Krótsza czasem znaczy lepsza – recenzja Uncharted: Zaginione Dziedzictwo
Grałem już w Uncharted: Zaginione Dziedzictwo / wrażenia z pokazu
Podsumowanie E3 2017 – szału nie było, ale Ubisoft i Nintendo zarządzili
Call of Duty Black Ops III: Zombies Chronicles - przyjemna sentymentalna wycieczka
Grałem w Farpoint... i nowy kontroler do PS VR jest niesamowity
Prey – cudowne dziecko Bioshocka, System Shocka i Half-Life’a
Jeśli nie spędziliście ostatnich kilkunastu miesięcy pod kamieniem i nie zostaliście wessani do innego wymiaru przez któregoś z Wielkich Przedwiecznych, zapewne kojarzycie „Minecrafta”. Ta niezależna sandboksowa produkcja jest dowodem na to, że oryginalny pomysł i prostota wystarczają, by stworzyć hit. Sukces Marcusa „Notcha” Perssona, czyli pochodzącego ze Szwecji twórcy gry, obok popularności „Angry Birds”, jest obecnie niedoścignionym wzorem i marzeniem dla wielu domorosłych programistów. Jest to także swoisty symbol znaczenia Indie Games na rynku zdominowanym przez molochy pokroju „Call of Duty”. Gdy coś się dobrze sprzedaje, jak to zwykle bywa, szybko pojawiają się tego różnorakie podróbki. Nie inaczej jest w przypadku „Minecrafta”, którego klony od pewnego czasu zaczynają zalewać coraz więcej platform. Zapraszam Was w podróż po wirtualnych światach pełnych klocków i wielkich pikseli, zakończoną pewną ciekawostką na temat tego skąd i jak duże inspiracje czerpał Notch podczas projektowania swojej gry...
Różnorakie nowinki są podstawą funkcjonowania znakomitej większości blogów i serwisów poświęconych grom wideo. Problem w tym, że prawie wszystkie pochodzą z tego samego źródła- czyli zachodnich, rzadziej azjatyckich, portali. Złośliwi mówią, że „dziennikarz growy” to obecnie tłumacz newsów. Sam jestem typem gracza, który rzadko ekscytuje się kolejnymi zapewnieniami specjalistów od public relations, czy zwiastunami gier wypuszczanymi na rynek „przez przypadek”. Poniżej możecie przeczytać wybrane, moim zdaniem najciekawsze nowinki z zeszłego tygodnia. Subiektywnie i z komentarzem- zapraszam!
Tematu „Wiedźmina 2” od dłuższego czasu można mieć dość, lecz jedno jest pewne- gra odnosi sukcesy, zapewne nie tylko dzięki, krytykowanej często za rozmach, kampanii reklamowej. Zachodnie recenzje gry są bardzo pozytywne, wyniki sprzedaży zadowalające, a rosnące zainteresowanie prozą Andrzeja Sapkowskiego za granicą jest znakiem, że zainteresowanie historią białowłosego bohatera wykracza poza dziedzinę elektronicznej rozrywki. Dziś pracownicy CD Project mają kolejny powód do dumy. Jak donoszą polskie serwisy informacyjne, premier Donald Tusk podarował prezydentowi Stanów Zjednoczonych Barackowi Obamie dość oryginalne prezenty: iPada 2 z wgranymi filmami naszych rodzimych artystów oraz „Wiedźmina 2” w edycji kolekcjonerskiej. Nie wiem jak Wy, ale ja jestem w pozytywnym szoku.
Co jakiś czas, a ostatnio coraz częściej, przeglądając nowinki ze świata elektronicznej rozrywki napotykam informacje, dla których klasyczny „facepalm” jest zbyt małym wyrazem dezaprobaty. W zeszłym tygodniu była to wypowiedź jednego z pracowników studia Lionhead dotycząca rynku gier używanych, którą obszernie skomentowałem na łamach bloga. Dzisiaj palmę pierwszeństwa w kategorii „niefajna zagrywka” zdobywa jeden z moich ulubionych producentów i wydawców gier w jednym, czyli Capcom. Pracownicy japońskiego koncernu wpadli na „wspaniały” sposób, mający zminimalizować problem piractwa w przypadku ich tytułów wydawanych na rynku PC. Co powiecie na pomysł takiego przygotowywania gier, by ich funkcjonalność bez podłączenia komputera do Internetu, była praktycznie zerowa?
Punktowe oceny towarzyszą recenzjom gier wideo od początku wydawania poświęconych im czasopism. W przeciwieństwie do branży filmowej lub muzycznej, recenzenci rozkładający gry na czynniki pierwsze, bardzo lubią wszelkiego rodzaju tabelki, zestawienia i procenty. Nierzadkim zjawiskiem jest ocenianie poszczególnych elementów danego tytułu oddzielnie i prezentowanie ich w graficznej formie. Podział na „Grafikę, muzykę, miodność” przedstawiany w postaci prostych ikonek, na początku lat dziewięćdziesiątych widniał pod każdą recenzją w kultowym czasopiśmie „Secret Service”. Obowiązuje on do dziś, co widać choćby w zachodnich wideorecenzjach, wyraźnie rozdzielających omawianie poszczególnych aspektów gier. Przeliczanie atrakcyjności poszczególnych tytułów na punkty i procenty posunięto dalej, i dziś każdy z nas może wystawić własną ocenę wszystkim produkcjom zawartym w katalogach większości portali branżowych. Dzięki popularności serwisu Metacritic, agregującego werdykty znaczących serwisów, przywoływanie średniej ocen stało się ulubionym orężem w internetowych dyskusjach na temat wyższości danych gier, bądź platform, nad innymi. Przyjęło się też uważać, że przeciętny gracz nie trudzi się już czytaniem recenzji, tylko spogląda od razu na „oceniaczkę”. Jak jest w Waszym przypadku? Sam podczas zakupu rzadko sugeruję się ocenami gier, a dlaczego tego nie robię, spróbuję wyjaśnić poniżej.
Świat, w którym w domowym zaciszu za pomocą komputera zwykli ludzie decydują o prawdziwym życiu i śmierci jawi się, jako temat na produkcje Science-Fiction. W filmie „Gamer” z 2009 roku, najpopularniejszą rozrywką na całym globie jest internetowa gra „Slayers”, w której gracze sterują poczynaniami żywych ludzi- skazańców mogących odzyskać wolność w zamian, za przeżycie określonej ilości meczy. Ten nierealny i na swój sposób przerażający obraz, poddający pytaniu istotę człowieczeństwa, już niedługo może stać się rzeczywistością. Co gorsza, można się pokusić o stwierdzenie, że już się nią staje za pomocą dwóch amerykańskich projektów, opartych na działaniu gier wideo. Już dziś, za pomocą wirtualnej broni, możemy kogoś pozbawić niewirtualnego życia.
Powiada się, że gracze dzielą się na tych, którzy grają w „World of Warcraft” oraz tych, którzy zagrają w „World of Warcraft”. Dlaczego popularność sieciowych przygód w wirtualnych światach jest tak duża? Czy jest ona efektem zmyślnego mechanizmu prowadzącego do uzależnienia, czy też produkcje należące do gatunku MMORPG mają coś więcej do zaoferowania? Może coś, co odróżnia je od wszystkich pozostałych gier wideo? Na te i inne pytania spróbuję odpowiedzieć w serii wpisów, z których pierwszy znajdziecie w rozwinięciu. Temat jest wciągający niczym same tytuły MMO, zatem i Was Drodzy Czytelnicy zapraszam do dyskusji. Graliście, lub gracie, w którąś z popularnych „masówek”? Co Was skłoniło do polubienia akurat tego typu zabawy?
Fikcja historyczna to jeden z moich ulubionych motywów w kulturze. Jest ona masowo wykorzystywana w książkach, komiksach, filmach, czy wreszcie grach wideo a my, jako odbiorcy często nawet nie zdajemy sobie sprawy z jej istnienia. Począwszy od fabuły „Call of Duty: Black Ops”, poprzez historię Big Bossa z „Metal Gear Solid” zazębiającą się o lata Zimnej Wojny, na poczciwym „Wolfensteinie 3D” kończąc. O prawdziwym Historical-Fiction, zwykło się jednak mówić, gdy dane dzieło głośno i wyraźnie kłóci się z podręcznikowymi prawidłami. Taki przypadek, będzie tematem mojego wpisu. Zapraszam Was w, utrzymaną w klimatach Dieselpunk, kosmiczną podróż, która gra na nosie porządkowi współczesnego świata. Konflikty na Bliskim Wschodzie to nic w porównaniu z tym, co czeka nas w 2018 roku...
Hype – to angielskie słowo-klucz, niemające swojego odpowiednika w języku polskim, praktycznie zawsze przywoływane jest w dyskusjach na temat wysokobudżetowych gier wideo. Zjawisko „pompowania balona”, czyli zaplanowane tworzenie atmosfery podekscytowania wokół danego tytułu, stało się obecnie podstawą promocji znakomitej większości wchodzących na rynek produkcji. Dochodzi przez nie do absurdalnych marketingowych zagrywek pokroju publikowania „zwiastunów nadchodzących zwiastunów”. Najlepsi specjaliści spędzają długie godziny po to żebyśmy uwierzyli, iż nadchodząca gra jest tym, o czym marzymy nawet, jeśli o tym nie wiemy... Patrząc na wyniki sprzedaży najbardziej „hajpowanych” produkcji wydaje się, że z takiej strategii obecnie mógłby zrezygnować tylko głupiec. Pytanie; co z ludźmi, którzy są świadomymi konsumentami? Graczami, którzy czytają więcej niż jedną recenzję, przeglądają materiały z rozgrywki, grają w wersje demonstracyjne? Czy tworzony wokół danej produkcji hype nie jest dla nich czynnikiem wręcz odpychającym? Drodzy Czytelnicy, jak jest w Waszym przypadku? Zdarzyło Wam się ulec atmosferze podekscytowania jakąś grą po to, by później się rozczarować i rzucić ją w kąt?
Gdy wydajecie ciężko zarobione, lub długo zbierane pieniądze na upatrzony tytuł, czujecie satysfakcję, prawda? To poczucie, że kupując oryginalną grę wspieramy swoich ulubionych deweloperów i stajemy się częścią grupy pasjonatów i kolekcjonerów. W naszym pięknym nadwiślańskim kraju ceny gier nas nie rozpieszczają, więc wielu sięga po nośniki używane – sam czasem tak robię. Wszakże nadal pozostajemy legalni, a były właściciel danej gry zapewne wyda uzyskaną kwotę na jakiś inny tytuł, być może nowy. Tymczasem okazuje się, że twórcy gier wideo postrzegają takie postępowanie, jako czyn bardziej szkodliwy od piractwa. O tym, dlaczego kupując używane egzemplarze, zdaniem niektórych, jesteśmy gorszymi złodziejami niż piraci, będziecie mogli przeczytać w poniższym wpisie.
Patrząc na stronę główną Gameplay.pl zastanawiałem się, czy swój inauguracyjny wpis powinienem poświęcić „Wiedźminowi 2”. Zostanę jednak blogerem-hipsterem i postępując wbrew obowiązującej modzie, pozwolę sobie na omówienie czegoś innego. W końcu, posiadacze PlayStation 3 blisko miesiąc pozbawieni byli dostępu do sieciowych funkcji swoich konsol, a teraz wszystko wraca do normy. Internetowe awanturnicy, siedząc w swoich mrocznych piwnicach, przez cztery tygodnie wygrywali na klawiaturach istne symfonie na temat wad PlayStation Network, nieudolności Sony i „śmiesznych rekompensat”, jakie zapowiedziano. Od początku mówiło się o pięciu pełnych wersjach gier do wyboru na platformy PS3 lub PSP, z których każdy posiadacz konta PSN może wybrać dwie. Wszyscy spodziewali się raczej tanich produkcji typu indie, a tymczasem, japońska korporacja zaserwowała swoim fanom miłą niespodziankę. Co takiego niedługo pobierzemy na swoje konsole?
Hello World! Witajcie Drodzy Czytelnicy w skromnych progach tego, jeszcze pachnącego świeżą farbą bloga. A może to Wy gościcie mnie na łamach Gameplay.pl? Nie skończyłem się wprawdzie tu urządzać, lecz pierwsze efekty są już widoczne i chyba zadowalające, a tradycja i dobre wychowanie nakazują, bym na początek opowiedział coś o sobie. Bez zanudzania, zapraszam Was do zapoznania się z tym, czego możecie się na moim „gejmplejowym” poletku spodziewać.