Batman na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat stał się wielką ikoną popkulturową. Na rynku wydawniczym od lat pojawiają się lepsze lub odrobinę gorsze produkcje z jego udziałem. Większość z nich trzymała się jednak pewnej utartej struktury, do której przywykli miłośnicy obrońcy Gotham. Od czasu do czasu, pojawia się jednak coś nowego, „innowacyjne”, mogącego zaskoczyć miłośników komiksów, u niektórych powodując zachwyt a u bardziej pruderyjnych fanów stan przedzawałowy. Właśnie do takiego segmentu można zaliczyć tytuł Batman- Mroczny Książę Z Bajki. Będzie to pozycja, która was oczaruje i będziecie ją hołubić do końca swoich dni albo was kompletnie odrzuci.
DC Comics męczyło się z realizacją Ligi Sprawiedliwości, aż w końcu dopięło swego - obraz wchodzi na ekrany kin i ma dużą szansę na solidny zarobek. Po drodze nie obyło się bez problemów - liczne dokrętki, prace w ukropie podczas montażu, przekraczane budżety oraz słaba kampania reklamowa (Panowie producenci, ukrywać Supermana też trzeba umieć!) nie zwiastowały niczego dobrego. Tym bardziej, że przy tytule dłubało 2 reżyserów. A jak jest w rzeczywistości?
Nie jest tak źle i fani uniwersum powinni się uspokoić. O blamażu rodem z Batman v Superman nie ma tym razem mowy. Nie oznacza to jednak, że Liga Sprawiedliwości jest tym, na co czekaliśmy.
Najemny zabójca Deathstroke miał być przeciwnikiem Batmana w nadchodzącym filmie o Mrocznym Rycerzu. Wygląda na to, że zamiast tego popularny złoczyńca doczeka się własnego filmu, za kamerą którego stanie reżyser filmu Raid.
Nie, to nie żart. Na dokrętkach do Ligii Sprawiedliwości Henry Cavill stawił się z wyrazistym wąsem, który sprawił niemały problem producentom filmu.
Sieć obiegły nowe plotki i wskazówki, rzucające nieco więcej światła na kolejny film o przygodach Batmana. Przyczynił się ku temu nadciągający debiut Wojny o planetę małp – wyreżyserowanej i napisanej przez Matta Reevesa. Twórca takich filmów jak Pozwól mi wejść i Projekt: Monster objął na początku roku stanowisko reżysera The Batman (tytuł roboczy) i w trakcie przedpremierowych rozmów z dziennikarzami wielokrotnie pytany był o swój następny projekt.
DC bardzo chciałoby mieć swoje własne, piękne, rozwinięte kinowe uniwersum. Chwalone przez krytyków i hołubione przez widownię. Niestety na razie próby jego stworzenia to festiwal błędów i pomyłek. Choć trzeba przyznać, że „Wonder Woman” przyniosła włodarzom DC pewne światełko nadziei. Czemu dotychczasowe filmy poniosły porażki, czemu film o wojowniczej Amazonce ponieść jej nie musi i czy uniwersum DC ma szansę na harmonijny rozwój?
Gorący okres premier filmowych w pełni. Od dwóch weekendów o nasze dukaty walczą najnowsi Piraci z Karaibów, prezentujący starcie Jacka Sparrowa z przerażającym kapitanem Salazarem, a przed trzema dniami w bardzo dobrym stylu zadebiutowała na wielkim ekranie Wonder Woman. Piracki hit z Johnnym Deppem wygenerował już ponad 500 mln dolarów wpływów, a superbohaterce ze stajni DC udało się solidnie przekroczyć próg 200 mln dolarów przychodu.
„Wonder Woman” to bez wątpienia najlepszy jak dotąd film z kinowego uniwersum DC, ale to nie oznacza, że jest pozbawiony wad.
Pierwszą recenzję najnowszej superbohaterskiej propozycji od szefów wytwórni Warner Bros. mogliście przeczytać na blogu Kamila. Drugi głos w w dyskusji na temat "czy Wonder Woman to dobry film" dorzucam ja, człowiek, który wyszedł lekko zniesmaczony po seansie Batman v Superman i prawie zadowolony po wizycie w kinie na Legionie samobójców. Człowiek uwielbiający kinowe produkcje Marvela i miłośnik solidnej, popcornowej rozrywki.
Nie będę się silił na powolne dążenie do puenty w tej recenzji - tytułu tekstu mówi wszystko, co powinniście wiedzieć. Wonder Woman naprawdę zaskakuje tym, jak solidną jest produkcją. Niemal wszystko znalazło się na właściwym miejscu i po ponad 2 godzinach spędzonych w kinie mogłem zakrzyknąć "No, nareszcie!".
Przykro mi. Naprawdę mi przykro - wychodząc z kina, z przedpremierowego pokazu Wonder Woman, czułem się po prostu przygnębiony. Nie dlatego, że DC po raz kolejny zaprzepaściło szansę na dobry film o superbohaterach, bo tym razem jednak wyszło im nad wyraz dobrze, ale dlatego, że wyjątkowo zżyłem się i uwierzyłem w chemię między postaciami, a nie wszystkie dotrwały do końca. Wonder Woman to dobre, superbohaterskie kino - czasem przepełnione patosem wywołującym uczucie politowania, czasem niepotrzebnie się dłużące, ale koniec końców wyjątkowo satysfakcjonujące i przywracające wiarę w filmowe uniwersum DC. Czy warto pójść do kina, aby zobaczyć Wonder Woman?