Jest kilka czynników, które decydują o tym czy gra o Transformerach będzie udana. Musimy dostać do dyspozycji kilka postaci, najlepiej również tych złych, Optimus musi mówić głosem Petera Cullena i rzucać ikonicznymi tekstami, przydałaby się piosenka nawiązująca do hitów z lat 80-tych, ale dla mnie najważniejsze zawsze jest wykorzystanie potencjału jaki drzemie w postaciach zmieniających się w każdy możliwy pojazd. Transformery są idealnym materiałem, by łączyć różne typy gameplayu, różne osobowości bohaterów i dwie przeciwstawne perspektywy.
A grą, która najlepiej w ostatnich latach wykorzystała potencjał tego uniwersum jest Transformers: Fall of Cybertron, przez co dzieło High Moon Studios to świetny przykład idealnego zróżnicowania rozgrywki.
Choć od dawna podobały mi się założenia epizodycznych produkcji od Telltale Games, nigdy nie skusiłem się na zakup żadnej z wydawanych przez nich serii. Wiązało się to głównie z nienajszczęśliwszym doborem licencji na bazie których tworzyli kolejne gry: nigdy nie byłem fanem zombie, nie mogłem wczuć się w klimat Fables, Grę o Tron mam w nosie, natomiast jeśli chodzi o Borderlands, to jestem zagorzałym krytykiem gier noszących tę nazwę. Z tego całego “motłochu” do Minecrafta było mi chyba najbliżej i między innymi dlatego to nim zainteresowałem się na premierę pierwszego epizodu.
Patrząc na zegarek w momencie pisania tego wstępu, widzę godzinę 2:15 i jestem świeżo po zaliczeniu odcinka zatytułowanego “The Order of the Stone”. I mój Boże, jakie to było dobre!
Do premiery Halo 5: Guardians jakieś 11 dni (9 godzin i 48 minut), więc warto zacząć przygotowania do zbliżającej się możliwości zapolowania na Master Chiefa w skórze Spartanina Locke’a. A jedną z lepszych okazji jest zapoznanie się z internetowym serialem Halo: Nightfall, w którym poznamy przygodę młodego porucznika Biura Wywiadowczego Marynarki, która sprawiła, że podjął on decyzję o dołączeniu do programu Spartan-IV.
Tylko czy to na pewno taka “dobra” okazja?
Gra którą widzicie na obrazku poniżej wywołała moją niezdrową fascynację już w momencie zapowiedzi. Transformers jest jedyną pozagrową marką, której egranizacje kupuję bez względu na jakość, a Platinum Games niedawno ochrzciłem moim ulubionym skośnookim studiem. Gdy usłyszałem, że z tych dwóch czynników powstanie gra na licencji (na szczęście samodzielna) uznałem, że doczekam się fajnej produkcji o zmieniających się robotach, która nie eksponuje aspektu strzelania, jak to było w grach High Moon Studios.
Wśród ofiar zeszłej generacji konsol często wymieniane są wersje demonstracyjne gier. Niegdyś praktycznie każda gra dostawała taką “próbkę” do ogrania za darmo. Dziś nie jest już tak różowo i rzadko kiedy mamy możliwość sprawdzenia fragmentu wyczekiwanego tytułu przed premierą. Wydawcy zdają się uważać, że w czasach niezwykle rozbudowanych produkcji, w których ciężko dopiąć wszystko na ostatni guzik, takie darmowe testowanie przynosi więcej szkód niż pożytku. Jednak, jakby nie patrzeć na negatywny wydźwięk tego zjawiska, można też zauważyć zalążki nowego podejścia do darmowego testowania gry przed premierą.
Umysły fanów cyklu Call of Duty rozpala aktualnie trzeci Black Ops i teoretycznie nie ma sensu wybiegać myślami w przyszłość. Tak było jeszcze kilka lat temu, ale teraz jesteśmy świadkami przechodzenia kolejnych serii gier na cykl coroczny, więc możemy z pewną dozą prawdopodobieństwa zastanowić się co ujrzymy w kolejnych odsłonach poszczególnych tasiemców. Zwłaszcza, gdy w 2013 roku pierwsza (i jak na razie jedyna) gra z Ghosts w tytule zostawia nas z zakończeniem, które tak jasno zapowiada kontynuację. W środku spoilery, więc jeśli chcecie jeszcze zagrać w CoD: Ghosts dla fabuły to nie klikajcie.
Ponad dwa metry wzrostu. Praktycznie niełamliwe kości. Dwadzieścia milisekund potrzebnych na reakcję. Ciosy, które na miejscu zabijają najtwardszych komandosów. Charakterystyczne pancerze i wiwaty na polu walki. Legenda starożytnych Spartan.
Po takim wstępie dalibyście wiarę, że największą siłą super żołnierzy z serii Halo jest ich psychika?
Nowe Gearsy zostały zapowiedziane i wraz z niedawną premierą odświeżonej części pierwszej wyznaczą początek czegoś, co za parę lat będziemy określać jako “II Erę Trybów Wojny”. Wiąże się to oczywiście z zakończeniem przerwy w wydawaniu kolejnych produkcji, oraz sprzedaniu praw do marki Microsoftowi. “Czwórkę” zaprezentowano za pomocą niewiele mówiącego fragmentu rozgrywki i zdaje się, że na kilka miesięcy sprawa przycichnie. Można więc tę chwilę uznać za dobry moment na podsumowanie tego co wiemy już teraz.
W Stanach marka Halo to legenda. Kolejne odsłony tej serii były (i są) wyczekiwane na dalekim zachodzie przez miliony fanów, którzy wypatrują szansy na powrót do swojego ulubionego świata. Cosplay, gadżety i wielkie encyklopedie opisujące wszelkie aspekty uniwersum zaczęły się ukazywać, jak w przypadku najpopularniejszych marek. Jak to się więc stało, że w kraju nad Wisłą hasła "Halo" i "Master Chief" budzą rozbawienie?
Miałem to szczęście, że w pierwszą odsłonę Assassin’s Creed grałem w momencie premiery. Wziąłem grę ze sklepu, dotarłem do domu, odpaliłem ją na konsoli. I co ważniejsze - nie zaglądałem do internetu. Siadam do gry o syryjskim zabójcy, który żył w dwunastym wieku, a tu symulacja dostaje zwiechy i jestem wrzucany do współczesności. Kopara opadła. Świetny pomysł (który był jedynie lekko sygnalizowany na trailerach) to idealne spoiwo kolejnych odsłon, dziejących się na przestrzeni stuleci. Stałem się wiernym fanem rodzącej się serii, wyczekującym na informacje o kolejnych częściach.
Jestem świeżo po nadrobieniu Unity. Grę przechodziłem cztery miesiące. Pośród całego wora wad i złych decyzji, które mi obrzydziły tę grę, najgorsze okazało się niemal kompletne OLANIE wątków współczesnych. Spojrzałem wstecz na Black Flag i Rogue i orzekłem: “Współcześni Asasyni umarli razem z Desmondem!”
Po kliknięciu “czytaj dalej” zaatakują Was spoilery, głównie dotyczące wątku współczesnego w serii AC. Jeśli więc gracie tylko dla Altairów, Edziów, Ratonhnhaké-tonów, Arnów, czy Shayów, to możecie zajrzeć.