Filmowo-serialowe podsumowanie roku 2021 - najlepsze rzeczy, które widziałem
Muzyczne podsumowanie roku 2021 - najlepsze albumy!
Abradab + Coma = Kashell. Recenzja debiutanckiej płyty
Wszystko, co ostatnio obejrzałem - minirecenzje filmów i seriali
Limp Bizkit wraca po 10 latach. Recenzja albumu Limp Bizkit Still Sucks
Recenzja albumu Sleep Token - This Place Will Become Your Tomb. MNIAM!
Od pewnego czasu te największe, najgłośniejsze filmy, bardzo często są jakieś takie "bardziejsze" - Joker to psychologiczny dramat, Ad Astra to sci-fi o filozofii samotności, Parasite to gatunkowy kocioł, To ma za sobą potęgę książki Stephena Kinga, a gdzieś w tym wszystkim majaczą jeszcze polskie produkcje historyczne. Nie oceniam tu jakości filmów, a zwracam uwagę na pewien niedobór. Coraz mniej (co nie znaczy, że mało) dostajemy wysokobudżetowych produkcji ze świetną obsadą, których sednem jest tylko i wyłącznie durna rozrywka. W tym roku, poza spin-offem Szybkich i wściekłych, wśród prostej rozrywki nie będącej kinem komiksowym, były tylko średnio oceniane filmy Stuber i Faceci w czerni. Dlatego też powinniśmy powitać drugą odsłonę Zombieland z szeroko otwartymi ramionami.
Zombieland: Kulki w łeb to kontynuacja, na którą czekaliśmy 10 lat - niespotykana rzecz w dobie wypluwania sequeli i rebootów, na które nikt nie czeka. Tymczasem Ruben Fleischer, dla którego pierwsza część filmu była pełnometrażowym debiutem, zdążył wrzucić do portfolio kilka mniejszych lub większych hitów, z Venomem na czele, i teraz może robić, co chce. Zechciał nakręcić kontynuację Zombieland i wydaje się, że film rzeczywiście jest efektem pasji, a nie sprawdzania księgowej tabelki.
Mimo tego, że najprostsze skojarzenia bywają krzywdzące, to ta krótka recenzja zacznie się właśnie od czegoś takiego. Pralnia to krótszy, prostszy i gorszy Big Short. Zapewne pamiętacie niespodziewany hit w reżyserii Adama McKaya ze Stevem Carellem, Christianem Bale'em, Ryanem Goslingiem i Bradem Pittem. Twórcy w dynamiczny, efektowny i śmieszno-przerażający sposób rozprawili się w tym filmie ze światowym kryzysem finansowym z 2008 roku.
Pralnia idzie podobnym torem - podstawą dla scenariusza są prawdzie wydarzenia (tzw. kwity z Panamy, ujawniające istnienie tysięcy firm zarejestrowanych w rajach podatkowych, które były powiązane z jedną panamską kancelarią prawniczą), obsada jest równie efektowna, a na reżyserskim stołku siedzi podobnej klasy profesjonalista, Steven Soderbergh, znany m.in. z Ocean's 11, Erin Brokovich i Magic Mike. I wszystko tu jest ok, ale pod każdym względem trochę gorzej niż w Big Short.
Remedy Entertainment wie, w co ja lubię grać. Pomijając debiutanckie Death Rally z 1995 roku (które przecież też jest dobrą grą), wszystko, co wyszło spod ręki Finów, trafiło w moje gusta. Od Maksa Payne'a, przez Alana Wake'a, aż po Quantum Break. Każda ich gra ma u mnie przynajmniej 8/10, nie powinna więc Was dziwić widoczna obok ocena gry Control. Najnowsze dzieło studia Remedy to sprawdzony fundament przygodowej gry akcji TPP, na którym raz jeszcze zbudowano wyjątkowy tytuł.
Po ukończeniu głównego wątku fabularnego trudno jest mi do czegokolwiek się przyczepić. Control to bardzo przemyślana produkcja świetnie wykorzystująca autorski silnik studia do generowania niezwykłych pokładów "graczowskiej" satysfakcji przez przynajmniej kilkanaście godzin. Tylko w singlu. W grze nastawionej na fabułę. To prawdziwa perełka!
Kurz po premierze Jokera już opadł. Najpierw wznieciły go rewelacje z festiwalu filmowego w Wenecji, gdzie film zdobył Złotego Lwa, a później przy okazji światowego debiutu było głośno o możliwych atakach w kinach i rzekomym zachęcaniu do przemocy zaprezentowanym w filmie. Wielu z Was Jokera z pewnością już widziało i wyrobiło sobie na jego temat opinię. Czy okaże się ona zgodna z moją?
Kinowe uniwersum DC nadal nie do końca wie, czym chce być. Początki były trudne, bo gonitwa za Marvelem na tym etapie była skazana na porażkę, a gdy filmy DC zaczęły klimatem przypominać to, co serwuje konkurencja, to opinie stały się pozytywniejsze, ale ani Aquaman, ani Shazam! nie doskakują jeszcze do poziomu Avengers i spółki. DC powinno skupić się na tym, co zrobił wcześniej Christopher Nolan - na poważnym podejściu do komiksowego dziedzictwa, co odróżni te filmy od pozostałych i da twórcom możliwość zaprezentowania zupełnie innej wrażliwości. Joker śmiało idzie w tym zdecydowanie właściwym kierunku.
Gdy robiłem sobie notatki podczas kolejnego odsłuchu albumu Lumen grupy Lecter, pojawiały się tam takie słowa jak "bas", "basowy", "rytm", "pulsuje", "pulsujący". Później przeczytałem sobie oficjalną notkę towarzyszącą wydaniu płyty - "(...) zespołowi przyświecała myśl, by stworzyć płytę rytmiczną, gęstą, wciągającą, wręcz taneczną. Miejsce gitary zastąpił bas i bit." Czyli wychodzi na to, że zadanie zostało zrealizowane z sukcesem, a gotowego dzieła słucha się bardzo miło.
Lecter, niegdyś znany pod nazwą Dr Lecter, to kwartet grający szeroko rozumianego alternatywnego rocka. Zespół jakich wiele, ale posiadający to nieuchwytne coś, co sprawiło, że się ich twórczością zainteresowałem. Lumen to trzeci pełnoprawny album w dyskografii, który temperuje gitarowe jazdy słyszane na płycie Wydostać, stawiając na dobrze bujające numery. Zakładam jednak, że większość z Was Lectera dotąd nie poznało - zapraszam więc na pierwsze spotkanie.