Kiedyś nabywałem każdą grę w atrakcyjnej cenie, jaka trafiła mi w ręce. Było to takie dziwne połączenie uporu, by stale mieć coś na półce do zaliczenia, ze smykałką kolekcjonera, który chciałby by ta półka rosła aż do nieskończoności. Wraz z epoką Steama (i cyfrową wersją mojej półki) trafiło mi się kilka nietrafionych zakupów za śmieszne pieniądze. Nawet nie chodzi o nabywanie kiepskich gier, ale raczej takich w które w ogóle nie chce mi się grać. Należą do nich m.in. Dead Space, Dragon Age, Risen, czy Endwar. Spojrzałem wtedy w swoje odbicie w zgaszonym monitorze i powiedziałem sobie twardo: "Nie we wszystko musisz zagrać." I tak, powoli wykreślałem różne serie gier z mojego kręgu zainteresowań. Dawno temu wykreśliłem też serię Metal Gear. Uznałem, że ma ona zbyt wiele głupot, które mnie drażnią i że już za późno by próbować połapać się w zawiłych wydarzeniach rozbudowanej sagi. Więc tak, MGSy zdobiły moją listę zatytułowaną "Odpuścić sobie".
Niedawno wykreśliłem tę pozycję.
Jako wciąż dość świeży posiadacz Playstation 3 i 4 w kolekcji staram się nadrobić wszystkie pozycje, których jako wcześniejszy entuzjasta Xboxa 360 i posiadacz PC mogłem pomarzyć. Próba ugryzienia kultowego Metal Gear Solid była tylko kwestią czasu, gdyż chyba nie ma gracza na świecie, który zwie siebie graczem a o serii nigdy nie słyszał. No ale zanim dojdę do najbardziej przeze mnie wyczekiwanego Snake Eater, trzeba wrócić do korzeni...
Jak się miewa teraz Tactical Espionage Action po prawie 20 latach od daty wydania?
Konami to firma o ugruntowanej pozycji na rynku, w której portfolio znajduje się co najmniej kilka marek cieszących się ogromną popularnością. Produkcje sygnowane jej logiem towarzyszą graczom od dekad, zapewniając fantastyczną rozrywkę i piękne wspomnienia. W ostatnim czasie Japończycy robią wiele, by wystawić swoich fanów na próbę. Anulowanie Silent Hills i zamieszanie wokół Hideo Kojimy na pewno nie wpłynęły dobrze na wizerunek korporacji z Kraju Kwitnącej Wiśni. Nie wydaje się jednak, by włodarze firmy mieli się tym przejmować. Wygląda na to, że mogą oni sobie nawet pozwolić na wymazanie Hideo Kojimy z rzeczywistości.
Z perspektywy czasu pilne śledzenie kłopotów rozgrywających się w domu Snake'a nazwałbym interesującym, a nawet inspirującym doświadczeniem. I choć moja początkowa interpretacja odejścia Kojimy z Konami jako niechybnego znaku końca dziejów człowieczych prawdopodobnie okazała się błędna, to nadal uważam, że z całego zamieszania można wyciągnąć bardzo ważną lekcję. W trakcie szeroko zakrojonej akcji modernizacyjnej z elementami restrukturyzacji (lub odwrotnie), japoński wydawca podjął bowiem szereg niebanalnych decyzji, narażając się przy tym na ostrą krytykę ze środowiska fanów serii Metal Gear. Tak się składa, że od pewnego czasu przymierzałem się do napisania czegoś o szczególnej roli wybitnych twórców świata gier, a ten barwny spór na linii Kojima-Konami sprawił, że temat "autorstwa" poszybował w rankingach do góry. Lepsza okazja może się długo nie trafić, zatem, żywiąc płonną nadzieję wzbogacenia debaty, zamierzam zebrać raz ciśnięte w kąt notatki i dorzucić tu swoje trzy grosze.
Marzyła Wam się kiedyś gra w klimatach totalnego survivalu, w dżungli? Czysty, męski sprawdzian wytrzymałości. W deszczu, z krokodylami co drugie bagno. A żeby jeszcze nie było za łatwo, z zastępem uzbrojonych po zęby najemników, którzy będą przeczesywać niezliczone krzaczory w daremnej próbie odnalezienia Was – nie pozostawiających żadnych śladów? Cóż, wybierając Snake Eatera tego nie dostaniecie. Zamiast tego otrzymacie bieganie w pudle między lianami, strażników mylących strzałki usypiające z ugryzieniami komara i krokodyle, które atakują uderzeniem ogona, a po zadźganiu zostawiają konserwę. I wiecie co? To jest nawet lepsze.
Pamiętam jak dziś. Brat przyniósł szare pudełko z napisem PlayStation. Otworzył i wyciągnął coś również szarego z jakimiś dziwnymi joystickami. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem, ale od pierwszej chwili zachwyciłem się jak dziecko. PSX zawładnął moim wolnym czasem. Jedną z pierwszych gier w jakie grałem, był Syphon Filter. Strzelanie z elementami skradania się, pokochałem od razu. Gdy usłyszałem, że Gabe Logan nie jest jedynym szpiegiem na konsoli, nie miałem wyjścia, jak tylko sięgnąć po Metal Gear Solid. I tak zaczęła się przygoda z serią, która trwa do dziś. Grałem w gry na PS2, Xboxie, PSP oraz PS3, tocząc walki jako Solid Snake, Raiden oraz Big Boss, ale nigdy wcześniej nie grałem na poważnie w pierwszą odsłonę części. Oryginał, od którego wszystko się zaczęło. Zabierałem się do gry kilka razy, ale zawsze coś mnie od niej odciągało lub przeszkadzało. Aż do tego momentu. Po zakupieniu starego podrobionego Pegasusa trafiła mi się okazja, zakupiłem również dyskietkę Metal Geara. Postanowiłem wieczorem zacząć w nią grać. Jakie było moje zaskoczenie, gdy zegar pokazał godzinę czwartą w nocy (rano), a ja ciągle biegałem po wrogiej bazie, nie wiedząc gdzie iść. Zapraszam do recenzji.
Wystarczy kilka godzin zabawy, by zauważyć, że Peace Walker to nie jest zwykły Metal Gear Solid, standardowa kontynuacja słynnej serii. Twórcy wprowadzili sporo ciekawych rozwiązań i zdecydowali się dać szansę nowym pomysłom, co sprawiło, że w tego MGS-a gra się inaczej niż choćby w Snake Eater czy Sons of Liberty. Konami wykonało kawał dobrej roboty, przenosząc znane uniwersum i mechanikę na handhelda i dostosowując grę do zabawy na przenośnej platformie. W efekcie ich dzieło to dzisiaj jedna z najlepszych gier w bibliotece PlayStation Portable.
Śpiewający bossowie z Metal Gear Solid: Peace Walker to dzisiaj jeden z najbardziej charakterystycznych elementów tej gry. Ilekroć któryś publicysta lub recenzent decydował się omówić, przetestować bądź ocenić tę odsłonę przygód Big Bossa, za każdym razem przynajmniej jeden akapit musiał poświęcić nucącym melodie maszynom. Czy ten dziwny, jednych bawiący, a innych irytujący, pomysł to wszystko, za co warto pamiętać bossów z Peace Walkera? Czy główni przeciwnicy z gry mogą równać się z ekipami „Fox Hound” czy „Dead Cell”?
Uwaga, spojlery!
O pozytywnych i negatywnych aspektach gier dyskutowały już chyba dziesiątki tysięcy osób na całym świecie. Wypowiadali się gracze, pseudo-eksperci, psychologowie, dziennikarze, zaniepokojeni rodzice i inni ludzie w jakiś sposób związani z tematem. Z ich ust padały setki argumentów i rozmaite przykłady tytułów, które albo pogłębiają wiedzę gracza i rozwijają go, albo też demoralizują i pozbawiają ludzkich odruchów. Dzisiaj ja dorzucam do listy tytułów, które mają pozytywny wpływ na graczy, Metal Gear Solid: Peace Walker.
Pięćdziesiąt godzin i trzy minuty. Tyle czasu potrzebowałem, by zobaczyć napisy końcowe w Metal Gear Solid: Peace Walker. Wynik na pewno mógł być dużo lepszy, bo moje tempo zabawy nigdy nie było najwyższe, ale długość gry i jej rozbudowanie i tak robią wrażenie. A to wcale nie koniec. Produkcja na PSP ma jeszcze mnóstwo do zaoferowania. Po ponad dwóch dobach zabawy, a przed przynajmniej kilkunastoma kolejnymi godzinami z Big Bossem, mogę z czystym sumieniem nazwać Peace Walkera najdłuższym Metal Gear Solid w historii.