Jestem jednym z tych odbiorców popkulturowych dzieł, którzy świadomie i z ochotą dają się straszyć. Lubię horrory w formie książkowej, filmowej i growej; w miarę możliwości staram się poznawać wszystkie tytuły z działu "wirtualne straszaki", które zdobywają uznanie ludożerki oraz krytyków. Outlast bez wątpienia jest taką grą, więc prędzej czy później musiałem się z nią zderzyć. Zderzenie nastąpiło w trakcie letniej wyprzedaży na Steamie, zaś jego efekt jest odpowiednio krwawy i niepokojący. Jak to ze zderzeniami bywa.
Studio Red Barells, twórcy Outlast, to nowa marka na rynku komputerowej rozrywki, ale jego dzielni pracownicy są doświadczonymi kreatorami, nie dziwi więc wysoka jakość ich najnowszego dzieła... choć - jak wskazuje tytuł wpisu - grałem w straszniejsze produkcje. Ale żeby nie było: trochę ciar zostało wygenerowanych, kilka razy na krześle podskoczyłem, a wirtualna panika została zasiana raz czy dwa.
Outlast to gra w uciekanie i chowanie się. Nasz bohater, dzielny, ciekawski dziennikarz starający się zgłębić potworne tajemnice ukryte w czeluściach opuszczonego zakładu dla obłąkanych, nie ma żadnych szans w starciu z krążącymi po mrocznych korytarzach psychopatami. Trzeba po cichu skradać się po skrzypiących deskach, penetrować ciemne pomieszczenia kamerą z włączonym noktowizorem, a w razie czego chować się w szafach/pod łóżkami lub po prostu spieprz... wycofywać się na z góry upatrzone pozycje.
No właśnie, "kamerą". Klimat gry dużo zawdzięcza małej kamerze, która jest jedynym narzędziem dostępnym dla naszego bohatera. Po wielkim budynku zakładu można chodzić i doświadczać okropieństw na własne (tzn. bohaterskie, wirtualne) oczy, można patrzeć przez ekranik kamery (pojawia się szum oraz lekki rozjazd kolorów), ale najczęściej trzeba korzystać z trybu nocnego, gdzie wszystko robi sie zielonkawe, a oczy strasznych autochtonów jadowicie świecą (czyli taki Paris Hilton Mode). Dzięki takiej ograniczonej wizji i ciekawym, filmowym zabiegom, łatwo wywołać zaskoczenie czy chwilowy przestrach, z czego Outlast skrzętnie korzysta. To chyba pierwsza gra inspirowana nurtem "found footage", który został skutecznie zarżnięty w kinowych straszakach.
Gra jest survival horrorem, naturalnie więc najwięcej czasu zajmuje unikanie zagrożenia. Samego horroru, takiego wywołującego lęk podczas zaglądania do kolejnego pomieszczenia, nie uświadczyłem jakoś bardzo dużo. Klimat jest pierwszorzędny, kilka sekwencji (w tym jedna mocno inspirowana hotelową ucieczką z Call of Cthulhu) jest wyśmienitych, oskryptowane, brutalne przerywniki fabularne również bardzo mi się podobały, ale w gruncie rzeczy więcej w Outlast gore niż siadającego na psychikę horroru. Co oczywiście nie musi być wadą - ja sam sobie zrobiłem nieco krzywdy czytając pełne zachwytu recenzje głoszące, że gra jest najstraszniejszą wirtualną przygodą od lat. Jest strasznie, jest klimatycznie, ale mimo wszystko zarówno Amnesia jak i Slender: The Arrival wywołały u mnie więcej zimnych potów. Ta pierwsza była dla mnie nową jakością i debiutanckim spotkaniem z mechaniką "wiej albo giń", zaś Slender wygrywa umieszczeniem akcji w stuprocentowo normalnym, realistycznym otoczeniu. Łatwiej jest mi się bać nocnego "spaceru" po lesie lub wizyty w opuszczonym domu znajomego, niż przechadzki po zakładzie dla psycholi. Ale i tak wszystkie 3 tytuły są "must play" dla fanów gatunku.
A skoro już narzekam... Nie podobało mi się powielane wykorzystywanie mechanizmu "przełącz to i tamto, jednocześnie unikając grubego zabijaki", wygląd postaci w grze (choć bez zarzutu pod względem projektu) odstawał nieco od rewelacyjnie przedstawionego otoczenia, zaś stuprocentowa liniowość kradła klimat podczas kolejnych powtórzeń danej sekwencji. Outlast mimo wszystko bardzo zacną produkcją jest - genialna oprawa dźwiękowa i muzyczna, posępny filmowy klimat i bardzo ciekawy, totalnie inny od reszty gry, finał opowieści sprawiły, że będę szukał okazji do nabycia dodatku Whistleblower.
Innymi słowy - strasznie dobra gra. W sam raz na gorące lipcowe wieczory.