Do tego, że gry komputerowe stały się równie wartościowym elementem kultury masowej co film czy muzyka, raczej nikogo przekonywać nie trzeba. Gdy powiemy, że stały się również ważnym elementem kultury pojętej ogólnie, możemy natrafić na sprzeciw, mimo że segment indie oraz okazyjne bardziej ambitne produkcje AA albo nawet AAA robią, co mogą, by tezę tę potwierdzić. Ma to też spory wpływ na szeroko pojętą publicystykę grową (do której, żeby była jasność, w tym kontekście zaliczam także recenzje, zapowiedzi oraz całą resztę artykułów wszelakich), prowadząc do wydzielenia się dwóch szkół, wręcz filozofii pisania o grach.
Jako typowy konsumerski pożeracz kina masowego w porażającej większości oglądam filmy amerykańskie. Czasem zdarzy się jakaś polska komedia, chociaż ostatnia, o której z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że była udana, to „Czas Surferów” z 2005 roku. Czasem też z racji zainteresowań na tapecie pojawi się jakiś tytuł z Kraju Kwitnącej Wiśni. Ale poza tym? Tylko masówka z krainy hamburgerów. Stąd do „Celi 211” podchodziłem ze sporą rezerwą – nie dość, że kino hiszpańskie, to jeszcze oglądane z przymusu, z powodu zadania na uczelni. Pierwsza scena też pozytywnego wrażenia nie zrobiła – samobójstwo jakiegoś wychudzonego biedaka automatycznie nastawia na kolejne pseudoartystyczne „dzieło”, które podoba się wszystkim pięciu osobom, które je zrozumieją. Albo udają, że je rozumieją, bo hipsterska natura tego wymaga. Na szczęście pozory myliły – „Cela 211” to kino ciekawe, oryginalne i, co szczególnie podbija jego wartość, odważne.
Mimo bycia samozwańczym „naczelnym komiksomaniakiem GOLa”, nie darzę Pierwszej Fazy filmów Marvela takim uwielbieniem jak wiele osób. Pierwszy Iron Man był bardzo dobry, Incredible Hulk całkiem niezły, ale już Iron Man 2 bronił się wyłącznie aktorstwem Downey’a Juniora, a Thor i Kapitan Ameryka to zwyczajne średniaki, które można było bez bólu obejrzeć i szybko o nich zapomnieć. Dopiero Avengers skopało tyłki i wywołało to piękne uczucie, które fani zwykli określać mianem nerdgazmu. Na szczęście Faza Druga szykuje się znacznie konkretniej. Thor: Dark World i Captain America: Winter Soldier, nieobarczone koniecznością przedstawiania genez bohaterów, zmierzają w kierunku ciekawszych historii, nadal nie mogę uwierzyć że doczekam się ekranizacji małego dzieła sztuki, jakim był komiks Guardians of the Galaxy, a Avengers 2… no cóż, kto jak kto, ale Whedon kredyt zaufania zdobył i jest to raczej pewniak. No i jest jeszcze mający premierę w ubiegły czwartek Iron Man 3 rozpoczynający całą Drugą Fazę. Rozpoczynający w wielkim stylu!