Najlepsze momenty z gier w 2019 roku
10/10 - czyli najlepsze produkcje filmowe - część 1/3
Legendy Polskie Allegro pod względem muzycznym
ShowMax – co ma do zaoferowania konkurent Netflixa?
Pominięci i zapomniani, czyli garść horrorów z ostatnich miesięcy
Wad kilka przygód białego wilka... - Wiedźmin 3 krytycznym okiem
Mój weekend należy do odświeżonej wersji Final Fantasy VII, o czym szerzej przeczytacie w dalszej części tekstu. Zapraszam też wszystkich zainteresowanych do komentowania. Niedawno debiut zaliczyły przecież Gears of War Tactics i Streets of Rage 4, więc jest w co grać.
Kolejny miesiąc się kończy, a ja mam tym razem więcej do napisania niż zakładał oryginalnie plan na marzec. Dziś kończy się kwiecień, a ja piszę podsumowanie miesiąca, ale tym razem z materiałem za dwa, ponieważ wcześniej przespałem.
Cześć. Obecny tydzień stanął u mnie pod znakiem dodatków do Saint’s Row 3 oraz Gears of War: Ultimate Edition, ale to przy Metrze: Last Light, wzorowanym na prozie Dmitija Głuchowskiego, spędziłem najwięcej czasu podczas mijającego powoli weekendu.
Cześć. Trochę mnie nie było ostatnio. Znajomi zaczęli się już dopytywać czy to koniec tego cyklu blogowego a ja po prostu starałem się ukończyć Final Fantasy XIV: Shadowbringers. Czternastka zajęła większość mojego czasu na granie w ostatnich pięciu miesiącach. Czuję ogromną pustkę po ukończeniu tego wyśmienitego rozszerzenia, ale grać przecież w coś trzeba. Dzisiaj padło na piątą odsłonę Sakury Wars oraz na Gears of War 2, którego nie widziałem od lat, ale po ukończeniu Ultimate Edition mam ogromny apetyt na więcej przygód COGów. Zapraszam wszystkich zainteresowanych do dalszej części tekstu.
Branża gier się zmieniła. Konsumenci dojrzali, wyrobili sobie gusta i stali się bardziej wymagający (a w każdym razie pewna ich część). Czasami oczywiście idzie w to zwątpić, patrząc na fortuny wydawane przez niektórych na wirtualne karty, stroje i tryby brutalnie wyrżnięte z podstawowej wersji gry, ale przyjmijmy, że tak właśnie jest. Teraz, czekając na premiery nowych konsol, wysoko zawieszamy poprzeczkę, spodziewając się dopracowanych tytułów, które zaoferują doznania i zawartość na miarę końca 2020 roku i dziewiątej generacji platform. Czy w tych czasach i przy takiej grupie odbiorców nowy Motorstorm miałby rację bytu? Zacząłem zadawać sobie to pytanie, ogrywając po latach hit Evolution Studios i wracając do poświęcanych mu wówczas materiałów.
Crisis Core to prequel Final Fantasy VII, wydany swego czasu na Playstation Portable – z kultową siódemką wspólne ma jednak głównie uniwersum i bohaterów. Gra pod wieloma względami odbiega od standardów, do których przyzwyczaiły graczy numerowane odsłony serii. Fabuła, zamiast śledzić losy kolorowej zbieraniny herosów, skupia się prawie wyłącznie na postaci głównego bohatera, Zacka, i jego osobistych dramatach. Rozgrywkę skonstruowano tak, by pasowała do specyfiki grania na przenośnej konsolce. Linia głównych zadań, popychających fabułę do przodu, istnieje w zupełnym oderwaniu od modułu króciutkich, prościutkich i powtarzalnych misji pobocznych. Gdy mamy dużo wolnego czasu, możemy dać wciągnąć się złożonej opowieści. Gdy jedziemy tramwajem do pracy, odpalamy menu z sidequestami, by spędzić miło kilka minut i przy okazji podbić statystyki.
Najbardziej jednak zaskakuje mechanika walki. Potyczki rozgrywane są w czasie rzeczywistym, z wykorzystaniem ograniczonej liczby komend, trochę w stylu Kingdom Hearts – to spore odstępstwo od formuły klasycznych Final Fantasy, ale absolutnie nie dziwi w kontekście kierunku, jaki seria obrała ostatnimi czasy w swoich pełnoprawnych odsłonach (patrz FFXV, czy też nadchodzący remake FFVII). Dziwi za to unikalny dla Crisis Core system DMW, odpowiadający za nakładanie na Zacka specjalnych statusów i odpalanie najpotężniejszych ataków – ma on bowiem postać jednorękiego bandyty w rogu ekranu (!) który rozkręca się w czasie walki niezależnie od woli gracza i wyrzuca poszczególne wyniki wedle własnego widzimisię.
Pod koniec XX wieku Colin McRae wprowadził mnie w nieznany świat rajdów samochodów, zapraszając do wspólnego pokonywania OS-ów w grze Colin McRae Rally na pierwsze PlayStation. To było wówczas niesamowite doświadczenie. Kilkanaście lat później zasiadłem do lektury autobiografii tragicznie zmarłego kierowcy, by poznać jego przemyślenia o zmaganiach za kółkiem i przy okazji nadrobić ogromne zaległości o historii Rajdowych Mistrzostw Świata. Jak wypada książka? Zapraszam do recenzji.
Kopę lat. Zapraszam do kolejnego odcinka W co gracie w weekend? Tydzień temu nie pytałem Was o to, w jakie gry aktualnie gracie z bardzo prostej przyczyny. Chciałem zakończyć swoją przygodę z rozszerzeniem Stormblood, aby spotkać się z Wami w punkcie, o którym marzyłem niemal przez cały poprzedni rok. W końcu mogę napisać, że gram w ostatnie rozszerzenie Final Fantasy XIV zatytułowane Shadowbringers. Po więcej informacji zapraszam do dalszej części tekst. Uwaga na spoilery!
Stara szkoła dobrego horroru mówi, że najbardziej boimy się tego, czego nie widać. Ten motyw utarł się już kilkadziesiąt lat temu w Niewidzialnym człowieku Jamesa Whale’a (bazując na noweli H.G. Wellsa). Od tamtej pory homo sapiens w wersji “widmo” na dużym ekranie gościł kilkadziesiąt razy, raz z gorszym, a raz z lepszym skutkiem.
Nowa wersja tej historii od Leigha Whannella to już wydestylowany z jakichkolwiek hollywoodzkich kompromisów thriller z domieszką science-fiction. Ale zamiast ogromnego budżetu i ferii efektów specjalnych, mamy tutaj do czynienia niesamowicie przyziemnym klimatem osaczenia głównej ofiary.
Dwa miesiące 2020 roku już za nami. Premiery pierwszych najgorętszych gier w tym roku coraz bliżej. Ciekaw jestem na jakie z nich najbardziej czekacie? Moim najważniejszym wydarzeniem w mijającym tygodniu było rozpoczęcie przygody z drugim rozszerzeniem Final Fantasy XIV zatytułowanym Stormblood, ukończenie piątego odcinka Umineko i zakup Xbox One, którym bawię się już od jakiegoś czasu, poznając jego funkcje. Więcej o tych trzech tematach przeczytacie w dalszej części tekstu.