Sztampowy, kooperacyjny shooter TPP dla czterech osób, nie wyróżniający się absolutnie niczym nowym – dokładnie to pomyślałem sobie o Fuse, przy okazji inauguracyjnego kontaktu z tą produkcją. Czy jednak pierwsze, multiplatformowe dziecko rodziców Resistance i duetu Ratchet & Clank ma szansę, by zachwycić czymś graczy w dniu swojej premiery?
Fabuła dawnego Overstrike strzela nas od wejścia w twarz taką sztampą, że aż dziąsła bolą. Dość powiedzieć, że podczas dziewiczej konfrontacji z filmikiem otwierającym demo produkcji po paru pierwszych zdaniach zrezygnowałem z dalszego seansu, czym prędzej przechodząc do clou programu, a więc samej rozgrywki. Całość prezentuje się nam mniej więcej tak – jest sobie superpotężna i posiadająca nielimitowane przeznaczenie bojowe substancja (tytułowa Fuse), są źli ludzie, którzy za wszelką cenę chcą wejść w jej posiadanie, i jest też pokręcona jednostka, która ma ich powstrzymać - tyle. Nie wierzę, kto by pomyślał, cóż za fabularny kunszt. Oczywiście wszelkiej maści trailery czy nawet szczątkowe wymiany zdań pomiędzy członkami ekipy Overstrike 9 sugerują nieco większą narracyjną głębię, jednak osobiście nie spodziewałbym się w tym przypadku wyskoku ponad standardową opowieść kina akcji klasy B. I w zasadzie to dobrze, bo nie do końca o to chodzi w zakupie kooperacyjnej strzelanki, żeby podniecać się nad jej fabularnym skomplikowaniem.
Demo produkcji pozwala zasmakować nam obecnych tutaj mechanizmów rozgrywki w oparciu o atak na ośnieżoną instalację wroga, wcielając się w każdego z czterech członków naszej bajkowej hałastry. W tym miejscu czeka nas małe zaskoczenie, bo o ile jako trzecioosobowy shooter z systemem osłon Fuse naprawdę nie bawi się w jakieś ekstremalne, designerskie skoki w bok, o tyle wyposażenie poszczególnych i oddanych pod naszą opiekę zabijaków może zadziwić. Jeśli ktoś spodziewa się, że w rękach największego osiłka zespołu odnajdzie rosły karabin maszynowy, a jego czarnoskóry kompan do eksterminacji wroga wykorzysta wierną śrutówkę, czeka go sporo drapania się po łepetynie. Fuse główną bronią największego Pudziana ekipy czyni… projektor tarczy energetycznej, w zapasie zostawiając mu… lekki, półautomatyczny karabinek. Jedziemy dalej? Nasz drużynowy Ludacris naparza z równie energetycznej co i wspomniana przed chwilą tarcza kuszy, a wielkie giwery oddano tu w ręce pozostałych dwóch, urodziwych kobitek. Co prawda jedna z nich wyposażona jest w system maskujący a w ekwipunku drugiej znajdziemy karabin snajperski, jednak nietypowy, predefiniowany zestaw noszonej przez członków Overstike 9 broni to nieliche zaskoczenie – przynajmniej dla tych, którzy na takich stereotypach pozjadali już wszystkie zęby.
Kiedy dojdzie już do pierwszej wymiany ognia, poprzedzonej serią świetnie animowanych zabójstw z ukrycia, szybko zdajemy sobie sprawę, że strzela i chowa się tutaj niesamowicie przyjemnie. Bronie mają kopa, panolki przylegają do osłon jak należy, a całość posypana jest dobrze zaprojektowanym interfejsem, przejrzyście informującym nas co należy wcisnąć, jeśli chcemy przejść za róg osłony, a nie na ten przykład wyskoczyć przed facjatę wroga. Na „borderlandsowe” podobieństwo, każdy stojący na naszej drodze niemilec wyposażony jest tutaj w pasek życia, i to w dodatku uszczuplający się nie z taką prędkością, jak początkowo tego byśmy chcieli. Okazuje się, że jeśli nasza eksterminacja ma być nie tylko efektowna, ale i również efektywna – konieczna jest współpraca. Cała moc tej produkcji kryje się bowiem w łączeniu poszczególnych umiejętności naszych bohaterów (jak i noszonych przez nich broni), zwiększając tym samym naszą drużynową moc rażenia. Oddawanie strzału przez energetyczną tarczę zespołowego pakiera wzmacnia siłę ognia każdej pukawki, jedna z nich posiada umiejętność „krystalizowania” wrogów a w związku z tym ich unieruchomienia, inna zaś tworzy na ich ciałach swoiste czarne dziury, wciągające wszystko i wszystkich dookoła, cały proces finalizując miłą dla oka eksplozją. Dodatkowo, sekwencje skupiające się na trzymaniu palucha na spuście przeplatane są z prostymi, acz przyjemnymi momentami wytchnienia w postaci wspinaczki, co delikatnie zabija ewentualną monotonię rozgrywki.
Opisanych kombinacji drużynowego ataku jest we Fuse na pewno o wiele więcej, o czym świadczyć może opasłe drzewko dodatkowych umiejętności, podpięte pod każdą z czwórki postaci. Od groma tam obliczania procentów na szansę zadania ataku krytycznego, zwiększenie wytrzymałości i skuteczności broni, czy też wydłużenie czasu trwania umiejętności specjalnych. Jeśli cały ten system miałbym do czegoś porównać, byłaby to nietypowa hybryda, powstała w wyniku przeszczepienia klas postaci rasowego MMO na środowisko Gears of War – dowódca zespołu to typowy tank, znajdzie się healer z jego leczącymi grantami jak i też swoisty archetyp niewidzialnego łotrzyka. Problem jednak w tym, iż osoba ogrywająca Fuse w samotności nie bardzo w tym całym systemie zasmakuje, bo w temacie sztucznej inteligencji nowa gra rodziców ostatniego Lombaxa zadecydowała, by tradycji stało się za dość. Innymi słowy – sterowani przez AI towarzysze broni to pierwszoligowe matoły, gdzie z trzech, towarzyszących nam postaci najczęściej tylko jedna decyduje się na czynny udział w walce. Pozostałe dwie trzymają się tu głownie gdzieś na uboczu, momentami w ogóle (!) nie angażując się w wymianę ognia, postękując od czasu do czasu na wskutek otrzymywanych obrażeń. Motywację do użycia trzymanej w ręki pukawki wykrzesuje w nich dopiero starcie z mini-bossem, chociaż i tam nie ma co liczyć na bardziej wyszukane kombinacje i skoordynowanie działań. Co prawda gra wciąż umożliwia nam bezproblemowe przeskakiwanie pomiędzy poszczególnymi bohaterami (chyba, że akurat się wykrwawiamy), jednak w kooperację sam ze sobą bawić się nie bardzo miałem ochotę. Na obronę dodam, iż upośledzone AI towarzyszy Fuse ma tutaj swoje chwile olśnienia – niesamowicie szybko i sprawnie docierają do nas, gdy potrzebna jest reanimacja (a paść na glebę jest tutaj naprawdę łatwo), jak i służą pomocą dłonią, gdy gra w interakcji z otoczeniem wymusza na nas użycie dwóch lub więcej postaci (wysadzanie ścian, otwieranie drzwi itp.).
Podczas rozgrywki z żywym graczem (dwóch na jednej kanapie, do czterech przez sieć) całość smakuje tu więc o wiele lepiej, chociaż stwierdzeniem tym trudno jest wymusić na kimś pełne niedowierzania kręcenie głową – z innymi „ludziami” w końcu zawsze raźniej. Ostatecznie to z nimi również będziemy bawić się w Fuse tak, jak to sobie projektanci i pozostali twórcy gry wymarzyli – łącząc poszczególne ataki, flankując i wchodząc w tabuny wrogów jak nóż w masło. Osamotnieni, skazujemy się na dość średniawy (pod względem oprawy graficznej, jak i rozgrywki) shooter, w którym nie wszystko gra tak, jak i grać powinno. Czy kompletny tytuł okaże się lepszy od mającego sprzedać go, bezpłatnego fragmentu, przekonamy się za trochę ponad dwa tygodnie.
Odwiedź i polub oficjalny fan-page Friendly Fire - z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający informacje o najnowszych recenzjach i felietonach!