Gdy fsm rzucił temat „Znany wykonawca, którego tylko jednej płyty słucham” od razu wiedziałem o czym napisać – o Nirvanie i jej wybitnym krążku MTV Unplugged in New York. Niestety taki tekst jakiś czas temu już popełniłem, więc bez sensu byłoby to powielać. Moim następnym strzałem był tekst o… U2. Płyta Zooropa jest dla mnie ich szczytowym osiągnięciem, reszty (chociaż mam w domu kolekcjonerkę Achtung Baby) nie mogę po prostu strawić. Wciąż nie miałem takiego zespołu, a termin oddania tekstu zbliżał się nieubłaganie. W końcu wymyśliłem. Oto Daft Punk i ich Random Access Memories.
Zanim jednak przejdę do meritum sprawy i zacznę opisywać czemu to właśnie ostatnia studyjna płyta francuskiego duetu jest jedynym ich „normlanym” albumem, którego słucham myślę, że należy się Wam słowo wyjaśnienia. Daft Punk, chociaż największy mainstreamowy rozgłos zyskał właśnie po wydaniu RAM, przez fanów elektroniki i znawców gatunku ceniony jest tak naprawdę za pierwsze trzy (a niekiedy nawet tylko za pierwszą dwójkę) albumy – po kolei za: Homework, Discovery oraz Human After All. Ja z tymi albumami już dawno temu się zapoznałem i doskonale zdaję sobie sprawę z ich ogromnego wkładu w elektronikę. Co więcej bez problemu potrafię zrozumieć ludzi, którzy te krążki wielbią i kochają. Ja sam nie mówię, że są złe, wybrakowane czy kiepskie. Po prostu prywatnie mi nie „siadły” i nie są one częstymi gośćmi w moich kolumnach (o ile nawet w ogóle w tym momencie), natomiast do Random Access Memories wracam maniakalnie, kupiłem jej japońską edycję na CD, wersję plikową HD oraz ogromną, epicką i referencyjną edycję kolekcjonerską. Dlatego właśnie zdecydowałem się napisać ten tekst o RAM (a o OST z filmu Tron: Dziedzictwo powiem jeszcze parę słów na sam koniec). To co – wszystko wyjaśnione? W takim razie mogę w końcu przejść do sedna sprawy i wyjaśnić swoją wielką miłość do tego albumu.
Płyta Random Access Memories to dla mnie krążek, który już od pierwszych chwil trwania wprawia mnie w dobry nastrój i umiejętnie skupia moją uwagę od samego początku do ostatnich sekund. Jest to także, w mojej opinii, dzieło (prawie) kompletne. Na tym krążku znalazło się miejsce dla wielkich, absolutnie epickich kompozycji jak Giorgio by Moroder (swoją drogą ciekaw jestem kto wie, że do nagrania opowieści Giorgio Morodera Guy-Manuel de Homem-Crhisto oraz Thomas Bangalter użyli aż trzech mikrofonów – jednego z lat 60-tych, gdy Giorgio opowiadał o przeszłości, drugiego z lat 70-tych, gdy była mowa o teraźniejszości oraz trzeciego z naszych czasów, gdy Moroder opowiadał o wynalezieniu dźwięku przyszłości), tych bardziej „daftpunkowych” (Beyond), żywcem wziętych z soundtracka z filmu Tron (znakomite Contact), a także dla murowanych hitów, które ostatniego lata niepodzielnie rządziły i królowały w eterze (Get Lucky czy Lose Yourself to Dance). Każdy z kawałków z tej płyty zaskakuje, kreuje swój własny mikro-świat, którzy rządzi się swoimi prawami i szczerze zachwyca. Pomijając dosłownie jeden-dwa mniej dobrane utwory cała płyta aż kipi od dobrych dźwięków, ciekawych rozwiązań muzycznych i technicznych, a nade wszystko od znakomitego klimatu.
Co dla mnie również bardzo istotne to fakt, że Random Access Memories to płyta nagrana naprawdę znakomicie. Wieść gminna niesie, że Francuzi nie żałowali pieniędzy na produkcję tej płyty. Wynajęli więc sobie wszystko co najlepsze – znakomite studio nagraniowe, fantastycznych muzyków i producenta muzycznego Boba Ludwiga, który był odpowiedzialny za miks tego krążka do trzech formatów – analog, cyfra oraz DSD. To wszystko – wierzcie bądź nie, ale takie są fakty – nie poszło na marnie. RAM brzmi naprawdę znakomicie i stanowi świetny album do prezentacji dowolnego systemu high-endowego; bez problemu pokaże/uwypukli jego zalety lub też bezlitośnie zniszczy go, jeśli będzie po prostu słaby/źle dobrany. RAM to przykład, że da się nagrać całkowicie mainstreamową płytę, która naprawdę będzie BRZMIEĆ.
Trzecim powodem, dla którego tak wielbię ten krążek to dbałość o detale wydawnicze. Jako kolekcjoner i ten aspekt płyty jest dla mnie ważny - a Daft Punk i/lub Columbia i tutaj spisali się znakomicie. Random Access Memories można nabyć w kilkunastu wersjach – na podwójnym, świetnie wydanym winylu z lakierowaną punktowo grafiką, na CD – w tym wersji japońskiej, jako plik HD o dużej gęstości, a także jako wspomniane już wyżej (i odpakowywane już kiedyś przeze mnie) jedyne w swoim rodzaju kolekcjonerskie pudło, które ustawiło poziom mojej referencji wydawniczej na bardzo długi czas. Dodatkowo w sklepach można było także znaleźć bardzo przyjemny singiel LP Get Lucky z trzema wersjami tego utworu (zwykła, radiowa oraz specjalny 10-minutowy miks od Daft Punka) oraz kodem na pobranie tej samej zawartości w mp3. Nabywanie tego wszystkiego stanowiło dla mnie niekłamaną przyjemność i pozostaje mi tylko żałować, że inni wydawcy nie idą w ślady Columbii przy wydawaniu płyt – chociaż tych największych.
Poprzednie albumy od Guy’a-Manuel de Homem-Crhisto oraz Thomasa Bangalter odsłuchałem kilka razy z niekłamaną przyjemnością, ale potem już do nich nie wróciłem. Z Random Access Memories jest inaczej – to naprawdę znakomita muzycznie i dźwiękowo płyta, z którą każdy powinien się chociaż raz zapoznać. Kiedyś, gdy recenzowałem ten krążek na łamach Gameplay’a, napisałem, że krążek ten będzie dla chłopaków z Francji tym samym, czym dla Metalliki stał się Black Album. Po roku od premiery RAM zdanie to zdecydowanie podtrzymuję. Chociaż nadmiar grania Get Lucky w radiu mógł niektórych ludzi zrazić, a dla zatwardziałych wielbicieli starego Daft Punka jest to zdrada „swoich”, to RAM już teraz zapisał się złotymi zgłoskami w historii muzyki popularnej i na długi czas będzie punktem odniesienia do tego typu płyt.
PS. Miałem jeszcze krótko napisać o OST z filmu Tron – więc piszę. Płytę tą absolutnie uwielbiam i wracam do niej równie często (a być może nawet częściej) co do Random Access Memories, ale uznałem, że nie jest to „normalny” krążek duetu, a „jedynie” projekt poboczny.
Poprzedni tekst z cyklu Temat Tygodnia:
Mój fanpage na FB Music to the People