest dobra ale niestety nie najlepsza Gaimana. - hongi - 16 grudnia 2017

Książka Amerykańscy Bogowie jest dobra, ale niestety nie najlepsza Gaimana.

Skończyłem właśnie czytanie książki Neila Gaimana pt. Amerykańscy Bogowie. Została mi ona polecona w komentarzach na moim blogu pod recenzją Nigdziebądź. Spotkałem się również z wypowiedziami w Internecie, że jest to najlepsze dzieło autora. I muszę się nie zgodzić. Choć nie przeczytałem jeszcze wszystkich książek Neila, jednak bardziej przypadły mi do gustu wcześniejsze historie. Zapraszam więc na Inny Regał #23, gdzie powiem, która według mnie książka jest lepsza od Amerykańskich Bogów.

Książki Neila Gaimana są magiczne i bardzo nie z tego świata. W swojej twórczości łączy zwykłych ludzi z niezwykłymi światami. Daje nam dotknąć niespotykanego, a nawet samego jądra niepojętego. Stara się przekazywać w swoich historiach podstawowe wartości, jak przyjaźń, miłość, ale głównie daje nam historię o podróży w nieznane. Sam autor przeszedł długą drogę, ma już na swoim kącie ponad 15 książek i masę scenariuszy do komiksów, w tym do Sandmana, czy bardzo fajnego 1602 (WKKM tom 46). Najnowsza książka autora pt. Mitologia nordycka jest trochę powiązana z tą, którą tutaj obecnie opisuje. Wszystko za sprawą bogów. W twórczości pisarza, ten motyw jest bardzo lubiany.

Książka opowiada losy tajemniczego Cienia, który niby jest zwykłym wielkim kolesiem odsiadującym wyrok w więzieniu, ale z drugiej strony jest kimś więcej. Tuż przed wyjściem na wolność, jego żona ginie w wypadku samochodowym. Cień nie mając nic do roboty, przyjmuje pracę od tajemniczego nieznajomego, który chce, by Cień był jego ochroniarzem. I tutaj cała normalna historia się kończy, a zaczyna magiczna opowieść, o mężczyźnie kroczącym między bogami. Gaiman wrzuca do książki masę przeróżnych starożytnych bóstw. Od tych pochodzących z Egiptu, poprzez tych indyjskich, czy afrykańskich, a na naszych słowiańskich kończąc. Pokazuje ich prawdziwe formy oraz te przybrane, pod którymi muszą się ukrywać w wielkim kraju ameryki północnej. Nie będę ich wymieniał, gdyż nie są ważne. Tutaj liczy się główny bohater Cień i jego pracodawca. Choć ten drugi w większości gra drugie skrzypce. Ale czy na pewno? Do tego wisząca nad głowami wszystkich wojna pomiędzy starymi bogami a nowymi, jest tutaj bardzo grubą linią nakreślana, ale gdy do niej dochodzi to zamiast wielkiej epickiej bitwy, dostajemy zwykłe, ciche pierdnięcie. Zwroty akcji są i to nawet nieprzewidywalne i zaskakujące. Gaiman pod tym kątem daje nam niezłe pstryczki w nos. Choć, jak ktoś czytał już kilka książek autora, to dobrze wie, co w trawie piszczy.

W sumie trudno jest opisać tę książkę, nie zdradzając z niej zbyt wiele. Na pewno jest warta przeczytania, gdyż jest to wielka, nie zawsze przyjemna podróż. Do tego najnowsze wydanie od wydawnictwa Mag jest w twardej oprawie i zawiera około 610 stron. Tak więc jest co czytać. Patrząc na resztę książek, wydawnictwo spisało się na medal. Są elegancko czarne, w grubych oprawach z grafiką fantastycznie wystylizowaną z tytułów książek. Mnie osobiście podobają się bardzo, a jestem fanem bardziej okładek konkurencji, czyli Fabryki Słów.

Amerykańscy Bogowie to fajna książka, ale z ciężkim sercem muszę przyznać, że nie najlepszą, jaką do tej pory czytałem Gaimana. Zacznę od Nigdziebadź. Taki sam pomysł. Zwykły facet trafia do niezwykłego świata. Londyn Pod bardziej mi się spodobał i jest dla mnie ciekawszym materiałem na magiczną opowieść niż całe USA. Poza tym bohaterowie amerykańskich bogów, może są ciekawsi, bardziej złożeni i mają podwójną naturę, to i tak jakoś są tacy szarzy, że po przeczytaniu książki nie bardzo pamięta się, kto kim był. Nie zapadają w pamięć, jakbym tego chciał. Nawet Dobry Omen, ma więcej humoru i jest dla mnie lepszą książkę, nie tylko, że pisał go Gaiman z Pratchettem, ale również dlatego, że tam postacie, choć przesadzone miały to coś. Wspomnę tylko o czterech jeźdźcach apokalipsy. Na koniec trochę humoru. Nawet czytane niedawno przeze mnie Na szczęście mleko, jako książeczka dla dzieci, jest lepsza pod względem dziwaczności postaci. Tam mamy wszystko wampiry, piratów, kosmitów, tutaj mamy masę bogów, którzy są bardzo podobni do tych z książeczki dla dzieci i być może właśnie śmieszni. Ale to może zadziałała tutaj moja dziwna wyobraźnia.

Tak naprawdę naprzód pchała mnie tylko jedna tajemnica i dowiedzenie się kim jest Cień. Reszta nie miała dla mnie znaczenia. Nawet jak książka się skończy. Liczy się tylko, kim jest Cień i dlaczego kroczy między bogami? A jak się już dowiedziałem, to na moje szczęście książka się skończyła.

Podsumowując. Postanowiłem sobie czytać książki Gaimana po kolei. Nie udało mi się. Wszystko przez komentarze na blogu oraz serial Amerykańscy Bogowie, który pojawił się całkiem niedawno. Po urywkach postanowiłem sięgnąć jednak po ten tytuł. I zostałem wciągnięty w magiczny świat bogów. Niestety zbiór opowiadań Dym i Lustra, musiałem przełożyć na inny czas. Ale wydaje mi się, że szybko wrócę do niego, muszę tylko skończyć kilka innych zaczętych książek w tym długi jak cholera Bastion Stephena Kinga. Aha jeszcze Pratchett i Braxton, też jest gdzieś na półce i masę odkładających się komiksów WKKMarvela. A tutaj nie ma się tyle czasu, co za młodu. A gdzie jeszcze książki do Biblioteczki Gracza? Przydałaby się moc bogów, by to wszystko ogarnąć. Tak więc czytajcie, nawet jak was historia zbytnio nie porywa, bo warto kończyć książki, by wiedzieć, co jest na końcu i nigdy już nie wracać do nich, nawet tych dobrych.

Inne recenzje książek na moim blogu Neila Gaimana.

- Dobry Omen

- Nigdziebądź

- Na szczęście mleko


hongi
16 grudnia 2017 - 21:41