"Bloodshot" w odsłonie jednego z najbardziej uznanych scenarzystów młodszego pokolenia Jeffa Lemire'a to barwna seria. W poprzednich tomach otrzymaliśmy przekrój najróżniejszych gatunków od klasycznej superbohaterszczyzny, przez madmaxowe postapo, po deathmatch niczym z gier komputerowych. Nadszedł czas na kulminację.
Gdy strudzony podróżny szuka wytchnienia w mieście, spostrzega, że nic tu nie jest takie jakie powinno. Dzieciom zabrania się zabaw, a dorosłym uśmiechu. Nie tak zapamiętał miejscowość, która niegdyś była jego domem. Czy uda mu się przywrócić radość w mury Grimsvig?
Czy w obliczu braku blockbusterów więcej wybaczamy filmom produkowanym na potrzeby platform streamingowych? Niewykluczone, wszak wystarczyło kilka miesięcy, by mocno zatęsknić za wielkim ekranem w ciemnej sali, gdzie doświadczenie filmowe jest zupełnie inne od tego kanapowego. W zwykłej, kinowej codzienności netfliksowy film Power zapewne dostałby ode mnie nieco niższą ocenę. Ale dopóki świat nie dostanie filmu Tenet, bardzo efektowny Power musi wystarczyć jako namiastka tego, czym zwykły atakować nas latem wytwórnie filmowe.
Project Power (oryginalny tytuł jest ciut dłuższy) to przykład produkcji, która stawia dużo większy akcent na techniczną stronę widowiska, niż scenariusz. Historia jest bardzo prosta i służy tylko jako napęd do pokazywania sekwencji godnych kinowej sali. Netflix wlał budżet w efekty, zdjęcia i udźwiękowienie. No i w dwa znane nazwiska. Reszta produkcji została zabrana z kosza z przecenami, ale efekt końcowy jest zaskakująco strawny.
DC Comic przyzwyczaiło swoich fanów do tego, że uwielbia wszelkiego rodzaju fuzje czy wzajemne przenikania się poszczególnych tytułów. Często postać pojawiająca się w jednej serii, otrzymuje później swój własny tytuł, łącząc tym samym oba „uniwersa”. Przykładem tego może być właśnie recenzowana pozycja, której główna postać wyewoluowała w cyklu „Batman Metal”. Pora więc sprawdzić jak poradzi sobie ona w swoim własnym komiksowym „świecie”.
Netflix całkiem nieźle wykorzystuje nieobecność wysokobudżetowych kinowych premier, serwując dużo oryginalnych, filmowych produkcji, z których część spokojnie mogłaby spróbować podbić duży ekran. No, przynajmniej teoretycznie. The Old Guard, ekranizacja komiksu Grega Rucki, który sam przerobił swoje dzieło na filmowy scenariusz, należy do tej kategorii. To film o sporym potencjale, ze znanymi nazwiskami, wypełniony akcją i jednocześnie pozostawiający zdecydowanie za duży niedosyt.
Oryginału nie znam, nie wiem więc, jak dużo rzeczy zostało zmienionych na potrzeby filmu, ale The Old Guard musi być dosyć lubianą i popularną za oceanem serią, bo krytycy i widzowie w USA są dla filmu Giny Prince-Bythewood przychylniejsi niż ci na Starym Kontynencie. I być może moja "ignorancka europejskość" sprawiła, że nie jestem filmem zachwycony. Na szczęście bawiłem się na tyle dobrze, by ten tekst w ogólnym rozrachunku miał pozytywny wydźwięk.
"Słyszałam plotkę, że zaraz wybuchnie panu głowa" - oznajmia dziewczę w niebieskich włosach i kadr przecina wielkie "BANG". Bo z jakiś przyczyn "jej słowa jakoś zawsze okazują się prawdą".
Bloodshot stracił wszystkie nanity, którym zawdzięczał swe nadzwyczajne zdolności. Powrót do człowieczeństwa przyjął z radością. Gdy media donoszą o mordercach bliźniaczo podobnych do jego dawnej postaci, poczucie odpowiedzialności bierze górę. Co może pójść źle, skoro pomaga mu dwójka zmyślonych przyjaciół?
Zapomnijcie o Kal-Elu, który ląduje na terenie USA i jest wychowany na dzielnego Amerykanina przez rodzinę Kentów. Pora na „duży” rewizjonizm historyczny i wywrócenie do góry nogami wszystkiego, co znaliście do tej pory. Młody Superman tym razem omija szerokim łukiem imperialistyczną Amerykę i ląduje prosto w ogródku Stalina. Czerwony syn rośnie na potężnego komunistę, który zaprowadzi na świecie ład i porządek, a wszystko to pod czerwonym sztandarem.
Rodzimy czytelnik będący fanem twórczości DC Comics, musiał swoje odczekać, zanim na naszym rynku pojawiły się książki z serii DC Icons. Na pierwszy ogień postanowiono u nas skupić się na piękniejszej części panteonu superbohaterów. Obok tytułu poświęconego Catwoman pojawiła się również książka Wonder Woman - Zwiastunka wojny. Pozycja, która pokazuje początki wielkiej wojowniczki, której przygoda dopiero się zaczyna.
Scott Snyder i jego Bohaterowie Sprawiedliwości nie bawią się w zbędne konwenanse czy subtelności. Walą oni czytelnika prosto w twarz z siłą kilkunastu kilogramowego młota, wybijając sporą część zębów, ale za to pozostawiając szeroki i szczery uśmiech świadczący o zadowoleniu z lektury dzieła. Nowa era Ligi Sprawiedliwości to przysłowiowy strzał w dziesiątkę. Ogromny sukces zarówno od strony scenariuszowej, jak i artystycznej, który pozwolił DC wzbogacić się o kilka dodatkowych dolarów.