Witajcie gracze. W co gracie tym razem? Oby to było coś dobrego. Mój tydzień minął pod znakiem grindu w kilku grach i podczas weekendu raczej się to nie zmieni. Pewne rzeczy trzeba jednak dokończyć, kiedy jest na to jeszcze szansa. Czas na odpoczynek nadejdzie później.
Halo: The Master Chief Collection (XOne, 2014r.)
Poszczególne części kolekcji Halo skończyłem już dawno temu, ale wraz z kolejnymi znajdźkami i easter eggami poszerzam swoją wiedzę o tym uniwersum. Za każdym razem gdy odpalam gry z tej serii, dowiaduję się czegoś nowego. Raz są to jakieś ukryte melodyjki lub dodatkowe linie dialogowe, innym razem są to datapad’y lub pominięte terminale, z których można się dowiedzieć interesujących rzeczy odnośnie fabuły całego uniwersum.
Te ostatnie znalazłem już wszystkie, więc przynajmniej to mam z głowy.
Skaczę sobie po różnych odsłonach Halo w poszukiwaniu czegoś nowego, ale przy okazji powoli przechodzę też kampanię w Halo: Reach na legendarnym poziomie trudności. Część z datapad’ów jest dostępna tylko na najwyższym poziomie trudności, więc stwierdziłem, że upiekę dwie peczenie przy jednym ogniu.
Powoli gubię się już w tym, ile razy ukończyłem już ostatnią odsłonę Halo wyprodukowaną przez Bungie, ale za każdym razem lubię ją coraz bardziej. To chyba przez ten posępny klimat rozstania.
W Halo The Master Chief Collection mam już 345 osiągnięć z 700. Powoli dociera do mnie, że w końcu robię jakieś postępy w tym ogromnym halozobiorze, ale przede mną jeszcze daleka droga. Skończy się pewnie na tym, że tą pozycję będę odpalał jeszcze przez cały przyszły rok albo i dłużej, tym bardziej, że sprawdzone niedawno Halo Guardians w XCloud jakoś mnie specjalnie nie porwało, a Halo Inifinite nie ma jeszcze nawet dostepnej kampanii. Części Halo zrobione przez Bungie mają jednak w sobie to coś, że wracasz do nich choćby po to, by poczuć tą niepowtarzalną magię.
Ultra Street Fighter IV (X360, 2014r.)
Do Street Fightera IV bezskutecznie próbowałem znaleźć ludzi przez niemal cały rok. To prawda, że dwa razy udało mi się zebrać większą ekipę, ale później to była jakaś tragedia. Nie chciałem jednak siedzieć nad trybem sieciowym bijatyki Capcomu do końca życia, więc postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce.
W dwa tygodnie udało mi się zrobić to, czego wczęsniej nie mogłem zrobić przez jedenaście miesięcy. Z trzydziestu pięciu postaci, które chciałem awansować na rangę C w trybie sieciowym brakuje mi już tylko czternastu. Oznacza to, że za jakiś tydzień powinienem mieć z głowy multiplayer. Z gier na Xbox z trybami sieciowymi do ogarnięcia zostanie mi już tylko kooperacja na najwyższym poziomie trudności w Perfect Dark Zero, Gears 5 oraz Halo: The Master Chief Collection, a zatem raptem trzy tytuły z ponad szesćdziesięciu, jakimi zajmowałem się od kiedy gry otrzymały osiągnięcia i trofea. Całkiem przyzwoicie. Wcychodzi na to, że w najbliższych latach będę miał trochę więcej czasu na gry singlowe.
Wróćmy jednak do meritum.
Kilka dni temu koledzy namówili mnie na wspólną zabawę w Street Fightera V. Było całkiem fajnie, bo towarzystwo dopisało. Mam jednak bardzo dużo zastrzeżeń do podstawowej wersji Piątki. Wprost nie mogłem zdzierżyć, ile ukryto tam zawartości za ścianą kasy. Musiałem wrócić do Czwórki, bo o ile było dosyć zabawnie przy kolejnych jej wydaniach, ale nigdy nie było tak, że ponad połowa zawodników dostępnych w bijatyce żółto-niebieskich była zablokowana na starcie.
Powrót do SFIV wykorzystałem jako pretekst, żeby przypomnieć sobie te wszystkie super i ultra comba, które zrobiły na mnie niegdyś ogromne wrażenie. Możecie nawet zobaczyć jeden z takich superataków w wykonaniu Cammy na filmiku poniżej.
Aby użyć ultra combo wystarczy najpierw trochę oberwac w walce. Pasek super combo ładujemy w ten sam sposób, ale można to jeszcze zrobić po prostu atakując naszego adwersarza. To są absolutne podstawy w japońskiej bijatyce, dlatego byłem mocno zdziwiony, czytając o jakichś reversalach, technicalach, czy tanich wygranych (zwycięstwo przy użyciu super lub ultra combo na blokującym oponenta).
Niby człowiek spędził z grą te sto czterdzieści godzin na przestrzeni wielu lat, a wciąż dowiaduje się czegoś zupełnie nowego, o czym twórcy nie raczyli nawet wspomnieć w jakimś samouczku.
Taki właśnie jest Street Fighter IV. Ktoś z boku powie, że to bijatyka pełna babochłopów, które tylko z twarzy przypominają kobiety, tymczasem jest to bodajże najlepsza obok Mortal Kombat IX bijatyka siódmej generacji konsol, z głębokim systemem walki, którego zasad można się uczyć przez bardzo długi okres czasu.
Zawsze będę do niej wracał z wielką chęcią, żeby posłuchać tych czadowych kawałków i zrywać boki ze śmiechu, gdy jakaś postać obrywa i wita nas z ekranu tymi prześmiesznymi wytrzeszczami oczu.
Fez (PC, 2013r.)
Grę logiczną Polytronu skończyłem już raz na X360. Jej twórca zdążył też obwieścić całemu światu, że odchodzi z gamedevu przez toksyczną społeczność graczy. Co tu jednak zrobić, gdy jego gra dalej wciąga jak bagno i wciąż bawi? Pecetowa wersja Fez jest też oczywiście płynniejsza niż konsolowy oryginał, któremu zdarzało się gubić klatki. Tu tego nie ma. Wróciłem do tej pozycji, bo choć Fez nie jest jedyną produkcją opartą na zabawie perspektywą (wcześniej na rynku były chociażby Paper Mario i Echochrome), to przekręcanie świata gry w tę i we w tę oraz zbieranie kostek w celu otwierania wrót do kolejnych plansz to bardzo dobra rozrywka intelektualna na kilka godzin.
Dalej nie wiem co mam zrobić ze znajdywanymi mapami skarbów i nie umiem znaleźć wszystkich sekretów, ale nie przeszkadza mi to wcale podczas przygód Gomeza. Fez to taka gra, którą można odpalić na chwilę, pobawić się trochę mechaniką i odłożyć na później. Nie trzeba się w nią angażować na miesiące lub lata i to właśnie chyba to jest jedną z największych jej zalet. Spróbuje ją ukończyć w ten weekend. Jeśli mi się to jednak nie uda, to myślę, że do następnego weekendu nie będzie z tym żadnych problemów.
Gears of War 3 (X360, 2011r.)
W Gears of War 3 na poważnie nie grałem od kilku miesięcy. Zdarzało mi się odpalić ten tytuł od czasu do czasu, ale to była ledwo kropla w morzu przy tym, ile trzeba czasu poświęci na zdobycie w nim najbardziej czasochłonnego osiągnięcia, czyli Seriously 3.0. Sama myśl o tym mnie przeraża. Dlaczego więc zdecydowałem się na powrót do ostatniej części trybów wojny przygotowanych przez Epic? Duży wpływ na to miał calak w Gears of War 4. W niego też nigdy nie wierzyłem, a teraz po niemal dwóch latach pożegnałem się tym molochem z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku.
Skoro żarty się skończyły, to kolejny już raz chciałem spróbować swoich sił chyba z ostatnią gra z tej serii covershooterów Microfosftu, która nie wygląda jeszcze jak sklep stworzony do sprzedaży dopałki doświadczenia oraz dodatkowych skórek broni i postaci.
Wiedziałem, że w pojedynkę będzie to wręcz niemożliwe, więc postanowiłem założyć kolejną sesję na stronie TrueAchievements, informując w jej opisie, że szukam graczy, którzy zmobilizowaliby mnie do dalszej walki o jedno z najbardziej monstrualnych osiągnięć w historii Xbox Live.
Los się do mnie uśmiechnął. Trafiłem na gracza z Brazylii, który potrzebował chyba tego samego. Pograliśmy trochę wspólnie, co w znaczący sposób przyspieszyło kończenie meczów w trybie Warzone, a co za tym idzie cały proces polegający na wygrywaniu tychże bez straty rundy. Jest za to onyksowy medal.
W ostatnich dniach przysiadłem na poważniej do trójki i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z moimi planami, to w ciągu najbliższego tygodnia uda mi się zdobyć trzy kolejne onyksowe medale. To bardzo duży progres, gdyż ugrzęzłem na 28 medalach na 65 możliwych przez kilka miesięcy.
Jestem ciekaw czy w końcu podkręcę tempo zdobywania onyksów, czy znudzę się tym wszystkim za tydzień lub dwa, a upragnione osiągnięcie zdobędę jak część z was będzie miała już wnuki? Czas pokaże.
Od czasu do czasu odpalam jeszcze inne tytuły. Nie zrobiłem w nich jednak zbyt dużych postępów, by o tym wspomnieć na łamach W co gracie w weekend?
Chcę tez wypróbować mnóstwo innych gier, ale powoli zbliża się koniec roku, a mi nie odpowiada stosunek liczby splatynowanych/scalakowanych/ukończonych gier do liczby gier napoczętych. Musze nad tym popracować. Postaram się więc jeszcze coś ukończyć w ciągu najbliższych tygodni. Kupki wstydu i tak już raczej nie zmniejszę. Może chociaż Wam się to uda?
Do następnego razu.