Och, jak ja lubię chodzić do kina. Och, jak ja lubię oglądać filmy. Jak ja lubię słuchać wypowiadanych przez innych ludzi na gorąco wrażeń tuż po seansie. Lubię tez podsumowywać i robić listy, których zawartość mogę przemyśleć i uzasadnić. Zapraszam zatem do zapoznania się z zestawieniem najlepszych filmów, jakie obejrzałem w 2011 roku (to już ostatnie moje podsumowanie, obiecuję!). Wyjaśnienie: są tutaj polskie premiery kinowe i jedna premiera DVD (bo film ominął kina), więc nie wszystkie produkcje mają tegoroczną datę powstania. A jako że jestem wewnętrznie jankesem i hamburgerożercą, przytłaczająca większość opisanych tu filmów pochodzi z USA. Enjoy!
Na starcie krótka refleksja - choć dobrych filmów w tym roku było dużo i w kinie byłem kilkadziesiąt razy, to ogólnie chyba rok 2011 był mniej imponujący od poprzedniego. Wyliczankę zacznę od wyróżnień. Oto filmy dobre, bądź bardzo dobre, które jednak z różnych względów ujęły mnie mniej, niż te wymienione poniżej: Jestem Bogiem, Kod Nieśmiertelności, Melancholia, Szybcy i Wściekli 5, Sala Samobójców, Super 8, Szpieg, Strefa X. Każdy z nich jednak serdecznie polecam, bo zacne to produkcje (każda z innych względów). Jest też miejsce na wyróżnienie specjalne dla produkcji świetnej, bardzo innej i nietypowej, co poniekąd utrudnia ustawienie jej w hierarchii. Mowa o...
Więcej o tym filmie przeczytacie klikając na tytuł, wszak pozachwycałem się nim na łamach gameplaya jakiś czas temu. W skrócie - setki tysięcy godzin materiałów od całego tabuna ludzi z całego świata zostało zamienione w jeden półtoragodzinny obrazek życia na Ziemi. A co najlepsze - na YouTube film ten jest dostępny do obejrzenia w całości, do czego zachęcam.
A teraz czas na listę właściwą w kolejności nieprzypadkowej. O już tutaj pod spodem, pod tymi literkami. O tu:
Bardzo czarna komedia, która ominęła nasze kina i trafiła od razu na DVD. Skora do zabawy banda dzieciaków jedzie do lasu, a tam spotykają brudnych, mrocznych autochtonów, których biorą za seryjnych morderców. Ale bohaterami filmu są właśnie owi autochtoni, którzy z mordowaniem nie mają nic wspólnego. Efekt - krew, flaki i dużo donośnego rechotu.
Nie jestem fanem twórczości Pedro Almodovara (widziałeś jeden film, widziałeś wszystkie zwykłem mawiać onegdaj), ale przeczytawszy nieco opinii o jego najnowszej produkcji uznałem, że wypada się zainteresować. Cieszę się, że to zrobiłem - Skóra... to niezły thriller z fajnym zwrotem akcji, któremu jednak zabrakło troszkę pod sam koniec. Ale taką małą troszkę. Jeśli nie macie awersji do pokręconej tematyki seksualnej, śmiało atakujcie.
Najlepsza animacja tego roku. Kropka. Techniczny i aktorski (a jak!) majstersztyk udowadniający, że Gore Verbinski to jeden z najciekawszych współczesnych reżyserów made in USA,
Harry Potter i Insygnia Śmierci - część II
Należę do obozu umiarkowanych potteromaniaków, nic więc dziwnego, że finał filmowej sagi zrobił na mnie duże wrażenie. Rzecz jest odpowiednio zgodna z książką, szalenie efektowna i satysfakcjonuje w sposób adekwatny. Po tylko niezłej części pierwszej trochę się o Pottera obawiałem, ale niepotrzebnie. Godne zakończenie.
Tytuł jest od razu moją opinią o tym filmie. Pierwszorzędna robota. Dlaczego? Gdyż ponieważ: klimat lat 60-tych, wysokiej próby efekty specjalne, rewelacyjny duet McAvoy/Fassbender (ze wskazaniem na tego drugiego), świetny bad-guy i idealnie rozkręcająca się historia. No i jeszcze miejscami bywa zabawnie. Brawo! (podlinkowałem tekst eJaya, bo się w zasadzie z nim zgadzam :P)
Mega-pozytywne zaskoczenie i jeden z najlepszych filmów tego roku. Bezsprzecznie. Lekko zatęchła historia sprzed lat otrzymała rewelacyjny punkt wyjścia, który doskonale buduje napięcie od samego początku. Cyfrowy Ceasar/prawdziwy Andy Serkis to mistrzostwo godne statuetki złotego Golluma, a ta jedna bardzo istotna i powodująca opad szczęki scena... Ach, ta jedna scena! Dla niej warto obejrzeć całość. (tam w tytule też podlinkowałem tekst eJaya, bo patrz wyżej :P)
Film/y roku:
Nie umiem wybrać, choć z czysto formalnego punktu widzenia wygrywa Drive, bo rzeczywiście jest filmem z 2011 roku, a dzieło Aronofsky'ego zawitało do naszych kin w styczniu, choć w napisach końcowych stoi jak byk 2010. Ale nic to. Oceniać muszę wrażenie, jakie filmy wywarły na mnie na sali kinowej, a w obu przypadkach jest ono nieliche. Po pełnię wrażeń zapraszam do tekstów (jeden mój, drugi znowu eJaya, bo znowu się z nim zgadzam :P). Czarny Łabędź zachwycił mnie straszliwie całokształtem - historia, zdjęcia, aktorstwo, muzyka, "pokręconość"... Wszystko jest najwyższej próby. Drive z kolei to niesamowicie stylowa, współczesna wizja klasycznego, bezimiennego bohatera znikąd, która czerpie garściami z kina lat minionych, ale jest przy tym niesamowicie świeża i oryginalna. Zachwycam się, powinniście i Wy!
...What say you?