Uwielbiałem Dragon Ball Z. Zawsze był dla mnie lepszy od pierwszej serii czy GT. Dziś jednak moje spojrzenie uległo sporej zmianie. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że oglądając je kolejny raz z kolei - zauważyłem mnóstwo wad. Dla widza szczególnie upierdliwych. Owszem, spodziewałem się tego, ale dziś znajome każdemu fanu wady irytują bardziej, niż kiedykolwiek.
Akira Toriyama przyzwyczaił nas do tego, że Dragon Ball jest lekki w odbiorze. Często też naiwny, głupi, bądź nielogiczny. Jednak to w zupełności mi nie przeszkadza. Toleruję to, ponieważ mam do czynienia z anime. A poza tym ważniejsze są dla mnie zalety jego twórczości. Doceniam przygody Goku i spółki za wspaniałe, zróżnicowane uniwersum, banalny humor, ciekawe dialogi, klimatyczne miejsca, nieszablonowe przygody naszych bohaterów, tudzież sytuacje. Same treningi oraz walki również odgrywają ważną rolę w tej historii. Tak samo jak relacje naszych ulubieńców.
Moje początki z Dragon Ball rozpoczęły się na początku XXI wieku, gdzie wyrywkowo oglądałem z kuzynami odcinki na RTL 7. Całość (tak zwany maraton) obejrzałem dopiero w 2007 roku, zaczynajać od DB, a na DBGT skończywszy. Wtedy wówczas najmilej wspominałem Z, a najmniejszym uznaniem darzyłem GT. Dziś z kolei najbardziej sobie cenię DB, a potem dopiero Z. GT standardowo zajmuje ostatnią pozycję. Co zresztą nikogo nie powinno dziwić.
Dlaczego tak się stało? Co jest powodem takiego stanu rzeczy? W gruncie rzeczy winę ponoszą fillery. To przez nie Z jest ciężkie do zniesienia. Na szczęście autor mangi uraczył nas zwięzłym odświeżeniem w postaci Kai. Nie dość, że kolorystyka oraz kreska zyskały w naszych oczach, to cała akcja została nareszcie zwięźłe spleciona. Treściwa. Bez nudnych odcinków, tudzież niepotrzebnych wydłużeń, które tylko zakłócały ogólny odbiór.
Osobiście nie mam nic przeciwko fillerom, pod warunkiem że są ciekawe. Zabawne. Do takich z całą pewnością należy odcinek gdy Goku wraz z Piccolo próbowali zdać prawo jazdy. Za to zdecydowanym przeciwieństwem są chociażby mało interesujące przygody Gohana podczas 2 miesięcznego treningu poza domem oraz saga Garlic Juniora. Pal licho, jeśli ilość fillerów zostałaby sensownie dawkowana. Chociażby w takich proporcjach jak w przypadku pierwszej serii. Niestety w Z zajmują one 1/3 całej historii! A to bowiem jest stanowczo za dużo.
Dlatego też ciężko było mi przebrnąć ponownie przez tę mękę. I dlatego wolę na dzień dzisiejszy odświeżoną edycję Kai. Jest ona bowiem treściwa, emocjonująca i pozbawiona wszelkiej nudy oraz męczących mnie dłużyzn.