Magrunner zapowiadał się naprawdę ciekawie. Połączenie Portala – jednej z moich ulubionych gier – z mitami Cthulhu, tego jeszcze nie było. W tym przypadku portale zmieniono na magnesy, a Wielki Przedwieczny, zamiast straszyć na przełomie XIX i XX wieku, odwiedza niedaleką przyszłość. Tak więc planety i inne ciała niebieskie są we właściwym położeniu, a reszta spoczywa w rękach twórców, a konkretnie ukraińskiego oddziału studia Frogwares, które to znane jest głównie z serii przygodówek o Sherlocku Holmesie. Czy podołali zadaniu i stworzyli produkcję godną lovecraftiańskiego bóstwa? Przekonajmy się.
Opisywałem już swój pogląd na growe horrory, jednak na tym temat się nie kończy. Nawet wśród gier spoza gatunku możemy trafić na takie, które za cel ustanowią sobie jednorazowe przyprawienie nas o zawał. Trudno w końcu o lepszy sposób na przestraszenie gracza, niż danie mu do ręki gry, która w żaden sposób nie zwiastuje tego, co ma dla nas w zanadrzu. Ot kolejny FPS, albo gra akcji, jakich wiele. Dzięki temu moment, w którym zostaniemy w bezlitosny sposób wyprowadzeni z błędu, skutecznie wryje nam się w pamięć. Oto lista sześciu strasznych momentów z gier nie będących horrorami.
Zombie już wszędzie pełno, ale nie mogę się powstrzymać przed napisaniem chociaż jednego tekstu na ich temat. Odkąd ludzkość znalazła się w XXI wieku, wszyscy znacząco przyspieszyliśmy. Zrobienie czegokolwiek w dzisiejszym świecie jest prawie niemożliwe, jeżeli nie przystosujemy się do tempa w jakim żyją masy. I wygląda na to, że za tą modą podążyły także zombie. Biegające jak Usain Bolt umarlaki są już normą, jeśli chodzi o produkcje spod sztandaru żywych trupów, a te klasyczne, powolne zombiaki zostały praktycznie zepchnięte do kina niezależnego. Czy jest dla nich jeszcze miejsce w wysokobudżetowych produkcjach?
Nie mam w zwyczaju sięgać po sieciowe gry free-to-play. Na ogół mam potąd rozgrywek dla wielu graczy, a co oryginalniejsze tytuły potrafią skutecznie zniechęcić obecnością agresywnych mikrotransakcji. Jednak Fistful of Frags to wyjątek, bo mamy do czynienia ze strzelaniną w klimatach dzikiego zachodu, a obok takiej produkcji nie potrafię przejść obojętnie. I ta właśnie gra przeszła moje najśmielsze oczekiwania, okazując się nie tylko porządnym kowbojskim FPSem, ale także naprawdę dobrą zabawą dla fanów klasycznego deathmatchu w starym stylu.
Robert Kirkman aktywnie uczestniczy w tworzeniu serialu na podstawie swojego komiksowego dzieła, jednak najciekawsze w tym wszystkim jest jego podejście. Kirkman uważa, że przecież komiks zaczął pisać już grubo ponad 10 lat temu, a w pierwszych latach kreowania historii szeryfa Grimesa podjął kilka fabularnych decyzji, z których nie jest do końca zadowolony i gdyby mógł, zrobiłby to inaczej. No cóż, wielu twórców powinno wziąć przykład z Kirkmana, bo on właśnie dostał okazję, w postaci serialu, na zrobienie paru rzeczy inaczej i korzysta z niej w najlepsze. Oto moja lista pięciu rzeczy, które serial zrobił lepiej niż komiks.
Założę się, że wielu z was spotkało się przynajmniej raz w życiu z taką sytuacją: W telewizji leciał program o sztukach plastycznych, majsterkowaniu czy jakimkolwiek innym rzemiośle. Widzieliście na ekranie pana lub panią, którzy przy użyciu np. paczki pasteli, byli w stanie z niesamowitą łatwością stworzyć na czystej kartce prawdziwe cuda. Wiele osób po zobaczeniu czegoś takiego, nabiera ochoty aby samemu spróbować swoich sił i leci do najbliższego sklepu kupić potrzebne materiały. Siadają potem z całym sprzętem i biorą się do roboty, ale efekty okazują się być dużo poniżej oczekiwań. Tak dla wielu kończy się przygoda z tworzeniem, bo w końcu nie każdy ma czas albo chęci przez parę ładnych lat ćwiczyć regularnie aby nabrać wprawy. Osobą, której udało się zmienić ten stan rzeczy był Bob Ross.
Mój pierwszy tekst, traktujący o horrorach, zbiegł się akurat z premierą „Daylight”. Uznałem więc, że odpowiednim byłoby abym teraz tę grę zrecenzował i skatalogował na mojej liście produkcji grozy. Recenzje i opinie, które zdążyły się już pojawić w sieci twierdziły, że będę miał do czynienia z grą co najmniej przeciętną. Nie zawyżałem więc swoich wymagań i założyłem, że najważniejsze aby rozgrywka była znośna, a w ewentualnym tekście skupię się na pozytywnych aspektach produkcji i stronie artystycznej. Nic mnie jednak nie przygotowało na koszmar, jakim jest „Daylight”. I nie takiego koszmaru oczekuje się od horrorów.
Jako fan horrorów ciągle szukam gier, które by mnie zachwyciły i jednocześnie przestraszyły. Patrząc na to, jakie produkcje wychodzą przez ostatnie lata, możnaby powiedzieć że mam szczęście, bo wielka część z nich jest oznaczona znaczkiem „horror”. A mimo to wciąż szukam, bo mojej wymarzonej gry jak nie było, tak nie ma. Ciągle trafiam na przypadki, kiedy założenia gatunku są zupełnie źle interpretowane zarówno przez twórców, jak i graczy. Za to patrząc na różne zestawienia typu „najstraszniejszych gier” lub na to, jakim produkcjom przypina się tag „survival-horror”, ma się ochotę tylko usiąść w kącie i zapłakać.