Downgrade w grach wideo - o cięciach graficznych i nie tylko
Klasyczne CRPG i ich droga ku zapomnieniu
Cztery gry, które zjadły kawał mojego życia
Raport po 20 godzinach grania w Final Fantasy XIII
Nieco subiektywne podsumowanie gier i branży w roku 2015
Kilka grzechów głównych gry Dragon Age: Inkwizycja
Przyszło nam żyć w takich czasach, że każda większa firma produkująca gry, mówiąc o tym jak bardzo tworzy je z pasji, krzyżuje gdzieś tam za plecami palce i szyderczo śmieje się pod nosem. To nic odkrywczego, kiedy powiem o tym jak to branża ta z rozrywki, przerodziła się w fabrykę pieniędzy. Są oczywiście wyjątki od reguły, ale one mnie w tym wypadku nie interesują. Chodzi mi o producentów, którzy są tak nie fair względem graczy i tak bardzo kochają pieniądz, że powinni się tego wstydzić.
Kolejne lato, kolejne wakacje, kolejne gry do nadrobienia i kolejne zestawienie, w którym przedstawiam przy czym będę łamał pada z zimnym Pepsi przy boku (to nie reklama). To już taka tradycja na tym blogu, że co roku taką listą pokazuję. Po prostu udowadniam jak bardzo nie mam życia akurat w wakacje. Jednak walka z backlogiem to walka z wiatrakami i pomimo moich starań, gier, w które bardzo chciałbym zagrać przybywa w niezwykle szybkim tempie, a ubywają za to znacznie, ale to znacznie wolniej. Przykre i jednocześnie prawdziwe.
MMO zyskuje ostatnio na popularności. Twórcy zauważyli, że w samym gatunku siedzi ogromny potencjał. Oczywiście nie jest to potencjał na stwozenie uniwersalnego, growego doświadczenia. Gatunek ten bowiem odpowiednio wykorzystany, potrafi przynieść porządne pieniądze. Naprawdę, naprawdę wielkie pieniądze, bo w końcu kilka najlepiej zarabiających gier na świecie to MMO. A jakby nie patrzeć, przy produkcji gier na końcu zawsze liczy się kasa, bo gdzieś tam bokiem ucieka pasja do tworzenia. Ale nie o tym mi dziś mówić.
Co roku w czerwcu wszystkie oczy graczy koncentrują się na jednym miejscu – Los Angeles. To właśnie w Mieście Aniołów odbywa się E3, czyli jeden wielki festyn, na którym takie koncerny jak Sony czy Microsoft przebijają się wzajemnie zapowiedziami tytułów. A gdzie dwóch się bije, tam konsument korzysta. Edycja w roku 2014 była przede wszystkim okazją do zaprezentowania się next-genom, które tak jakby zapomniały, że da się na nich również grać. Jednak producenci stanęli na głowie i wreszcie zaserwowali nam tytuły, skłaniające do zainwestowania w zakup PS4 czy Xbox One. A było ich dużo i wyglądały soczyście!
SUPERHOT jest ostatnio na językach wielu graczy. Niedziwne, bo sama gra zebrała w niecałą dobę ponad 100 tysięcy dolarów na Kickstarterze. W momencie, kiedy to piszę ma ich prawie 200 tysięcy. Jakby nie patrzeć, nadarzyła mi się zatem idealna okazja, do zadania kilku pytań twórcom produkcji. Oczywiście znalazł się ktoś na tyle miły i zarazem odważny, żeby mi na nie odpowiedzieć. Zatem jeżeli chcelibyście dowiedzieć się czegoś więcej o samym projekcie i o tym jak wygląda jego tworzenie, to ciężko będzie pominąć Wam przeczytanie tego wywiadu.
Ciężko mi nazwać siebie fanem serii Souls, tak bardzo, jak ciężko przysiąść mi się do pisania tego wpisu. Chociaż jest on pisany „na szybko”, jest krótszy, to jednak chciałbym wyrazić w nim swoje obawy. Z Demon’s Souls, Dark Souls czy Dark Souls II łączy mnie stosunek przyjacielski. Wiecie, nie kocham ich, ale cenię te produkcje ponad multum innych, walających się w tonach po półkach sklepowych. Dlatego boję się o przyszłość cyklu, tak samo jak o jego twórców.
Zawsze w zapasie mam jakieś gry stawiające tylko na multiplayer. Stanowią one dla mnie odskocznię od eksploracji wielkich, wirtualnych światów pełnych magicznych smoków. Też często zdarza się, że nie mam czasu na dłuższe posiedzenia z RPG typu Dark Souls czy innym Wiedźminem. Ostatnio jednak zabrakło mi takich tytułów, od kiedy skończyłem maniakalnie rozgrywać kolejne mecze w League of Legends. Zachęcony przez kolegów, sięgnąłem po nowego Counter-Strike’a o podtytule Global Offensive. I to było to, czego szukałem. Odpaliłem i… teraz ciężko mi się od niego odessać, by znaleźć czas na cokolwiek innego. Ale wpierw wytłumaczę Wam w pięciu punktach, co tak bardzo przyciągnęło mnie do grania w te diabelstwo.
Kwiecień nie był dla mnie miesiącem obfitym w premiery. Do tego stopnia, że nawet wówczas nie uraczyłem Was kolejną odsłoną cyklu tych tekstów (nikt za tym nie płakał, tak wiem). Światło dziennie ujrzało wtedy The Elder Scrolls: Online i PeCetowy port Dark Souls II. Nic ciekawego. Chociaż nie ukrywam, że w oba tytuły obecnie się zagrywam. Głównie dlatego, że nie mam nic innego do roboty, a do tych dobrych premier maja jeszcze troszkę wody w Wiśle upłynie. W dodatku wielkimi krokami zbliża się sezon ogórkowy, dlatego też nie można oczekiwać za dużo od developerów. Pora odkopać zaległości przed wakacyjnym nadrabianiem.
Wskazanie ulubionego miasta z gier komputerowych, stanowi dla mnie dość spore wyzwanie. Tyle przemierzyłem już wirtualnych światów, że po prostu mam problem z wybraniem tego najcudowniejszego. Jednakże po głębszym zastanowieniu, po głowie zaczyna pałętać mi się jedna myśl – Orgrimmar. Epicentrum, a zarazem kolebka Hordy. Cudowne miejsce, które w swym prymitywnym wykonaniu ma swój urok.
Kolejne generacje konsol przynoszą nam duży postęp w dziedzinie gier wideo. Technologia idzie do przodu, a wraz z nią wymagania klienta co do produktu. Sięgając pamięcią ery NESa, widać, że dawniej nie interesowało nas zbytnio nic poza tym stalowym trzonem – grafiką, rozgrywką oraz fabułą. Wraz z wejściem techniki 3D do branży elektronicznej rozrywki, liczyć zaczęły się inne elementy składowe każdej produkcji. Dziś ciężko wyobrazić sobie produkcję bez dobrej oprawy dźwiękowej, elementów immersji, dobrze napisanych postaci czy wreszcie – porządnie przedstawionego świata, w którym dzieje się akcja. Tym ostatnim chciałbym się zająć. Przedstawić Wam swoje ulubione uniwersa czy miejsca z moich ukochanych tytułów i opowiedzieć co urzekło mnie w nich najbardziej.