Żywy spoiler – liczne ekranowe zgony Seana Beana - Czarny Wilk - 23 listopada 2015

Żywy spoiler – liczne ekranowe zgony Seana Beana

Ciężki jest żywot aktora, który zostaje zaszufladkowany jako odtwórca jednej, specyficznej roli. Może się on później dwoić i troić, dawać najbardziej niesamowite popisy swego warsztatu, a mimo to pozostaje już na dobre zapamiętany jako bohater jednego filmu. Sean Bean ma nieco bardziej nietypowy problem. Jego również zaszufladkowano, jednak nie jako konkretną postać. Seana wszyscy kojarzą z umieraniem na ekranie. Aktor ten dostał przydomek „żywego spoilera” – sama jego obecność na ekranie zdradza niezbyt szczęśliwy koniec granej przez niego postaci.

 

Oczywiście, w opinii tej sporo jest przesady, na udowodnienie czego zaskakująco wiele osób w internecie postanowiło poświęcić sporo swego wolnego czasu. W rzeczywistości bohaterowie odgrywani przez angielskiego aktora nie dożyli końca jedynie jednej trzeciej produkcji, w których obsadzie znalazł się Bean. Seanowi daleko też do rekordzistów w umieraniu na ekranie – taki John Hurt na przykład ma na koncie prawie dwadzieścia śmierci więcej, w tych nietypowych zawodach przed Seanem są też Bela Lugosi i Vincent Price.  Nie zmienia to oczywiście faktu, że odtwórca Boromira i Neda Starka ma na swoim koncie przeszło dwadzieścia zgonów, z których wiele jest naprawdę pamiętnych. Poniżej znajdziecie moje subiektywne zestawienie najlepszych tytułów, w których umarł Sean Bean. Oczywiście, będzie sporo spoilerów. Ale równie wiele zdradzilibyście sobie, po prostu sprawdzając obsadę danego tytułu.

Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia

Było warto zagrozić przyszłości świata dla tak kozackiej śmierci

Pewien dziennikarz w trakcie przeprowadzania kolejnego monotonnego wywiadu-reklamy filmu czy serialu, postanowił urozmaicić swoją pracę zadając dla odmiany pytanie, na które wszyscy chcieliby poznać odpowiedź: którą śmierć Seana Beana Sean Bean lubi najbardziej. Jak się okazało, aktor najbardziej dumny jest ze swojego zgonu w pierwszej części trylogii Władcy Pierścieni. Ciężko się dziwić, wszak Boromir, w którego się wcielał, miał okazję zaliczyć iście heroiczny zgon, z którego aż wylewała się kozackość bohatera. Jak inaczej określić samotnego wojownika, który staje naprzeciw przeważającym siłom orków, w pojedynkę wybija dziesiątki tychże, a do tego prze nieustępliwie naprzód mimo strzał wystających mu z podziurawionej klatki piersiowej. Twardziel. Któremu po takim zejściu z tego łez padołu można łatwo wybaczyć, że swoimi działaniami chwilę wcześniej prawie doprowadził do zagłady i/lub zniewolenia wszystkich wolnych ludów Śródziemia.

Equilibrium

Poczekaj z tą kulką, tylko dokończę czytać rozdział

Equilibrium było filmem, który lata temu zrobił na mnie gigantyczne wrażenie i sprawił, że Christian Bale na długo stał się moim ulubionym aktorem kina akcji. Film za dzieciaka oglądałem kilkanaście razy, najpierw w kinie, następnie na VCD, potem dorobiłem się wydania Blu-Ray, by i tak wrócić do VCD po pożyczeniu komuś płytki BR i zapomnieniu, komu – jeśli to czytasz i masz moje wypasione wydanie Ekwilibrium, to oddawaj, albo niechaj wszystkie twoje partnerki będą nazifeministkami po wsze czasy.  Patrząc chłodnym okiem, film był dosyć przewidywalną bajką science-fiction o totalitarnym świecie, w którym wszelkie uczucia są zakazane, zaś główny bohater jest jednoosobową armią nagle stwierdzajcą, że jednak fajnie jest kogoś kochać i z tego powodu obala cały reżim. Głównym wyróżnikiem tytułu było przede wszystkim Gun Kata – fikcyjny styl walki, tyleż nieefektywny w prawdziwym życiu, co diabelnie efektowny na ekranie. Seanowi przypadła zaś rola partnera jednoosobowej armii, który zostaje nakryty na byciu zdolnym do odczuwania zanim ten drugi również odkryje niewątpliwe zalety nie bycia bezosobowym zombie. Doskonale wyszkolony w walce wręcz Sean postanawia więc zrobić jedyną słuszną rzecz – zaszyć się w opuszczonym budynku i zaczytywać się w poezji, czekając aż Christian Bale przybędzie do niego i po krótkiej rozmowie wpakuje mu kulkę w łeb. Cóż... za to rozmowa była ładna. „Gdziekolwiek stąpasz, stąpaj ostrożnie, bowiem stąpasz po moich marzeniach”. Też tak bym powiedział swojemu mordercy.

GoldenEye

Best friends almost forever

Pierwszy (i najlepszy) film o Jamesie Bondzie w wersji z Piercem Brosnanem w udany sposób odświeżył brytyjskiego superszpiega, wprowadzając go w erę po upadku Związku Radzieckiego. Swój udział w sukcesie tego tytułu miał też Sean Bean, któremu przyszło zagrać jednego z ciekawszych czarnych charakterów filmów o Bondzie. Alec Trevelyan w jego wykonaniu był nicponiem, którego dało się lubić. Dawny kolega Bonda o kozackich (Zarówno w sensie, że fajnych, jak i kozackich jako naród Kozaków) korzeniach miał bardzo kiepskie dzieciństwo – wszyscy nie lubimy, gdy nasi rodzice zostają zabici przez obce mocarstwo z powodu wcześniejszej kolaboracji z III Rzeszą. To całkiem dobry powód, by poprzysiąc zemstę, zdobyć profesjonalne wyszkolenie jako tajny agent i następnie wykorzystać swe umiejętności do stworzenia międzynarodowego syndykatu przestępczego. Ponieważ jednak film był o Bondzie, a nie o bardzo fajnym złoczyńcy, Trevelyan musiał uznać wyższość 007. Za to umarł równie efektownie, jak żył – spadając z gigantycznego talerza satelitarnego, który to chwilę potem wybucha i go zgniata.

Wyspa

Sean próbujący w uczciwy sposób zarobić na życie


The Island z 2005 roku nie była jakimś wielkim dziełem sztuki kinematograficznej, ale oglądanie Ewana McGregora i Scarlett Johansson próbujących uciec z ponurej dystopii i odkrywających kłamstwa, jakim były ich życia to doskonały sposób na spędzenie zimowego wieczoru. Beam ponownie dostał okazję zagrania na-pierwszy-rzut-sympatycznego człowieka, który okazuje się być zimnokrwistym gnojkiem skazującym bez mrugnięcia okiem setki ludzi na śmierć. Ewentualnie porządnym biznesmenem, który używa pozbawione duszy klony do zarabiania na chleb i wodę w czasach tej trudnej koniunktury rynkowej – zależy od Waszego światopoglądu. Niezależnie zaś od poglądów, trzeba docenić sposób, w jaki tym razem opuszcza ten łez padół – najpierw jego szyja zostaje przebita na wylot wyrzutnią haków, następnie zaś zostaje on powieszony na kablu. Kreatywnie.

Gra o Tron

W grze o najbardziej niewygodny tron świata wygrywasz albo umierasz

Kiedy ogłoszono, że główną rolę w nowej serialowej superprodukcji fantasy stacji HBO zagra Sean Bean, nie znający materiału książkowego fani aktora cieszyli się, że w końcu los się odwrócił i anglikowi trafiła się rola, w której zobaczymy go dłużej. Tymczasem zaznajomieni z prozą George’a R.R. Martina szybko doszli do wniosku, że taki a nie inny wybór osoby odgrywającej Neda Starka ma absolutny sens. Osobiście nadrobiłem Pieśń Lodu i Ognia dopiero w trakcie drugiego sezonu, stąd podczas pamiętnego dziewiątego odcinka Gry o Tron nie wiedziałem jeszcze, co Martin ma w nawyku robić z prawymi i lubianymi przez czytelników postaciami – była to bardzo szokująca lekcja.

 

Opisane powyżej tytuły to moje prywatne „best of” najlepszych filmów, w których mogliśmy zobaczyć zgon Seana Beana. Jakie są zaś Wasze ulubione sceny śmierci tego aktora? Zapraszam do dopisywania swoich typów w komentarzach.

 

Czarny Wilk
23 listopada 2015 - 10:52