Ostatnio przeglądając gameplay.pl, natknąłem się na wpis evilmg (i przy okazji na jeden od Roja), w którym wspomniał o tym, jak zwykle buduje postacie w różnych grach z gatunku RPG. W końcu w takich produkcjach kluczowym elementem jest rozwój bohatera. Możliwość dostosowania go do własnych wymagań, potrzeb, a przede wszystkim stylu prowadzenia rozgrywki. Możemy tutaj wypuścić swoją fantazję na ekran i potem patrzeć jak nasz protagonista niszczy potwory, przy pomocy zakrwawionego od walk topora, albo zaklęcia zmiatającego wszystkich wrogów dookoła pierścieniem ognia. Piękna w swym sadyzmie rzecz.
Moim ideałem klasy jest hybryda maga z wojownikiem. Najlepiej człowieka. Ubranego w skórzaną zbroję, owiniętego jakimś płaszczem z kapturem, zakrywającym znajdujący się pod spodem bogaty ekwipunek (w tym wielki miecz). Rzucającego z dystansu masę zaklęć, rzadziej tych potężniejszych. Nie wahającego się przed wyjęciem magicznie wzmocnionego miecza. Tylko po to, by szybko znaleźć się wśród grupy przeciwników i zacząć uderzać ostrzem czy fireballem z rękawa. Gdy zaś zostanie zraniony, może szybko odsunąć się od walki pomniejszym teleportem i rzucić na siebie słabsze (w porównaniu do doświadczonych czarodziejów) zaklęcie leczące. Wizja ta jest przepiękna, lecz niestety w 99% RPG nie sprawdzająca się. Denerwuje mnie to, że większość gier z tego gatunku zmusza gracza do pójścia wyłącznie w jedną specjalizację, czyli np. maksowanie drzewka wojownika. A jeżeli już twórcy umożliwią mi pakowanie punktów umiejętności w statystyki charakterystyczne dla maga oraz rycerza to zwykle jest to cholernie niepraktyczne, nieskuteczne i w ogóle bezsensowne. Nie czuje się wtedy żadnej potęgi, niczego szczególnego dla hybrydy, która sama w sobie powinna być czymś niezwykłym. Jedynymi wyjątkami jakie kojarzę są takie tytuły jak Baldur’s Gate, Icewind Dale i Kingdoms of Amalur: Reckoning. Ten ostatni wykorzystywał potencjał takich „miksów” najlepiej. Bez największego problemu mogliśmy latać tam wielkim kolesiem w ciężkiej, płytowej zbroi, z młotem większym od niego na plecach, znającym jednocześnie masę destrukcyjnych zaklęć. Szkoda, że sama produkcja nie sprzedała się najlepiej, przez co studio za nią odpowiedzialne zostało zamknięte, a wszelkie projekty związane z uniwersum Kingdoms of Amalur zawieszone. Łezka w oku tak bardzo, chlip… chlip…
Jeżeli siadam po raz pierwszym przy jakimś RPGu, albo hack ‘n’ slashu to poznaję je typowym wojownikiem. Nieraz kombinuję z formułą. Raz daję mu miecz i tarczę, innym wielkiego, dwuręcznego potwora, a jak mi się znudzi to idę w charakterystyczny dla berserkerów – dual wielding. Jest to dla mnie najbardziej satysfakcjonujący sposób poznawania gry, jej mechanik, świata. Przy walce w zwarciu mogę się spokojnie nauczyć zachowań wszystkich przeciwników. Przy takim gameplay’u nie trzeba dużo kombinować, wystarczy wbić się w grupę przeciwników, skupić ich uwagę na sobie i zaprosić do śmiertelnego tańca, na koniec którego z pojedynku zwycięsko wychodzę ja, taplający się wręcz w częściach ciała oponentów. Taki wojak musi być umięśniony, wysoki, nie zawsze mądry, ale posiadający w zanadrzu kilka ciętych ripost.
I tu zwykle kończy się moja przygoda z jakimś tytułem. Rzadko przechodzę gry dwa razy, w szczególności takie, które z życia zabierają mi po kilkadziesiąt godzin. Po prostu nie mam na to czasu. Ale jeżeli jednak go znajdę i przede wszystkim mam ochotę na naciśnięcie napisu „New Game” ponownie, to przy drugim podejściu sięgam najczęściej po maga. Tego zadającego mnóstwo obrażeń przy pomocy destrukcyjnych zaklęć, aczkolwiek nie nekromancji. Bo nie lubię nekromancji (zabawa z trupami… meh). Kule ognia, stożki lodu, novy mrozu, coś w ten deseń.
Jeżeli chodzi o gry MMORPG to zwykle wybieram klasę postaci, która łączy role healera z DPSem, albo biorę jakiegoś tanka. W produkcjach tego typu odchamiam się i próbuję innych, bardziej niekonwencjonalnych styli rozgrywki. Takich nieinteresujących mnie zwykle w single playerze. Schodzę tam zwykle na drugi plan i leczę kompanów. W takim World of Warcraft najbliższe są mi klasy Druida, Shamana, Priesta czy Paladyna. Są na swój sposób uniwersalne i rozgrywka nimi jest o wiele atrakcyjniejsza niż zabawa takim Warriorem.
Ciche podejścia do pojedynków w RPGach to dla mnie rzecz niemożliwa, dlatego całkowicie pominąłem temat wszystkich zakradających się łotrzyków. Nie lubię i nie umiem nimi grać w takich produkcjach. Od tego mam skradanki. Po prostu wolę patrzeć jak szerzy się porządna destrukcja na polu bitwy, a motyw główny mojej postaci to: „Najpierw masa, potem masa, na to masa i wreszcie rzeźba… a przy okazji topór w ręku”. Żadnego skradania się.
A jak Wy budujecie swoje postacie w grach RPG? Zmieniliście swoje poglądy od czasu publikacji wpisu evilmg czy może nadal kurczowo trzymacie się swoich archetypów? Z chęcią poznam Wasze opinie w komentarzach.
Zachęcam do odwiedzania mojego fanpage na facebooku oraz ćwierkacza. Znajdziecie tam sporo różnych przemyśleń, głupot i dowiecie się co słychać u Rasgula. Pozdrawiam!