Przyznam się do niepopularnej opinii – nie uważam Stephena Kinga za wielkiego pisarza. Raczej za wyjątkowo efektywnego rzemieślnika, który w iście ekspresowym tempie produkuje kolejne solidne, ale nienatchnione książki. Owszem, ma on w swym dorobku kilka powieści świetnych, ale stanowią one bardzo małą część wszystkiego, co spłodził. Większość jego twórczości pochłaniałem szybko, by następnie równie szybko ich fabuła wylatywała mi z głowy. Ale ponieważ cały świat uważa Kinga za mistrza horroru i fantastyki, a kolejne sygnowane jego nazwiskiem książki z automatu stają się bestsellerami, ciężko się dziwić, że filmowcy od lat ekranizują i adaptują niemal wszystko, co wyszło spod jego pióra. Natomiast jak najbardziej można się dziwić, gdy się bliżej tym filmom przyjrzeć i okaże się, że owszem, potworków wśród nich nie brakuje, ale odsetek naprawdę udanych wersji kinowych bądź telewizyjnych jest zdecydowanie wyższy niż w przypadku ogółu ekranizacji.
Chyba najsłynniejsza i uznawana za największego klasyka jest adaptacja Lśnienia z 1980 roku, wyrezyserowana przez Stanley’a Kubricka, której zawdzięczamy między innymi kultową rolę Jacka Nicholsona. Kubrick dokonał licznych zmian względem pierwowzoru, choć główny motyw pozostał ten sam – małżeństwo z młodym synkiem zamieszkuje w odciętym od świata hotelu, w którym to tajemnicze siły zaczynają coraz mocniej oddziaływać na lokatorów, doprowadzając zwłaszcza ojca na skraj szaleństwa. Co ciekawe, początkowo krytycy nie byli łaskawi dla Lśnienia – film potrzebował wielu lat, by zostać ostatecznie docenionym i uznanym za jeden z najstraszniejszych tytułów w historii kina. Sam Stephen King również wielokrotnie dawał do zrozumienia, że nie przepada za tym tytułem, stworzył nawet własną, znacznie wierniejszą ekranizację wydaną w 1997 roku.
Wyjątkowo intrygującą adaptacją (bo z pewnością nie ekranizacją) jest Uciekinier z 1987 roku. Osadzona w dystopijnej przyszłości między rokiem 2017 a 2019 produkcja z Arnolden Schwarzeneggerem w roli głównej była przyjemnym kinem akcji, w której tytułowy uciekinier został zmuszony do uczestnictwa w krwawym reality show, podczas którego polowali na niego poubierani w krzykliwe stroje łowcy pracujący dla telewizji. Filmową wersję różniło od oryginału niemal wszystko – od fabuły, przez charakter i aparycję głównego bohatera, po same reguły gry, w ramach której rozgrywała się ucieczka. Fanów książki znacznie prostszy i nastawiony bardziej na akcje film nie miał prawa zachwycić, ale sam w sobie The Running Man bronił się całkiem nieźle i dziś uznawany jest za klasykę kina science-fiction.
Ponieważ King zazwyczaj pisze zamknięte cykle, adaptacje jego dzieł siłą rzeczy też rzadko kiedy doczekują się sequeli – a gdy już do tego dochodzi, wyposażone w autorską fabułę są to tak marne twory, że na części drugiej jakiekolwiek plany budowania franczyzy się kończą. Wyjątkiem jest jednak seria Dzieci Kukurydzy, która doczekała się już niemal dziesięciu odsłon, z czego każda kolejna była gorsza od poprzedniej, aż w końcu, jakoś w okolicach „czwórki”, kolejne odsłony przekroczyły granicę bycia „tak złymi że aż dobrymi”. Pierwsza część z 1984 roku jest zdecydowanie warta zobaczenia, głównie ze względu na motyw przewodni, do dziś robiący wrażenie – film opowiada o młodej parze przypadkowo trafiającej do miasteczka zamieszkałego przez dzieci, które zabiły wszystkich dorosłych i zaprowadziły własne rządy, czcząc demoniczną istotę.
Do grona najlepszych filmów opartych na twórczości Kinga zdecydowanie można też zaliczyć Carrie z 1976 – pierwszą ze wszystkich ekranizacji książek Stephena, powstałą na kanwach jego debiutanckiej powieści. Ale ciężko się temu dziwić, zważywszy na fakt, że za kamerą podczas produkcji stał Brian de Palma, a w głównych rolach wystąpiły Sissy Spacek oraz Piper Laurie. Film był produkcją obyczajową o młodej dziewczynie, nad którą znęcały się rówieśnicy. Przynajmniej do momentu, w którym główna bohaterka odkrywa w sobie moce telekinetyczne i gotuje swoim oprawcom krwawą zemstę. Film doczekał się wybitnie słabego sequela, w którym nawet nie było tytułowej bohaterki, oraz dwóch remake’ów, z czego najnowszy na ekranach wyświetlany był w 2013 roku i w którym tytułową rolę odegrała młoda gwiazda Hollywood, Chloë Grace Moretz. Żadna reedycja nie dorównała jednak dziełu de Palmy.
Po tym, co Zmierzch na długie lata zrobił z wizerunkiem wampirów, bardziej docenia się klasyczne produkcje z krwiopijcami, w których byli oni budzącymi strach stworzeniami mroku, a nie błyszczącymi w słońcu wydmuszkami rodem z fanfika pisanego przez nastoletnią miłośniczkę romansideł. Pośród największych klasyków „kina wampirzego” często wymienia się Miasteczko Salem, dwuczęściową produkcję telewizyjną z 1979 roku. Dostępne są wprawdzie także wydania kinowe i telewizyjne jednoczęściowe, ale to wersja składająca się z dwóch odcinków uznawana jest za jedyną słuszną. Główny bohater obrazu wraca po latach w rodzinne strony, by odkryć, że po mieście grasuje spora zgraja mających bardzo niecne plany i duże ambicje wampirów.
Misery to jedna z moich ulubionych książek Stephena, perfekcyjnie ukazująca bezsilność człowieka całkowicie uzależnionego od drugiej osoby – w tym wypadku od psychopatycznej fanki. Ekranizacja z 1990 roku jest jak dotąd jedynym dziełem opartym na prozie Kinga, które została uhonorowane Oscarem. Statuetka trafiła w ręce Kathy Bates, która perfekcyjnie wcieliła się w rolę wspomnianej powyżej psychofanki. Sam film moim zdaniem nie wypada aż tak dobrze jak pierwowzór, ale i tak jest to tytuł, z którym zdecydowanie warto się zapoznać, przynajmniej dla fenomenalnego aktorstwa.
Jednym z najlepiej ocenianych filmów na kanwach twórczości Stephena Kinga jest Martwa Strefa z roku 1983 – aż 90% recenzji tego filmu dostępnych w serwisie RottenTomatoes jest pozytywnych. Film opowiada o nauczycielu Johnnym Smith’cie (w tej roli Christopher Walken), który po przebudzeniu się ze śpiączki odkrywa w sobie nadnaturalne zdolności. Za każdym razem, gdy dotyka drugą osobę, dowiaduje się o jej przeszłości, sekretach z teraźniejszości oraz przewiduje związaną z nią przyszłość. Kiedy pewnego dnia odczytuje przyszłość obiecującego polityka i dowiaduje się, że doprowadzi on do straszliwych rzeczy, zaczyna zadawać sobie pytanie, czy powinien powstrzymać i ukarać kogoś za zbrodnie, których jeszcze nie dokonano.
Chociaż amerykański pisarz najbardziej znany jest jako twórca horroru i thrillerów, paradoksalnie najbardziej cenione są jego powieści z innych gatunków. Podobnie ma się sprawa z ekranizacjami – trzy prawdopodobnie najlepsze adaptacje i ekranizacje jego dzieł to tytuły odcinające się od prób straszenia widza. Dobrym przykładem jest Stań przy mnie, film obyczajowy z 1986 roku oparty na opowiadaniu Ciało. W trakcie seansu poznajemy losy czterech dwunastolatków, którzy wyruszają w podróż, by odnaleźć ciało zaginionego dzieciaka i po drodze przechodzą wielką przemianę charakterologiczną. Sam King uważa Stand by Me za jedną z najlepszych adaptacji jego dzieł, a ściślej – za pierwszą, która zdołała w pełni przenieść na ekrany materiał źródłowy bez jakiejkolwiek utraty jakości.
Równie powszechnie chwaloną produkcją są Skazani na Shawshank, dramat z 1994 roku będący jednym z najsłynniejszych filmów opowiadających o codziennym życiu za murami więzienia. Gwiazdorska obsada, składająca się między innymi z Morgana Freemana i Tima Robbinsa, zdołała stworzyć przekonywujący i fascynujący obraz życia po drugiej stronie krat. Wprawdzie film nie okazał się wielkim komercyjnym hitem, ale dzięki świetnym recenzjom po latach stał się absolutnym klasykiem kina.
Podobnym klasykiem jest też Zielona Mila, film z 1999 roku z Tomem Hanksem i Michaelem Clarke Duncanem. Choć ponownie akcja niemal w całości rozgrywała się w więzieniu, w tym wypadku w filmie pojawiły się liczne wątki nadprzyrodzone, związane z postacią skazanego na śmierć więźnia, który posiada nadprzyrodzone zdolności lecznicze. Strażnik przydzielony do bloku więziennego ze skazanymi na śmierć zaczyna mieć coraz większe wątpliwości odnośnie winy nowego rezydenta, który zdaje się posiadać dziecięcą wręcz niewinność. Mimo trwania aż trzy godziny, Zielona Mila ani przez chwilę nie nudzi i ogląda się ją z wypiekami na twarzy aż do samego wzruszającego finału.
Oczywiście, wśród przeszło stu adaptacji dzieł Stephena Kinga z łatwością można znaleźć też takie wyjątkowo marne, jak chociażby świeży serial Pod Kopułą. Wiele ekranizacji prozy Kinga to też średniaki, które można obejrzeć bez bólu, ale zdecydowanie nie wciągają tak bardzo jak ich pierwowzory – dobrym przykładem jest filmowa Podpalaczka oparta na mojej ulubionej książce tego autora. Mimo to, liczba naprawdę świetnych adaptacji i ekranizacji dorobku tego autora jest naprawdę imponująca i żaden inny pisarz nie może pochwalić się takim szczęściem do „swoich” filmów.