Zakończenie drugiego sezonu The Walking Dead już za nami i chociaż tym razem Telltale raczej nie zgarnie tylu nagród za grę roku, co przy Season 1, nie da się ukryć, że ponownie stworzyło kawał solidnego interaktywnego serialu. Problem w tym, że wprowadzając szereg różnych zakończeń, pozostawiających bohaterkę w różnych miejscach i z różnymi sojusznikami, niejako zamknięto sobie drogę do bezpośredniej kontynuacji. Ale czy aby na pewno?
Powiedziałbym, że na pewno nie. Trzecia część to nigdy nie jest dobry moment na zmianę bohatera, jak to sugerują niektórzy fani. W trzecich częściach zamyka się trylogię i to raczej w takim kierunku pójdzie amerykański developer. Wielki, kopiący po tyłkach jeszcze bardziej niż pierwszy i drugi sezon razem wzięte, finał, który jednocześnie, prawem ostatnich części trylogii, stanowić będzie zgrabne nawiązanie do początków historii i ładnie zepnie wszystkie gry z serii w jedną całość.
SPOILERY
Oczywiście, żeby spiąć w całość, trzeba najpierw wiedzieć, co spinać. Czyli wyciągnąć z wydanych dotąd odcinków jeden element będący „esencją gry”. Nie, nie mam tu na myśli żywych trupów ani walki o przetrwanie, te są w grach Telltale i tak bardziej tłem do właściwej opowieści, która równie dobrze mogłaby się rozgrywać w odległym kosmosie, alternatywnym wymiarze czy dowolnym innym, nieprzyjemnym dla jego mieszkańców settingu. „Sercem” The Walking Dead w komputerowej odsłonie jest Clementine. Postać, którą w pierwszym sezonie niańczymy rękami i głosem Lee i uczymy tego, jak sobie poradzić w świecie, którego większość jego mieszkańców chciałoby ją zjeść, a następnie, już w drugim, przekuwamy te nauki w praktykę i udowadniamy, że jedenastolatka, choć fizycznie wciąż pozostaje dzieckiem, to emocjonalnie spokojnie dorównuje, a nawet często przewyższa, swoich towarzyszy. To ona zachowuje zimną krew w najdramatyczniejszych sytuacjach, służy za pocieszycielkę każdego, kto akurat tego potrzebuje i stanowi decydujący głos w większości dyskusji. Zatem trzeci sezon, idąc niepisanym prawem trylogii, jeśli miałby objąć całość odpowiednią klamrą i nawiązać wyraźnie do pierwszego, musiałby być do niego bardzo zbliżony w motywie przewodnim. Domyślacie się już, o czym więc byłby?
Jeszcze nie? No to przeanalizujmy zakończenia drugiego sezonu. Ale skupiając się na ich części wspólnej. Na pewno nie jest to lokalizacja – zależnie od naszych wyborów, kończymy w skrajnie odmiennych lokacjach i wynika z tego tylko tyle, że trzeci akt może rozegrać się w zasadzie wszędzie. A co z postaciami? Znowu pudło, ostatnie kilka decyzji może doprowadzić do tego, że skończymy zupełnie sami… moment, nie do końca. W każdym scenariuszu, koniec końców, towarzyszy nam mały bobo o imieniu Alvin. Teraz sprawa jest już chyba jasna?
Jeśli nie, to czas rozłożyć karty na stole. Pierwszy sezon opowiadał o tym, jak Lee nauczył Clem przetrwania. Drugi pokazał te nauki w praktyce. Trzeci zaś, rozgrywający się ładnych kilka lat po zakończeniu dwójki, przedstawi nam Alvina w wieku zbliżonym do Clementine z chwili jej poznania z Lee i stanowić będzie opowieść o tym, jak teraz-już-nie-taka-mała dziewoja stara się zrobić z małym to, co wcześniej zrobił z nią Lee. W pełni zrozumie, jak wiele dla niej poświęcał i z jakimi musiał się zmagać trudnościami. W takiej opcji całość zamknie się w ramach „trylogii o Clem”, wszelkie kłopoty z nawiązaniem do różnych zakończeń rozwiążą się same kilkuletnim przeskokiem czasowym, a sam motyw przewodni da ponownie gigantyczny potencjał do rozterek emocjonalnych i dramatycznych wyborów – czyli modus operandi serii.
Oczywiście jest to tylko i wyłącznie teoria, niepoparta na chwilę obecną w zasadzie niczym. Prócz przeczucia, lat obserwacji standardowych reguł tworzenia historii w popkulturze i… wrażenia, że taki, a nie inny trzeci sezon były najzwyczajniej w świecie właściwy. Tak właściwy, że ja nawet nie musiałem nad tym specjalnie gdybać – po skończeniu „dwójki” taka, a nie inna kontynuacja wydała mi się naturalnym torem, którym winna dalej kroczyć ta historia. Czas pokaże, ile mam racji, ale jakby co, zastrzegam sobie prawo do chełpienia się na prawo i lewo, że „A NIE MÓWIŁEM?”.
Jeśli spodobał Ci się mój wpis, byłoby miło, gdybyś zalajkował/a moją stronę na FaceBooku. Pojawia się tam sporo zawartości, która Jaskinię omija. Za korektę odpowiada Polski Geek, zachęcam też do odwiedzenia jego serwisu.