Jego Wulgarność, Wrex!
Co wycięto z gry Doom?
Recenzja gry Plants vs. Zombies 2 - walka z zombie w cieniu mikropłatności
Jak deweloperzy walczą z piratami, czyli krótko o oryginalnych sposobach zabezpieczania gier
Twórcy gier wróżą z kryształowej kuli, czyli o tym, jak Deus Ex przypadkiem przewidział zamach na World Trade Center
Recenzja gry Video Strip Poker HD - rozbieranie na ekranie po polsku
Popularna seria The Settlers jest ściśle kojarzona z blaszakami i trudno się temu dziwić, wszak kolejne odsłony tego cyklu tworzone są dziś wyłącznie z myślą o platformie PC. Kiedy jednak sięgniemy pamięcią do pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku i przyjrzymy się debiutanckiemu odcinkowi Osadników, to okaże się, że nie zawsze tak było. Gra pierwotnie została opracowana z myślą o komputerach Commodore Amiga, a dopiero kilkanaście miesięcy później studio Massive Entertainment przygotowało konwersję. Długie oczekiwanie opłaciło się, bo pecetowy port okazał się piekielnie udanym klonem pierwowzoru.
Celem rozgrywki w The Settlers jest podbój średniowiecznej krainy poprzez pokonanie wszystkich konkurentów – tych ostatnich może być maksymalnie trzech. Choć gra militarnych kwestii nie traktuje z należytą powagą, a w samych starciach jest dużo przypadku, to w ostatecznym rozrachunku właśnie one pełnią tu kluczową rolę. Końcowy wynik jest uzależniony od tego, jak sprawnie radzimy sobie z ekspansją terytorialną, a tej bez likwidowania wrogich placówek przeprowadzić nie sposób. Nie zmienia to oczywiście faktu, że przemyślany rozwój osady jest fundamentem późniejszego sukcesu – nie da się bowiem powołać skutecznej w boju armii i poprowadzić jej do zwycięstwa bez odpowiedniego zaplecza gospodarczego.
Już za niespełna miesiąc miłośnicy muzyki z gier komputerowych dostaną okazję do powiększenia swojej kolekcji płyt o kolejną wartą uwagi pozycję. Stanie się tak za sprawą wytwórni Sumthing Else Music Works i wydawnictwa Warhammer 40.000: Dawn of War II – The Complete Soundtrack, zawierającego - jak sama nazwa wskazuje - kompletną ścieżkę dźwiękową z udanego RTS-a firmy Relic Entertainment. Album trafi do amerykańskich sklepów 24 maja.
Bardzo często można w Internecie natknąć się na pytania o koneksje cyklu Portal z uniwersum Half-Life’a. Sam w ostatnim czasie otrzymałem kilka próśb o podanie konkretnych przykładów na takie powiązania, po tym, jak na naszym forum internetowym rozwinęła się dyskusja dotycząca tego tematu. Początkowo miałem zebrać do kupy kilka najważniejszych faktów i zaprezentować je w skondensowanej formie, ale szybko okazało się, że warto poświęcić tej kwestii znacznie więcej miejsca. Tyle tytułem wstępu, przejdźmy do konkretów. Poniżej znajdziecie pierwszy z dwóch artykułów, które zostaną poświęcone wspólnym mianownikom scalającym obie serie. Na dobry początek pójdą łączniki fabularne – potem tzw. easter eggs.
Decyzja o powiązaniu gry z uniwersum Half-Life’a wynikła tak naprawdę z potrzeby chwili, ale żeby ją zrozumieć, musimy cofnąć się kilka lat wstecz. Prace nad przygodami Chell rozpoczęły się w 2005 roku, niedługo po tym, jak firma Valve wzięła pod swoje skrzydła niewielką grupę studentów, odpowiedzialnych za powstanie interesującego projektu o nazwie Narbacular Drop – prostej, niezależnej gry, która jako pierwsza zaprezentowała mechanikę portali. Choć Gabe Newell i spółka dostrzegli ogromny potencjał tkwiący w nowopowstającym tytule, postanowili działać ostrożnie i realizować produkt minimalnym nakładem kosztów. W rezultacie Portal został opracowany przez kilkuosobowy zespół, a że nie miał on na pokładzie wystarczającej liczby artystów, by stworzyć od podstaw oprawę wizualną, zdecydowano się przerobić materiały graficzne z drugiego Half-Life’a. Erik Wolpaw – twórca warstwy fabularnej gry - podchwycił ten pomysł: "Wydawało nam się, że umieszczenie Portala w istniejącym uniwersum miało sens". Za tą deklaracją nie poszły jednak odważniejsze decyzje. Choć scenarzysta faktycznie powiązał ze sobą oba tytuły, zachował przy tym duży dystans. Drobne smaczki? Owszem. Bezpośrednie oddziaływanie na siebie obu produkcji? Niekoniecznie.
Kolejny hit oficjalnie rozpoczął dziś podbój rynku elektronicznej rozrywki i jak to zwykle w takich przypadkach bywa, wywołał masę emocji. Recenzenci rozpływają się w komplementach i wystawiają hurtowo „dziewiątki”, co z kolei nie podoba się prawdziwym-graczom-którzy-zalecają-innym-żeby-nie-dać-się-nabić-w-butelkę. Ci ostatni dissują produkt Valve'a ile wlezie, zarzucając mu rzekomą konsolowość (uwielbiam tę obelgę), niski poziom trudności i skandalicznie krótki czas rozgrywki. Nie przejmując się opiniami jednych i drugich postanowiłem samemu przekonać się, jaki Portal 2 jest naprawdę. I choć gry jeszcze nie skończyłem, już teraz mogę powiedzieć, że jest bardzo dobrze.
Od kilku lat fińskie studio Frozenbyte coraz śmielej poczyna sobie na rynku elektronicznej rozrywki. Najpierw udowodniło światu, że potrafi stworzyć bardzo udanego klona gry Alien Breed (mowa tu oczywiście o Shadowgrounds), teraz próbuje swoich sił z platformówkami. I choć programiści z Krainy Tysiąca Jezior garściami czerpią wzorce z klasyków gatunku, nie boją się wprowadzać do swoich tytułów oryginalnych rozwiązań, znacznie wykraczających poza to, do czego przyzwyczaiły nas wielkie hity sprzed lat. Dowodem na to jest właśnie Trine, tradycyjny – wydawałoby się – sidescroller z bajeczną grafiką. Poroznie nic nie odróżnia go od pamiętnych protoplastów, ale gdy przyjrzymy mu się nieco dłużej, zauważymy, że Finowie znacznie urozmaicili tradycyjną formułę, z korzyścią zresztą dla swojego dzieła.
Dexter to jeden z moich ulubionych seriali telewizyjnych i choć powoli zaczyna mnie irytować niesłychane wręcz szczęście głównego bohatera, który nawet z największej opresji potrafi wyjść obronną ręką i na ogół w nieprawdopodobny sposób, to jednak z uwagą śledzę kolejne sezony – w chwili gdy piszę te słowa, mamy już ich za sobą pięć, przy czym każdy z nich składał się z dwunastu kilkudziesięciominutowych odcinków. Pomysł stworzenia gry komputerowej z bezwzględnym mordercą w roli głównej zrodził się kilka lat temu, kiedy pierwowzór zaczął zdobywać coraz większą popularność. Zaprojektowany z myślą o iPhone’ach produkt trafił do sprzedaży we wrześniu 2009 roku, na krótko przed startem czwartej serii przygód Dextera, i generalnie spotkał się z ciepłym przyjęciem krytyków. Prace nad pecetową konwersją trwały kolejne kilkanaście miesięcy i w rezultacie zadebiutowała ona dopiero na początku bieżącego roku.
Firma Warner Bros. Interactive Entertainment ujawniła wczoraj personalia artysty, który przygotował ścieżkę dźwiękową do nowej produkcji z serii Władca Pierścieni, zatytułowanej Wojna na północy. Wybór amerykańskiego koncernu padł na Inona Zura – jednego z najbardziej znanych kompozytorów muzyki do gier komputerowych.
Światową premierę pecetowej drugiej odsłony cyklu Portal zaplanowano co prawda na 19 kwietnia, ale data ta nie została wyryta w kamieniu. Nowy produkt firmy Valve Corporation może zostać udostępniony wszystkim zainteresowanym nawet kilkadziesiąt godzin wcześniej, pod warunkiem, że posiadacze blaszaków zmobilizują się i pograją w kilkanaście gier niezależnych, dostępnych w systemie elektronicznej dystrybucji Steam.
Już dawno straciłem nadzieję, że doczekam tej chwili, a jednak stało się: ścieżka dźwiękowa z gry Bulletstorm wreszcie ujrzała światło dzienne! Długie, bo ponad dwumiesięczne oczekiwanie na oficjalny soundtrack, firma Epic Games wynagrodziła w sposób najfajnieszy z możliwych – udostępniając cały album zupełnie za darmo. Jeśli miło wspominasz muzykę z tej produkcji, bądź chcesz po prostu sprawdzić jak poradzili sobie z zadaniem kompozytorzy znad Wisły, koniecznie pobierz tę płytę.
Nie trzeba było długo czekać, żeby na najpopularniejszym w Polsce serwisie aukcyjnym zaczęły pojawiać się oferty sprzedaży produktów firmy Frozenbyte, które niedawno zostały udostępnione w ramach akcji The Humble Bundle. Kilku cwaniaków tradycyjnie zwietrzyło w tej inicjatywie złoty interes, sprzedając zestawy składające się z pięciu interesujących gier (Trine, Shadowgrounds, Shadowgrounds Survivor, Splot i Jack Claw) w niewygórowanych cenach, średnio po 6 złotych za cały pakiet.
Gra muzyka to zbiór wiadomości dotyczących muzyki z gier komputerowych, które z różnych względów nie doczekały się większego artykułu na łamach mojego bloga. Cykl ukazuje się co tydzień w weekend, a w dzisiejszym odcinku przeczytacie m.in. o soundtracku do Twisted Metal oraz głównym motywie muzycznym z gry Trine 2, który dostępny jest zresztą poniżej. Na koniec nowe pozycje na liście darmowych soundtracków, czyli płytki które niekoniecznie trzeba, ale można pobrać z sieci i to całkowicie legalnie.
W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku światło dzienne ujrzało wiele znakomitych tycoonów. Industry Giant, Railroad Tycoon, A-Train, Transport Tycoon, Theme Park, Capitalism czy nawet Anno 1602, jeśli przymkniemy oko – to jedne z najlepszych tytułów w swojej kategorii, po dziś dzień z sentymentem wspominane przez entuzjastów wszelkiej maści gier ekonomicznych. W moim prywatnym rankingu hitów tamtego okresu wysokie miejsce zajmuje też Theme Hospital, twór legendarnej firmy Bullfrog Productions, słynnej m.in. z takich produkcji, jak choćby Dungeon Keeper czy Syndicate. Wcielamy się w nim w rolę menadżera szpitala, który zmierzy się nie tylko z nękającymi pacjentów choróbskami, ale również z leniwą kadrą, epidemiami, pustym kontem i nieustannym brakiem miejsca na niezbędne gabinety, zarówno te diagnostyczne, jak i zabiegowe.
Jeśli nie kupiłeś ostatniego dodatku DLC do gry Mass Effect 2, czyli The Arrival, a chciałbyś posłuchać muzyki przygotowanej przez grupę Sonic Mayhem, masz teraz ku temu doskonałą okazję. Sascha Dikiciyan – mózg amerykańskiego duetu, który znany jest m.in. z soundtracku do drugiego Quake'a – udostępnił w Internecie wszystkie utwory napisane specjalnie z myślą o tym rozszerzeniu.
Gra muzyka to zbiór wiadomości dotyczących muzyki z gier komputerowych, które z różnych względów nie doczekały się większego artykułu na łamach mojego bloga. Cykl ukazuje się co tydzień w sobotę, a w dzisiejszym odcinku przeczytacie między innymi o soundtrackach z Shadowgrounds i The Sims: Medieval, a także poznacie sumę, za jaką sprzedana została gitara Akiry Yamaoki.
Zgodnie z obietnicą daną kilka tygodni temu, do sprzedaży trafił dziś krążek Mortal Kombat: Songs Inspired by the Warriors, który – jak sama nazwa wskazuje – zawiera utwory inspirowane wojownikami z kultowej serii mordobić. Album na płycie CD oferowany jest przez kilka zachodnich sklepów internetowych, ale równie dobrze można go posłuchać w Internecie - nie dość, że w całości, to na dodatek za darmo.
Gra muzyka to zbiór wiadomości dotyczących muzyki z gier komputerowych, które z różnych względów nie doczekały się większego artykułu na łamach mojego bloga. Cykl ukazuje się raz w tygodniu, o ile dzieje się coś ciekawego - ostatnio zrobiłem przymusową przerwę, bo po prawdzie nie było o czym pisać. W dzisiejszym, zaległym odcinku przeczytacie o finiszu aukcji, w której do sprzedania jest gitara związana z serią Silent Hill, a także o rychłej premierze drugiego soundtracku z gry Dragon Age II.
Przeczytałem ostatnio na naszym forum, że recenzenci gier komputerowych nie są konsekwentni i zamiast wystawiać adekwatne do poziomu danego produktu oceny, patyczkują się z gniotami, sztucznie zawyżając ich noty. Rzecz tyczyła się oczywiście Homefronta, agresywnie reklamowanej strzelaniny, która – delikatnie mówiąc – nie spełniła pokładanych w niej nadziei i spotkała się z chłodnym przyjęciem krytyków. Autor twierdzenia mógłby mieć rację, ale nie wziął pod uwagę faktu, że dzieło Kaos Studios prezentuje się kiepsko tylko wtedy, jeśli zestawimy go z najlepszymi przedstawicielami gatunku. W porównaniu do prawdziwych miernot, dla których zarezerwowany jest przedział od 1 do 4 punktów w dziesięciostopniowej skali, Homefront jawi się jako przykład tytułu z górnej półki. Udowadnia to doskonale gra Battle: Los Angeles, kolejny pierwszoosobowy shooter, który miałem okazję testować w ostatnich tygodniach.
Pierwsza gra z serii Prey była naprawdę dobra i choć ostatecznie okazała się mocno okrojona w stosunku do tego, co jej autorzy planowali kilkanaście lat wcześniej, to jednak do dziś niezwykle miło ją wspominam. Przygody Indianina Tommy’ego miały jedną zasadniczą zaletę: były pomysłowe i w wielu aspektach oryginalne. Bieganie po ścianach za pomocą świetlistych szlaków, możliwość korzystania z portali, zagadki związane ze zmianą grawitacji, a nawet przybieranie postaci ducha, by pokonać piętrzące się na drodze przeszkody – to właśnie te czynniki sprawiły, że kolejna strzelanina podejmująca temat walki z kosmitami, utkwiła mi mocno w pamięci. Nic zatem dziwnego, że podobnych atrakcji oczekiwałem po zapowiedzianej niedawno, drugiej odsłonie cyklu. Niestety, wczoraj okazało się, że sequel pójdzie w zupełnie innym kierunku.