Obiektywnie rzecz ujmując, tegoroczne konferencje Microsoftu oraz Sony na E3 obie trzymały wysoki poziom. Być może nawet Microsoft wypadł nieznacznie lepiej, obiecując wsteczną kompatybilność i pokazując kolejne części swoich wszystkich najważniejszych serii. Ale to nie jest obiektywna relacja, tylko subiektywne wrażenia. A te są takie, że Sony zdeptało konkurencję.
Japońska korporacja rozpoczęła show wytaczając superciężkie działo, które w każdej innej sytuacji byłoby punktem kulminacyjnym całej konferencji: The Last Guardian. Następca Ico oraz Shadow of the Colossus, kultowych gier z PlayStation 2, który po pierwszych, niesamowitych zwiastunach, na długo zniknął nam z oczu. Rok w rok Sony jedynie zaprzeczało coraz częstszym plotkom jakoby projekt został skasowany. Byłem jednym z niedobitków wciąż łudzących się, że to prawda i że faktycznie w końcu dane mi będzie ujrzeć Ostatniego Strażnika. Tegoroczne targi rozbudziły te nadzieję, pokazując rozbudowany gameplay z produkcji, który niczym nie ustępuje dawnym zwiastunom. To by wystarczyło, żeby w oczach milionów graczy wygrać całą konferencję. Ale, jak się okazało, był to dopiero początek...
Po fenomenalnym początku zaprezentowano w akcji Horizon: Zero Dawn, nową produkcję twórców Killzone’a. Gra akcji z perspektywy trzeciej osoby osadzona w świecie przypominającym ten znany z Enslaved – wygląda to równie dobrze jak brzmi. Zapowiedziano też nowego Hitmana, choć niestety tylko w formie rendera. Za to wersja PS4 otrzyma dodatkowe szmery, bajery. Street Fighter V z grubsza wygląda jak czwórka i jego prezentacja wydawała się lekko odstawać od całej reszty pod względem jakiegokolwiek WOW factoru. A mówię to z perspektywy wielkiego fana gatunku mordobić.
No Man’s Sky to ciekawy przypadek – początkowo nudził strasznie, ale im dalej w las, a ściślej mówiąc, w planetę, tym bardziej intrygował. Potencjał ten tytuł ma olbrzymi, wątpliwości mam jedynie odnośnie tego, czy budzącą respekt technologię uda się przekuć w grywalną grę. Podobne niepewności mam zresztą związane z nowym tytułem twórców Little Big Planet, którzy zaprezentowali światu Dreams, coś, co najprościej określić można mianem symulatora tworzenia snów. Brzmi to dziwniej niż wygląda – kilka zaprezentowanych przykładowych snów stworzonych za pomocą tego tworu wyglądało nieźle.
Fire Watch wyróżnia kreskówkowa oprawa, ale sama rozgrywka nie budzi żywszych emocji. Kompletnie nie obszedł mnie też nowy dodatek do Destiny oraz jeszcze jedna pokazówka Assassin’s Creed: Syndicate. Chociaż ta ostatnia przynajmniej pokazała, że dzięki Evie, siostrze głównego bohatera, „Assassin” w tytule jednak będzie mieć jakiś sens.
Mam wrażenie, że jeśli chodzi o markę Final Fantasy, to Sony celowo strollowało graczy. Najpierw pokazało World of Final Fantasy, dziwną popierdółkę, która wzbudza niebezpiecznie dużo skojarzeń z koszmarnym All the Bravest. Chwilę potem rzucono jednak drugą z trzech bomb, o której spekulacje krążyły od wielu, wielu lat: Potwierdzono, że trwają prace nad pełnoprawnym, w pełni next-genowym remake’iem Final Fnatasy VII, zdaniem wielu najlepszą odsłoną serii Final Fantasy w historii. Choć osobiście za naj-najlepszego „Fajnala” uważam ósemkę, to siódemka jest niewiele w tyle i taka zapowiedź, lekko mówiąc, bardzo mnie cieszy.
Po krótkiej pokazówce gier studia Devolver, rzucono finałową bombę: Shenmue 3. Kontynuacja legendarnej serii znajdowała się w jeszcze gorszej sytuacji niż The Last Guardian, bo prac nad nią nigdy nie ogłoszono i były to jedynie głośno wyrażane marzenia graczy, stąd wiadomość, że jest ona możliwa, zelektryzowała graczy. Wprawdzie aby marzenie się rzeczywiście ziściło, musi jeszcze zostać osiągnięta kwota dwóch milionów dolarów w ramach zbiórki Kickstarterowej, ale biorąc pod uwagę, że pół miliona pękło w niecałą godzinę, jest to w zasadzie formalność.
Przyznam się szczerze, że te trzy prezentacje tak mnie sponiewierały, że kolejne punkty programu oglądałem już znacznie mniej uważnie. Batman: Arkham Knight dostanie efektowne, choć nietypowe dodatkowe misje na wyłączność, Disney Infinity zostanie wzbogacone o postacie z Gwiezdnych Wojen, pokazano nieco nowego Call of Duty oraz po raz kolejny Battlefronta. Krótką chwilę poświęcono też Morpheusowi, choć nie zaszpanowano niczym równie efektownym, co hologramy Microsoftu. Było też o Spotify i Playstation Vue, ale te drugie nas, Europejczyków, i tak niespecjalnie może obchodzić.
Jako wisienkę na torcie pozostawiono Uncharted 4. Prezentacja Naughty Dog zaczęła się od... konkretnego blamażu, gdy chwilę po uruchomieniu gra zwiesiła się i przez kilkanaście sekund mogliśmy obserwować stojącego nieruchomo w miejscu Nate’a. Po resecie wszystko zaczęło działać jak należy i widzieliśmy w akcji przepięknie prezentującą się czwartą odsłonę uznanej sagi. Szkoda tylko, że choć ładna, to prezentacja nie pokazała żadnych interesujących, nowych mechanizmów urozmaicających gameplay, który już w trzeciej części wołał o jakieś większe zmiany.
Jak pisałem na początku, obiektywnie rzecz biorąc Microsoft chyba wypadł nieco lepiej. Ale jako ktoś, kto od lat wyczekiwał dobrych wieści o The Last Guardian i wysoko ceni sobie Final Fantasy VII nie mogę ocenić pokazu Sony inaczej niż celująco. Przy okazji mam jeszcze jeden powód, by nadrobić stare cześci Shenmue. Jedno trzeba przyznać: aktualne E3 są ZNACZNIE ciekawsze od zeszłorocznej edycji!