„Liczą się kliknięcia” – to główna zasada przyświecająca portalom internetowym. Gazety liczą, ile egzemplarzy udało im się sprzedać, telewizje monitorują oglądalność (w sposób, którego nigdy nie zrozumiem). W Internecie liczą się kliknięcia. Kliknięcia, a więc odsłony, to pieniądze z reklam, a jak wiadomo pieniądze są najważniejsze. Ten tekst także powstał z potrzeby kliknięć. Zawsze klikał się Robert Lewandowski i jego, wydawać by się mogło, niekończąca się historia transferu. Już wiemy, że transfer został domknięty. Ale nie wszystko stracone. Jeszcze z tego tematu można wiele wycisnąć. Oto krótki poradnik dla dziennikarzy, który pomoże im opłacić czynsz czy kupić nowe okulary „zerówki”. Wszystko za kliknięcia na transfer Lewandowskiego.
W jednym z debiutanckich artykułów Friendly Fire opowiedziałem wam co nieco o dwóch, dość nietypowych biegach terenowych, rok w rok ściągających tłumy amatorów brudu i stromych wzniesień do Złotoryi i Lublińca – urokliwych miejscowości będących domem kolejno Biegu Szlakiem Wygasłych Wulkanów jak i Biegu Katorżnika. Tak się składa, że IV Edycja tego pierwszego miała swoje miejsce już jakiś czas temu, a ja ponownie postanowiłem sprawdzić, czy jakość błota w złotoryjskich lasach w dalszym ciągu trzyma swój niesamowicie wysoki poziom.
Wiecie dlaczego nie oglądam telewizji, która nadaje „24”, nie czytam gazety wybiórczej, ani portali pokroju oniet.pl? Bo są słabe. W tym tygodniu dowiedziałem się z nich na przykład, że Agnieszka Radwańska, najlepsza polska tenisistka w historii, to wredna suka, która nie zasługuje na swój sukces i powinna dziękować losowi, że zaszła tak wysoko. Dowiedziałem się tego z samych przekazów i komentarzy licznych czytelników pod nimi. Wniosek został poparty niezbitymi dowodami, ba, nawet nagraniami wideo i zdjęciami. Widać na nich jak na dłoni, że Radwańska, miernota z Polski zajmująca zaledwie 4 pozycję w rankingu najlepszych rakiet świata, podała rękę swojej przeciwniczce z półfinału Wimbledonu z niewystarczającą werwą, sympatią i radością. Mój boże! Mam nadzieję, że stosowne władze zostały poinformowane o tej zbrodni przeciwko ludzkości i zasadom fair play.
Po pełnym wzlotów i upadków, a przy tym zakończonym happy-endem sezonie 2012/2013 kibice z San Siro z niecierpliwością czekają na pierwsze transfery i decyzje władz Milanu. Ostatecznie prezes Berlusconi, trochę wbrew sobie, dał szansę Massimiliano Allegriemu, by mógł kontynuować pracę w stolicy Lombardii. Skoro więc wyjaśniła się jedna z większych, a jednocześnie pierwsza z niewiadomych, można już zacząć przeglądać kadrę Milanu i zastanawiać się, jakich piłkarzy potrzebuje dziś trzecia ekipa minionego sezonu Serie A.
Arjen Robben to latający holender, który przez lata swej kariery zachwycał i irytował kibiców PSV, Chelsea i Realu. Wygląda na to, że nareszcie zwalczył swe demony, przeszkadzające w byciu piłkarzem najwyższej możliwej klasy. Psychika nakazująca mu być gwiazdą drużyny i rozwiązywać wszystko samemu uległa zmianie na lepsze, tak samo jak zdrowie (od dawna mówiło się o nim, że ma szklane nogi…). Wczoraj, w swej najwyższej formie, grając dla klubu, a nie dla siebie, ze świetnym wsparciem z tyłu i piłkarzem równie wielkim na drugim skrzydle, Frankiem Riberym, zapewnił Bayernowi Monachium upragnione trofeum. Zwycięstwo w Lidze Mistrzów.
Za niecały tydzień, 20. lutego rozpoczną się mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym. Gospodarzami imprezy będą Włosi, a sportowa rywalizacja rozstrzygnie się w kilku dyscyplinach. Oczywiście najbardziej liczymy na Justynę Kowalczyk, jednak warto wspomnieć o innych medalowych szansach, które z każdym dniem stają się coraz bardziej realne.
Mowa o skoczkach narciarskich. Polska kadra, po fatalnym rozpoczęciu sezonu, z każdymi kolejnymi zawodami robiła postępy. Efekt jest widoczny, bowiem kilka ostatnich pucharów, poza pomniejszymi niepowodzeniami, przyniosło naszym powody do radości. Reprezentanci Polski mają najczęściej stuprocentową skuteczność, jeśli chodzi o kwalifikacje i niewiele mniejszą, gdyby skupić się na konkursach głównych.
To o czym wspominał podczas Euro 2012 prezydent UEFA Michel Platini stało się faktem. Komitet Wykonawczy UEFA poparł propozycję swojego sternika, w wyniku czego Mistrzostwa Europy 2020 odbędą się nie w jednym, nie w dwóch, a w co najmniej 12 państwach Starego Kontynentu. Taka organizacja ma uświetnić, czy może raczej podkreślić fakt, że turniej ten odbędzie się w 60. rocznicę rozegrania pierwszych rozgrywek o Puchar Henriego Delaunaya. To strzał w dziesiątkę, czy bardziej w kolano? Decyzja ta budzi sporo kontrowersji.
Po dwukrotnym zdobyciu tytułu Mistrza Świata przez Sebastiana Vettela i zespół Red Bull Racing, a także absolutnej dominacji tego duetu w sezonie 2011 możnaby pomyśleć, że F1 jest nudna. Co prawda niejeden inżynier czy szef zespołu w padoku powie, że oglądalność podskakuje, kiedy zaobserwować da się jednostronne widowisko (patrz era Michaela Schumachera), ale dla kibiców najważniejsza jest nieprzewidywalność, zmiany lidera tabeli i ostra rywalizacja do samego końca. Taki jest właśnie sezon 2012.
Szczerze mówiąc nigdy nie śledziłem zbyt pilnie występów Polaków w trakcie Igrzysk Olimpijskich. Tym razem postanowiłem jednak przełamać się i przez cały tydzień ślęczałem przed telewizorem, pomimo pięknej pogody za oknem, obserwując starty biało-czerwonych. Do wczoraj z dnia na dzień nastroje robiły się coraz bardziej minorowe, ale na szczęście dzisiaj udało się przełamać złą passę. Zapraszam Was do krótkiego podsumowania i dyskusji na temat postawy naszych reprezentantów…