Śpiewający bossowie z Metal Gear Solid: Peace Walker to dzisiaj jeden z najbardziej charakterystycznych elementów tej gry. Ilekroć któryś publicysta lub recenzent decydował się omówić, przetestować bądź ocenić tę odsłonę przygód Big Bossa, za każdym razem przynajmniej jeden akapit musiał poświęcić nucącym melodie maszynom. Czy ten dziwny, jednych bawiący, a innych irytujący, pomysł to wszystko, za co warto pamiętać bossów z Peace Walkera? Czy główni przeciwnicy z gry mogą równać się z ekipami „Fox Hound” czy „Dead Cell”?
Uwaga, spojlery!
Na to drugie pytanie szybko i stanowczo trzeba odpowiedzieć, że nie. Big Boss w Peace Walkerze stawia czoła pozbawionym charakteru maszynom, które nie mają swojej historii, żadnego tła fabularnego. Przed starciem nie poznajemy ich motywów, a po walce nie wsłuchujemy się w charakterystyczny, dający do myślenia monolog. Kierowane przez sztuczną inteligencję pojazdy, które mają tylko zabić Snake’a, nie mogą więc równać się z Psycho Mantisem, Fortune czy The Fury, którzy potrafili nie tylko rzucić wyzwanie, ale też wzruszyć czy skłonic do przemyśleń.
Postawienie Big Bossa przeciwko uzbrojonym w różne narzędzia mordu pojazdom można uznać za ryzykowny krok, którego nie zaakceptują gracze zakochani w głównych oponentach z poprzednich odsłon. Gdy jednak na chwilę zapomnieć o przeszłości serii i przestać porównywać szefów z różnych części serii MGS, można zacząć doceniać przeciwników z Peace Walkera. Pupa, Chrysalis, Cocoon czy wreszcie tytułowy Peace Walker to potrafiący zajść za skórę, stosujący rozmaite taktyki wrogowie, z którymi trzeba stoczyć naprawdę ciężkie boje. Każdy z nich ma swoje atuty, charakterystyczne zachowania i ataki, które wymuszają na graczu konkretne działania. Big Boss musi opracowywać za każdym razem kontr-taktykę, by móc przeciwstawić się czy to potężnej sile ognia gigantycznego Cocoona, czy to niezwykłej szybkości Pupy.
Sporo emocji dostarcza też długie starcie z Peace Walkerem. Finałowy boss staje na wysokości zadania, choć w późniejszej fazie pojedynek z nim zaczyna robić się monotonny. Duża wytrzymałość Metal Geara sprawia, że jego pasek zdrowia kurczy się bardzo powoli, starcie się przedłuża, a jego taktyki zaczynają się powtarzać. Konieczność unikania rozmaitych ataków, a także pilnowania, by Peace Walker nie wystrzelił pocisków nuklearnych pompuje jednak adrenalinę i sprawia, że w ogólnym rozrachunku walka wbija się w pamięć. Całość oczywiście okraszona jest typową dla serii otoczką, która jeszcze lepiej pozwalać wczuć się w klimat.
Twórcy dodatkowo pozwolili graczom spragnionym wystawiania swoich umiejętności na próbę na stoczenie walk z kilkunastoma sub-bossami, a także mocniejszymi wersjami pokonanych już maszyn. Wspierane przez brygady coraz lepiej wyszkolonych wrogów pojazdy opancerzone, czołgi i helikoptery stanowią często duże wyzwanie i zachęcają do szlifowania swoich umiejętności, a i poświęcania godzin na zdobywanie coraz lepszych elementów ekwipunku. Wielu z nich wręcz wymaga lepszego ekwipunku, by mieć jakiekolwiek szanse na polu walki.
Bossowie z Peace Walkera wypadają dobrze, choć fakt, że to tylko potężnie uzbrojone pojazdy sporo im odbiera. Po pewnym czasie graczowi zaczyna brakować bardziej ludzkich oponentów, filmowych wstawek i przedłużających się dialogów. Pod względem starć z czasem na wierzch zaczyna też wychodzić ograniczona liczba ataków sub-bossów, która przekłada się na powtarzalność starć. Za pierwszym, drugim, a nawet trzecim razem się jednak tego nie odczuwa, dopiero przy ewentualnym maksowaniu danego tytułu. Na jaką ocenę zasługuje więc Pupa i inni bossowie? Siódemka wydaje się chyba sprawiedliwa, za wyzwanie, projekty przeciwników i ciekawe pojedynki z nimi.
Ocena bossów: 7/10
W ramach cyklu ocenieni zostali także bossowie z:
Ratchet & Clank 2
Final Fantasy Tactics: War of the Lions
Oni
X-Men Legends II: Rise of Apocalypse
Headhunter
Gun
Crash Bandicoot 2: Cortex Strikes Back
Medal of Honor: European Assault