W latach osiemdziesiątych nie mieliśmy dostępu do wielu zagranicznych komiksów. Szczęśliwie, rodzimi twórcy sumiennie wypełniali powstałą w ten sposób lukę. Janusz Christa oferował alternatywę dla „Asteriksa”, a Jerzy Wróblewski dla „Lucky Luke’a”.
"Binio Bill" przypomina pierwsze albumy „Lucky Luke’a”, w których Morris nie tylko rysował, ale także pisał scenariusze dla przygód dzielnego cowboya. Przywodzi je na myśl także forma. Czterdziesto paro stronicowy album zbiera dwie historie, a nie jak później, jedną.
Fabuły obu epizodów nie są szczególnie skomplikowane. Być może mają dzięki temu większą siłę przebica w walce o młodszego czytelnika. Ciekawy jest cartoonowy styl Wróblewskiego. Autor ten zwykle kojarzy się z realistyczną kreską. Tymczasem, na przestrzeni kilkudziesięciu stron, obserwujemy ewolucję jego kreskówkowego warsztatu. Przedstawione w albumie historie dzieli bowiem 5 lat.
Rozbawił mnie moment, w którym gangster tłumaczy, że przed robotą można sobie pozwolić na tylko jedno piwo, bo trzeba mieć jasną głowę. Jakie to "nasze"! A ponoć to na Węgrzech mawiają, że: „Jedno piwo to nie piwo. Dwa piwa to pół piwa. Cztery piwa to już piwo, ale jedno piwo to nie piwo” :D
Binio Bill jest jedną z pozycji, które starszy koneser musi kupić jako ważny element historii polskiego komiksu, najmłodszy ma szansę świetnie się przy nim bawić, a najgorzej ma ten pośrodku ;)
Więcej komiksów na Instagramie: @komiksowy_pamietnik