Najlepszy film Christophera Nolana? - recenzja Tenet
Niewidzialny człowiek - recenzja filmu
Długi tytuł, średnia zawartość - recenzja filmu "Ptaki nocy"
Recenzja filmu Terminator: Mroczne przeznaczenie - to nie jest film dla fanów dzieł Jamesa Camerona
Bez Michaela Baya może być lepiej! - recenzja filmu Bumblebee
Kontynuacja w rytmie dubstepu - recenzja filmu Deadpool 2
O tym filmie było głośno 3-4 lata temu, kiedy George Lucas po zakończeniu przygód Anakina Skywalkera szukał weny na dalsze zbijanie kasy. Red Tails nie miało łatwo - na początku pieczę nad projektem sprawował raczej mało znany Anthony Hemingway. Zdjęcia przeciągały się, na planie pojawiali się co i rusz nowi aktorzy, robiono dokrętki, a budżet na post-produkcję okazał się niewystarczający. Flanelowiec wziął sprawy w swoje ręcę, zwolnił Hemingwaya z reżyserskiego stołka i sam dokończył produkcję, przeznaczając na całość ponad 60 milionów dolarów. Red Tails jednak nie zawitał w mediach na długo i słuch o nim zaginął. Dzisiaj, po latach oczekiwań pojawił się pierwszy zwiastun i będę szczery - wygląda to koszmarnie źle. Jakby ktoś mi powiedział, że to intro z nowej odsłony Sturmovika, pewnie bym uwierzył.
Witam serdecznie w czwartej odsłonie cyklu Cinema Paradiso, w którym przedstawiam najważniejsze (moim zdaniem) polskie premiery filmowe w najbliższym miesiącu. Ze względu na ograniczony dostęp do kin studyjnych listy obejmować będą wyłącznie tytuły wyświetlane w multipleksach (nie oznacza to jednak, że żywię się jedynie filmami spod znaku coli i prażonej kukurydzy). Dobór pozycji uzależniony jest przede wszystkim od wchodzącego na ekrany kin bogactwa, wliczając w to różnorakie opóźnienia w stosunku do reszty Europy i Stanów Zjednoczonych. Na samym dole w ramach uzupełnienia podaję kilka innych propozycji, które wyleciały z kręgu moich zainteresowań, aczkolwiek mogą wydawać się atrakcyjne dla innych. Jesteście ciekawi co pojawi się ciekawego w sierpniu? Zapraszam do lektury!
Z okazji imprezy ComicCon w San Diego Marvel wydał serię plakatów promujących film The Avengers, który zobaczymy w kinach dopiero w 2012 roku. Postery przedstawiają bohaterów: Kapitana Amerykę, Black Widow, Nicka Fury'ego, Iron Mana, Thora, Hulka, Hawkeye oraz Agenta Coulsona. Dzieła są w 100% "rysowane" i zapewne zbliżone do wizerunku herosów w dziele Jossa Whedona. Na zachętę daję Scarlett Johansson, a resztę znajdziecie w galerii poniżej.
Ile ofiar śmiertelnych potrzebnych jest, aby zwalić odpowiedzialność na gry? Przynajmniej jedna. W Norwegii niejaki Anders Behring Breivik urządził sobie na wyspie Utoya rzeź na miarę misji No Russian w Modern Warfare 2. Rzeź, za którą grozi mu "aż" 21 lat więzienia. Abstrahując już od chorego wymiaru sprawiedliwości i łagodnych kar musze stwierdzić, że jeszcze bardziej chore jest to co wyczyniają media tzn. małpują ile wlezie niusa o rzekomym "hoplu" Brievika na punkcie znanej strzelaniny. Czy "świat" wyciągnie sankcje wobec Activision? ;-)
Mam nadzieję, że nie, wszak dziennie w Polsce ginie w wypadkach samochodowych kilkanaście osób, a nikt przecież nie puka do drzwi Peugeota, Forda, czy Fiata z pozwem sądowym. Czy cztery kółka traktuje się w wieczornych wiadomościach jako narzędzie szatana? Dziennikarze winią w 99% sytuacji czynnik ludzki (pomijając skrzętnie stan polskich dróg). A że samochodów jest kilkanaście milionów to coś zawsze pęknie, nie uda się, pójdzie nie po myśli kierowcy. I tak samo jest z grami komputerowymi i graczami. Na kilkaset milionów przypadków zawsze znajdzie się jakiś kretyn, który będzie inny, który kupi broń na bazarze i postrzela do niewinnych przechodniów. Gry to żaden zapłon, magiczny rodzaj hipnozy, ani tym bardziej emocjonalna iskra. Modern Warfare 2 nie przemieni debila w debila, skoro ten i tak jest debilem. A przecież powodów do zamordowania z zimną krwią 92 osób może być tysiąc-dwieście - od społecznego odizolowania, przez nieudany seks, a na niesmacznej zupie pomidorowej kończąc.
Horror od twórcy Piły. Dla jednych będzie to zachęta, dla drugich raczej mało ambitna reklama. Tak czy inaczej warto dać temu filmowi szansę, bo James Wan nie zamyka się wyłącznie na porno-tortury, a eksperymentuje i kiedy trzeba, kopiuje z klasyki. W tym przypadku Insidious (Naznaczony) to połączenie Egzorcysty z Lśnieniem oraz....tutaj nie zdradzę niespodzianki, albowiem całość w ciągu paru sekund i w drastyczny sposób zmienia styl co powoduje, że nie patrzymy na niego jak na kolejną kalkę historii o nawiedzonym dziecku.
Wprowadzenie jest dość standardowe - pewna średnio ustawiona rodzinka wprowadza się do nowego domu. Już po kilku dniach "coś" nie pozwala mieszkańcom normalnie żyć. Dziwne głosy, hałasy, cienie za oknem i takie tam blubry. Nieważne. Najistotniejsze jest to, że jedno z dzieci zapada na tajemniczą śpiączkę. Lekarze nie potrafią zdiagnozować problemu, a rodzice zaniepokojeni zdrowiem pociechy zastanawiają się co począć. I tu zaczyna się - że tak to ujmę - crème de la crème Insidious, dzięki czemu z pozoru sztampowy horrorek staje się BARDZO TRUDNY do oceny.
Wreszcie ukończyłem Episode 2 do drugiego Half-Life'a. Wprawdzie nie udało mi się wysłać Chompskiego w kosmos, ale i tak był to kawał satysfakcjonującej zabawy. Pierwszy dodatek to dla mnie średniawka, niewykorzystany potencjał, który nie zawierał zbyt wielu pamiętnych akcji i nowych pomysłów. Drugi bije go na łeb, choć ma swoje drobne grzechy. Największy błąd popełniło jednak Valve, które nie zamknęło tej historii (i raczej nie zamknie - chciałbym się mylić) trzecim Epizodem. Czy wyjdzie z tego materiał na pełnoprawną kontynuację na nowszej wersji silnika? Czas pokaże.
Half-Life 2: Episode 2 kurzył się na półce, aż prawie o nim zapomniałem. Dzięki fantastycznemu lipcowi i coraz marniejszej pogodzie za oknem postanowiłem sobie go zainstalować. Czy dzieło Valve dalej broni się po 4 latach od premiery? Na to pytanie oraz kilka innych odpowiedziałem w materiale wideo, który znajdziecie poniżej. A jak waszym zdaniem wypada E2 na tle E1 i przede wszystkim podstawki? Trzyma poziom? Rozczarowuje? Może jedno i drugie?
Wakacyjne nadrabianie filmów oficjalnie rozpoczęte. Między wygrzewaniem bebzona na Słońcu, a pisaniem kolejnych tekstów staram się znaleźć czas na jakiś seans. Trafiło na Hannę, o której pisał kiedyś Rock, a którą umieściłem na 3 miejscu najbardziej oczekiwanych tytułów czerwca w Cinema Paradiso. I już w tym momencie muszę sprostować moje słowa, które wypowiedziałem przy okazji wideo-materiału. Film Joe Wrighta to nie jest żadna dziewczęca wersja Rambo. To dziwny, ale strawny miks kina szpiegowskiego, komiksu, fantazji, a nader wszystko historia o dorastaniu i adaptowaniu się do rzuconych przez los sytuacji, czasem niewdzięcznych.
Nie mam pomysłu na wieczorny wpis, więc tym razem będzie mniej poważnie. Dzisiaj dostałem tę oto ulotkę. Zakreśliłem adresy internetowe, aby czasem kogoś nie podkusiło wejść na Interneta pogromców kosmitów, którzy chcą Nas, mieszkańców Ziemi zaczipować! Broń w dłoń i do dzieła. 2012 rok zbliża się wielkimi krokami. Chipy to na pewno przystawka przed większą sprawą. I nie dajcie się jaszczurom zniewolicz.
Pod recenzją Pro Cycling Manager 2011 na Gry-OnLine.pl kilka osób poprosiło mnie o filmik z gameplaya wraz z komentarzem. Na kanale Youtubowym również doczekaliśmy się próśb o takowy materiał. Wyszedłem więc z inicjatywą i zrobiłem co trzeba. Poniżej zobaczycie kawałek etapu Tour de Denmark. Jak zwykle liczę na komentarze, krytykę, pochwały i rady. Nie jest jeszcze idealnie, ale staramy się na 200%;)
Na zabijaniu wrogów w Battlefield 2 spędziłem ponad 600 godzin (a jeśli mi nie wierzycie to kliknijcie TUTAJ). Nie uważam tego za stracony czas. Wiele bitew wspominam bardzo miło, a najważniejszy aspekt - doborowi kompani - nie zawiódł. Dzięki temu mogę bez krzty zażenowania napisać, iż jakieś tam pojęcie o grze "mam". Niemniej przygoda z BF2 dobiegła końca, poczułem się trochę wypalony, wiek również podskoczył do góry i zmieniły się priorytety. Co prawda zdarza mi się wrócić do gry raz na jakiś czas, ale to już wina modyfikacji Project Reality. W kwestii podstawki temat uznaję za zakończony.
O tym, że Battlefield 3 wzbudza ogromne zainteresowanie na arenie międzynarodowej też chyba nie muszę wspominać. Lansowane na nowego Mesjasza gier sieciowych, napędzane nowoczesnym silnikiem fizycznym dziecko szwedzkiego studia DICE z każdym zwiastunem rodzi kolejne pytania. Powrót do walki na dużej przestrzeni, sensowne uzbrojenie, realne strony konfliktu, ciężki sprzęt - wiele z tych z rzeczy już teraz mi się cholernie podoba. Aczkolwiek mam nadal trochę wątpliwości, bo Bad Company 2 był dla mnie srogim rozczarowaniem. Szwedzi jednak zapowiadali, że część trzecia to powrót do korzeni. Pierwszym argumentem przemawiającym za takim stanem rzeczy miały być klasy żołnierzy, dostępne w trybie wieloosobowym. Dosłownie kilka dni temu DICE zamieścił na swoim blogu lakoniczny opis każdej z nich.
Już za kilka tygodni będzie miała miejsce premiera pecetowej wersji trzeciej części Call of Juarez, tym razem z podtytułem The Cartel. Z tej okazji chciałbym przypomnieć wam o ostatniej odsłonie, czyli Więzach Krwi. Myślę, że warto sobie odświeżyć Dziki Zachód w wydaniu rodzimego Techlandu, bo to gra całkiem fajna i wciąż atrakcyjna pod wieloma względami. A jeśli nie wierzycie - zapraszam do seansu nowego gierSłuchania.
Nie lubię wróżyć z fusów, ale tylko masowa katastrofa może przeszkodzić Batman: Arkham City w zdobyciu kilku(dziesięciu) nominacji do miana gry roku. Ja po Arkham Asylum jestem prawie pewny, iż otrzymamy nietoperza jeszcze lepszego, mocniejszego i cholernie grywalnego. Studio Rocksteady ma kapitalną szansę na podniesienie poprzeczki jeszcze wyżej i aż strach się bać, jakie pomysły urodzą się w głowach szefów przy okazji planowania trzeciej części.
Arkham City jara mnie podwójnie. Po pierwsze, nie byłem nigdy zwolennikiem nawalanek/naparzanek, a pierwszego Batka łyknąłem jak dzieciak cukierka, po zakończeniu miałem ochotę na więcej. Po drugie, bardzo podoba mi się wizja tego uniwersum. Główny bohater to napompowany muskulaturą heros z honorami, aczkolwiek nie wybijający się charyzmą. Po drugiej stronie barykady mamy szajbusa z manierami anarchisty i makijażem na twarzy. No i do tego cały zastęp najgorszych mend Gotham. Wygląda na to, iż Arkham City pod tym względem zgładzi poprzednika. Dlaczego?
Do ukończenia Duke'a pozostał mi jeden poziom - dosłownie. Ale wiecie co? Nie mam motywacji, aby go przejść. Przemyślałem sobie kilka spraw i doszedłem do wniosku, że 12 lat czekania nie jest warte odpalenia tego potworka na ostatnie 30 minut, po to, aby ujrzeć planszę z napisami i zdobyć aczika. Niech się Książę kisi.
Zastanawiałem się przez długi czas, jak ugryźć temat DNF i jego oceny. Z początku w ogóle nie chciałem mierzyć przygód napakowanego blondyna miarą innych gier. To byłoby nie fair w stosunku do Gearboxu, który niczym najlepszy chirurg zszył poszczególne elementy w całość, dzięki czemu jakoś to wygląda. Jednakże gra "swoje kosztuje" i chcąc nie chcąc, kiedyś trzeba podjąć próbę oszacowania strat i zysków.
W Duke Nukem Forever widać wszystkie rozwiązania zawarte w FPS'ach na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Jeżeli przyjrzycie się bliżej niektórym patentom, dojdziecie do wniosku, że Duke to kawał historii gamingu. W założeniu DNF jest shooterem nastawionym na rzeźnię. Z drugiej strony baaaaardzo daleko mu do frywolności Poważnego Sama, gdyż liczba posiadanych w jednym momencie broni została ograniczona do dwóch.
Przeszkadza to? I tak i nie. Ta idea to wypisz-wymaluj FPS z początku XXI wieku, czyli jakieś 2-3 lata po pierwszej, przewidywanej dacie premiery Księcia. Zdążyliśmy się przyzwyczaić. A regeneracja zdrowia? Ktoś pograł w drugą część Call of Duty i skopiował co trzeba – był to rok 2005. No i Quick Time Eventy – tu w zasadzie komentarz jest zbyteczny. Z drugiej strony charakter rozrywki to kopia z Duke Nukem 3D, w którym prócz wybijania obcych mogliśmy wchodzić w interakcję z otoczeniem.
Lipiec jako miesiąc do wypoczynku jest ok, ale do grania - pogrzeb. Tym bardziej odpalam z miłą chęcią darmówki, których w ostatnim czasie trochę się wysypało. Pośród licznych MMO'sów postawiłem jednak na ArmA 2: Free. Z prostej przyczyny - militarną serię znam na wylot, a sam byłem ciekaw jak darmowa wersja wypada w starciu z pełną. Rezultatem moich obserwacji jest poniższy video-komentarz. Zapraszam do oglądania.
Polski klub z szansami na zwycięstwo w Lidze Mistrzów? Didier Drogba w Ekstraklasie? Wielomilionowe transfery i zainteresowanie szejków? Impossible is nothing, chciało by się rzec. "Raz w życiu" jest amatorską, trochę przaśną (ale to nie wada!) produkcją, opowiadającą losy klubu WKS Gwardia Warszawa. To obraz, który szybko stawia do pionu piłkarskiego kibica, a wobec nadchodzącego Euro 2012 staje się kolejnym argumentem w dyskusji nad stanem krajowego sportu. Pomimo fragmentarycznego grafomaństwa (zupełnie niepotrzebny wstęp z kibicką) gorąco polecam, bo to rzecz zrodzona z pasji i autentycznej miłości do barw. Bujanie w obłokach nigdy nie będzie zrealizowane lepiej.
W filmie występuje wiele znanych twarzy ze świata dziennikarzy i piłki nożnej. Sytuację najlepszego klubu na Ziemi komentują m.in. Mateusz Borek, Tomasz Smokowski, Mateusz Cetnarski i Bruno Coutinho.