Najszybszy człowiek świata powrócił do jesiennej ramówki stacji CW. Po długiej przerwie w końcu możemy przekonać się na własne oczy, jak twórcy poradzili sobie z jednym z najciekawszych wątków „Flasha”, Flashpointem. Wrażenia ze spoilerami.
Deathstroke ostatecznie nie trafił do Legionu samobójców, ale nie oznacza to, że najemnik i płatny zabójca został zapomniany przez Warner Bros. i DC Comics. Firmy, w osobie Geoffa Johnsa, potwierdziły bowiem, że jeden z najbardziej lubianych superzłoczyńców ze stajni DC jeszcze będzie miał swoje 5 minut.
Miłośnicy uniwersum DC mogą zakończyć lament nad klęską nieurodzaju, bo oto nadchodzi Wielka Kolekcja Komiksów DC, która obejmie ponad 60 pozycji! Pierwszy tom będziemy mogli zakupić już 24 sierpnia w cenie 14.90 zł. Kolejne tomy będą droższe, ale w tym szczególnym przypadku wydatek 39,90 zł wydaje się uzasadniony, gdy do ręki otrzymujemy pozycję w twardej oprawie, wydaną na kolorowym lakierowanym papierze.
Od premiery Legionu samobójców minął już ponad tydzień, ale film ten dalej gdzieś „we mnie” siedzi i nie pozwala spokojnie pogodzić się ze straconą szansą. Szansą na świetne widowisko, które byłoby specyficzne, a przy tym ponadczasowe. DC Comics oraz Warner starają się nadgonić peleton komiksowych ekranizacji, wyprodukowanych przez Mavela, ale śmiem wątpić czy w tej dekadzie będą w stanie zrealizować swój cel. Efekt ich wysiłków jest odwrotny od zamierzonego i z każdym, kolejnym tytułem w post-nolanowskiej rzeczywistości tracę nadzieję na równorzędną walkę. A przecież to współpraca z Christopherem Nolanem zaowocowała niezwykle udaną trylogią Batmana, którą doceniła widownia oraz pismaki – a to rzadkie zjawisko.
Mimo skromnej talii, to właśnie Warner mógł poszczycić się prawdziwym asem z rękawa. A Marvel? Agresywnie, co roku wypuszczał taśmowo kolejne odcinki, budując przy tym solidne fundamenty pod uniwersum. I tutaj wychodzi chyba różnica w strategii obu marek – jedni byli cierpliwi i robili swoje przez ostatnią dekadę, podczas gdy drudzy obudzili się po długim śnie i stwierdzili, że w 2-3 lata będą w stanie wszystko nadrobić. Przypadek Legionu samobójców udowadnia, że to tak nie działa i cała sytuacja wymaga ponownej weryfikacji pomysłów (a raczej ich braku) na przyszłość.
Miało być zupełnie inaczej i lepiej niż w przypadku filmu Batman v Superman. Legion samobójców został świetnie wypromowany przez sprytnych marketingowców, dzięki czemu wielu uwierzyło, że DC Extended Universe wyjdzie na prostą i będzie o krok bliżej do nawiązania równej walki z kinowym wcieleniem Marvela. Po przetrawieniu masy negatywnych recenzji i przerobionych na internetowe posty zawiedzionych nadziei nastawiałem się na kolejną porażkę. Tymczasem z kina wyszedłem z mieszanymi uczuciami, ale dzisiaj mogę stwierdzić, że nie było wcale aż tak źle.
Uniwersum DC znam zdecydowanie gorzej, niż komiksy Marvela (których znawcą zresztą też nie jestem), trudno było więc patrzeć na dzieło Davida Ayera z perspektywy wielkiego fana tych postaci. I być może taka pozycja sprawiła, że scenariuszowa i montażowa ekwilibrystyka nie zdołała wywołać aż tak dużego poczucia żenady, jak u kolegi zakochanego w Batmanie i jego ziomkach. On zakończył seans zawiedziony, natomiast mi się podobało bardziej, niż się spodziewałem.
Od kilku dni w kinach gości film Suicide Squad (w Polsce znany jako Legion samobójców). Zgodnie z przewidywaniami wytwórni Warner Bros., obraz odniósł duży sukces, zaliczając najlepsze sierpniowe otwarcie w historii. Zarobione 135 milionów dolarów pozwoliło z nawiązką przebić dotychczasowy, dwuletni rekord Strażników Galaktyki (94,3 mln dolarów). Nie oznacza to jednak, że film uciekł od ostrej krytyki – tak recenzentów, jak i fanów. Ci ostatni narzekają przede wszystkim na potężną ilość wyciętych scen.
Fani gier ochoczo witają każdą nową produkcję w której można wcielić się w czarny charakter, w kinematografii od dawna wielką popularnością cieszą się obrazy w których możemy śledzić losy mafii czy seryjnych morderców. Czarne charaktery zazwyczaj dużo bardziej złożone w swojej moralności i nie tak naiwne jak większość protagonistów od zawsze cieszyły się sporym zainteresowaniem. Tym bardziej nic dziwnego, że Suicide Squad od początku jawił się jako projekt mający sporo potencjału. Czy jednak faktycznie dostaliśmy film z super łotrami?
Istnieją tysiące ciekawych superbohaterów/antybohaterów/villainów. Przekłada się to na miliony komiksów o ich przygodach, ale mnie zainteresował właśnie Deathstroke. Fascynowała mnie ta postać odkąd ją ujrzałem po raz pierwszy (w bijatyce MK vs DCU), a dziś kupuję cokolwiek z nim znajdę, wyczekuję na zeszyty jego serii i wypatruję na horyzoncie jego “odrodzenia” w aktualnie wydawanej inicjatywie DC Rebirth. W tym wpisie poświęcę trochę miejsca na opisanie moich wrażeń z kończącej się serii pisanej przez Tony’ego S. Daniela i Jamesa Bonny’ego.
Chociaż DC Comics od lat regularnie dostarcza fanom filmy animowane na podstawie komiksów i radzi sobie z tym znacznie lepiej od Marvela, wokół najnowszej produkcji opartej o uniwersum Batmana i spółki jeszcze przed premierą narosło sporo kontrowersji. Materiał źródłowy sam w sobie był tyleż kultowy, co wywołujący sporo protestów, do tego wiele osób zwracało uwagę na kiepsko prezentujące się animacje w zwiastunach. Na dodatek kilka dni przed premierą Internet zalały wieści o dodatkowym wątku miłosnym między Batmanem a Batgirl, którego w oryginale nie było. Nijak nie pasował on do mitologii postaci i, generalnie rzecz biorąc, wydawał się być dodanym na siłę, byle tylko zszokować i rozwścieczyć fanów. Argumenty twórców animacji broniących swoich decyzji scenariuszowych zamiast sytuację uspokoić, jeszcze bardziej ją zaogniły. I w takiej właśnie gorącej atmosferze Batman: The Killing Joke ukazał się na rynku.
W San Diego zakończył się właśnie Comic-Con, jeden z największych na świecie konwentów miłośników fantastyki. Co roku w tym czasie do sieci trafia cała lawina materiałów promocyjnych przeróżnych filmów i seriali przygotowanych specjalnie na tę imprezę. W końcu możemy zobaczyć pierwsze zwiastuny takich produkcji jak Wonder Woman, Justice League, Kong Skull Island i wiele, wiele innych