Najlepszy film Christophera Nolana? - recenzja Tenet
Niewidzialny człowiek - recenzja filmu
Długi tytuł, średnia zawartość - recenzja filmu "Ptaki nocy"
Recenzja filmu Terminator: Mroczne przeznaczenie - to nie jest film dla fanów dzieł Jamesa Camerona
Bez Michaela Baya może być lepiej! - recenzja filmu Bumblebee
Kontynuacja w rytmie dubstepu - recenzja filmu Deadpool 2
Znacie ten skecz Monty Pythona ze "Świętego Graala", w którym dzielny rycerz biegnie w stronę zamczyska aby uratować piękną księżniczkę? Organizuje szarżę i zaskakuje straż, a następnie urządza sobie rzeź na niewinnych osobach. Księżniczka czekająca w wieży okazuje się jednak brzydka. 1920 Bitwa Warszawska ma bardzo wiele wspólnego z tym słynnym żarcikiem brytyjskich komików. Film Jerzego Hoffmana snuje się tak samo jak Lancelot, zabija widza toporną realizacją, by na końcu zostawić go z pytaniem "To już?".
Wyznam wam teraz pewną zasadę, którą kieruję się idąc na romans z polską kinematografią. Otóż unikam seansów filmów, do których sam dołożyłem kasę. Czy jestem producentem? Nie, ale jestem podatnikiem. Tak się składa, że to z moich (i waszych również) podatków powstała Bitwa Warszawska. Wiadomo też, że gdy ktoś daje Ci niemałą kasę to jednocześnie czegoś wymaga. Ową ideologię widać jak na dłoni w poszczególnych scenach dziełka reżysera Potopu. Ale do tego jeszcze wrócę w tym tekście, bo na początek kilka pochwał!
To już oficjalne - Dead Island zostanie zaadaptowane na potrzeby wielkiego ekranu. Na Facebookowym profilu polskiej gry pojawiła się informacja, iż prawa do marki wykupiło słynne studio Lionsgate (jakby ktoś nie kojarzył - wyprodukowali serię Piła, a także takie obrazy jak Niezniszczalni, Punisher, 3:10 do Yumy czy Adrenalina). Do kooperacji przy pracach nad filmem zaproszono podobno Seana Daniela, czyli producenta Mumii, Wilkołaka oraz Tombstone, mającego również dobre kontakty z takimi tuzami Hollywood jak J.J. Abrams, Michael Bay oraz Gore Verbinski (szanse na angaż którgoś z nich oceniłbym jednak na "poniżej zera"). Na razie nie znamy daty premiery, ani nazwiska reżysera, ale już sam fakt inwestycji tak poważnej instytucji daje powody, by do kinowego Dead Island podejść z większym optymizmem niż do spazmów Uwe Bolla. Cieszycie się? Bo ja tak.
Ludziom z Danger Close dostało się za ostatnie Medal of Honor. Gra okazała się bardzo krótka, brzydka, pozbawiona innowacji i kreatywności, a nader wszystko przypominała mutanta. W trybie single player oprawę graficzną napędzał Unreal Engine, natomiast w walkach online użytkownicy podziwiali uroki Frostbite. Doprowadziło to do sporego rozstrzału wizualnego, na korzyść drugiej z wymienionych technologii. Aczkolwiek był to tylko jeden z (podobno) wielu zarzutów kierowanych w stronę opisywanego odcinka kultowej serii. Ja mimo wszystko pobawię się w obrońcę Medala. Mimo, że nie uważam go za jakąś rewelację i przełom, to bawiłem się i bawię nadal całkiem dobrze. Dlaczego?
Historia o dwóch idiotach. I nie wiadomo, który jest głupi, a który głupszy. Jeden z fryzurą ministranta, drugi z bałaganem nad czołem. Obaj przemierzają Stany Zjednoczone wzdłuż i wszerz, po drodze gubią właściwą trasę, kłócą się, oddają mocz do butelek po piwie, a na deser zamieniają vana na skuterek dla emerytów. A wszystko to aby oddać zagubioną walizkę nieznajomej kobiecie, a przy okazji uniknąć śmierci z rąk tandemu bandziorów, którym najwyraźniej nie pasuje, iż ktoś przywłaszczył sobie milion baksów. Prawie komedia wszechczasów, fantastyczna dawka chorego humoru, genialne role Jima Carreya i Jeffa Danielsa oraz masa, masa, masa doskonałych gagów. O to Głupi i głupszy w pigułce.
Rzecz nie jest pierwszej młodości, co nie przeszkadza jej w rozśmieszaniu użytkowników Youtube'a (w tym mnie). Seria "Inappropriate Soundtrack" z niesamowitą skutecznością obdziera z powagi słynne sceny filmowe. Dostaje się tu każdemu - Szeregowcowi Ryanowi, Braveheart, Matrixowi, a nawet Terminatorowi. Autor przemontowanych klipów to niezły zdolniacha, a przy tym chochlik. Na rozgrzewkę - Imperium Kontratakuje. Reszta w rozwinięciu.
Nicolas Winding Refn w ciągu 3 lat zrobił 2 filmy, które mógłbym ustawić na przeciwległych biegunach. Pierwszy z nich, Valhalla Rising - nudny, europejski do potęgi, grafomański fresk o wikingach płynących w łódce. Trwający półtorej godziny rzyg, który oglądałem na 4 raty i byłem bliski załamania nerwowego. Po drugiej stronie stoi zaś Drive - jankeskie kino sensacyjne, które czerpie z klasyki gatunku pełnymi garściami, hipnotyzuje widza i trzęsie nim od pierwszej do ostatniej sekundy seansu. Refnowi wycieczka za Ocean wyszła chyba na zdrowie, bo jego pierwszy film zrodzony z hollywoodzkiej ziemi to niemalże ideał.
Bohaterem Drive jest Kierowca. Kierowca pracuje na codzień jako kaskader samochodowy - wykonuje za kasę niebezpieczne ewolucje, bierze udział w pościgach etc. W wolnym czasie dorabia sobie jako mechanik samochodowy w warsztacie swojego podstarzałego przyjaciela Shannona. W nocy Kierowca zmienia się w szofera lokalnych przestępców rabujących sklepy, magazyny i mniej wysublimowane obiekty handlowe. Kieruje się przy tym kilkoma zasadami, którym jest wierny. Po pierwsze - daje rzezimieszkom jedynie 5 minut na załatwienie spraw. Co dzieje się przed i po, bohatera nie interesuje, tylko zwyczajnie wciska gaz do dechy i znika z miejsca przestępstwa. Po drugie, nie używa broni. To musi kryminalistom wystarczyć, w zamian otrzymują 100% pewność, że Kierowca wyciągnie ich z tarapatów i dowiezie do domu. Stary wyga Shannon ma pomysł, aby zdolnego chłopaka włączyć do ekipy walczącej w wyścigach samochodowych. Bierze w tym celu pożyczkę od mafiosa Berniego, kupuje wóz i...wtedy Kierowca poznaje swoją sąsiadkę, która wraz z synkiem delikatnie przewraca bohaterowi w głowie.
Po tak znakomitym zwiastunie jaki miał Dead Island, żadna gra nie ma prawa mieć łatwego życia przed premierą. Nakręcony hype i oczekiwania, a także świeże podejście do tematu walki z zombie dały znać o sobie w liczbach sprzedanych egzemplarzy. Moje pierwsze starcie z tytułem Techlandu rozpoczęło się od ujrzenia soczystej sieki, a po przewinięciu napisów końcowych licznik na Steamie stanął na 20 godzinach z kawałkiem. Dead Island wessało mnie na amen. Jednak wraz z postępem gra pokazuje swoje nieco mniej atrakcyjne oblicze, co w sumie może zostać nadrobione w Dead Island 2 - zakończenie historii otwiera Techlandowi szerokie pole do popisu i jestem niezmiernie ciekaw, czy polska ekipa skorzysta z popularnej zasady "bigger, faster & better".
Wyspa Banoi to raj dla turystów z każdego zakątka świata. Piękne plaże, ekskluzywne ośrodki wczasowe, doskonałe warunki pogodowe, malownicze plenery, profesjonalna obsługa i...tajemniczy wirus, który zmienia dotychczasowy ład w piekło. W takiej gehennie budzi się gracz, który nagle zdaje sobie sprawę, że sąsiedzi z pokoju obok zamienili się w krwiożercze istoty. Problemy nawarstwiają się z każdą minutą i jak się okazuje - wszyscy dookoła chcą skosztować twojej głowy, ręki, nerki lub wątroby. Na szczęście znajdujesz kilku ocalałych wczasowiczów, którzy podobnie jak Ty szukają drogi ucieczki z zalanych krwią ulic Banoi. Pytanie brzmi - komu możesz ufać, a komu nie?
Debiutancka produkcja polskiego studia Flying Wild Hog, złożonego z byłych pracowników CD Projekt RED oraz City Interactive, spotkała się z pozytywnym przyjęciem ze strony zagranicznych portali, choć krytycznych głosów również nie brakuje. Niedawno udostępnione demo wzbudziło mieszane uczucia, a test wersji prasowej fsm'a nie do końca zadowolił samego autora jak i naszych czytelników. Tym bardziej zaskakujące jest, że wysokie oceny dla Hard Reset pochodzą w większości z renomowanych serwisów. Rodzima ekipa może odetchnąć z ulgą również z innego powodu - gra całkiem nieźle sprzedaje się na platformach cyfrowych. W tym momencie znajduje się na 9 miejscu najchętniej kupowanych tytułów na Steamie.
To chyba będzie najbardziej oczekiwany przeze mnie film końcówki 2011 roku (na drugim miejscu jest nowy Fincher). Obejrzałem zwiastun już 5 razy i mam ochotę na więcej. Właściwie nie wiem do czego się przyczepić w całym koncepcie. Jest tu wszystko, co kochają miłośnicy dorosłego kina akcji - znakomita realizacja, walki wall-to-wall, strzelaniny, świetne zdjęcia, krew. Nie mogę się doczekać The Raid!
O tym, że Steam staje się platformą coraz potężniejszą wie każdy, kto choć raz w życiu zakupił grę drogą cyfrową. Nie tak dawno Valve zawarło - nazwijmy to - formalny związek z Sony, dzięki czemu usługa pojawiła się na Playstation 3. Pierwszym przykładem integracji z tym systemem był Portal 2, w którym umożliwiono kooperację między użytkownikami PC oraz konsol. Test został zdany, choć równie udanych przedsięwzięć próżno szukać na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy. Steam jednak przyjął się i kwestią czasu jest, kiedy osiągnie równie wysoką popularność jak w przypadku komputerów osobistych. Tymczasem za rogiem plotkuje się, jakoby Sony nie było jedynym partnerem Valve w walce o budowę międzyplatformowej społeczności graczy.
A wszystko to przez drobny, niezamierzony (czyżby?) błąd działu technicznego Steama, który zamieścił na liście tematów pomocy frazę "XBOX Support". Oczywiście może być to zwykłe nieporozumienie lub żarcik któregoś z programistów, jednakże warto zastanowić się chwilę nad szansami włączenia tego cudeńka do konsoli Microsoftu.
Wczorajszy mecz Polska - Niemcy z wiadomych powodów obejrzałem na "pół gwizdka" - bez specjalnych emocji, nacisków, nadziei. Bo też zachodni sąsiedzi nie zagrali w wybitnie rezerwowym składzie. Nie było co prawda Ozila, Friedricha, Khediry, Schweinsteigera i Neuera, ale chyba nikt nie wierzył, że w drużynie Joachima Loewa wystąpią anonimy z 2 Bundesligi. Na przeciwko Murawskiego zagrał Kroos, po skrzydłach biegał robiący furorę Goetze, a na obronie pojawił się rezerwowy, aczkolwiek solidny Boateng. Smuda wystawił zaś najlepszych na tą chwilę piłkarzy z paszportem polskim i polski przypominający, brakowało tylko biedronkowego Adamiaka.
Co sądzę o tym starciu? Oryginalny nie będę - wynik nie jest w żadnym stopniu odzwierciedleniem jakości gry żadnej z drużyn. Już w pierwszej połowie rywale mogli wybić nam z głowy marzenia o zwycięstwie, no ale na bramkę Szczęsnego strzelał tragiczny ostatnio Klose. My robiliśmy dokładnie to, co będziemy robić na Euro - biegaliśmy za rywalami i próbowaliśmy uprzykrzyć im życie, a od czasu do czasu wyprowadzać kontrę. Nie jest to uszczypliwość z mojej strony, tylko dobra rada na przyszłość. Niech Smuda przygotuje chłopaków na 90-minutowe maratony i dopracuje wyjścia z własnej połowy, bo tylko tym możemy zaskoczyć bardziej renomowanych rywali. Na ataki pozycyjne nie mamy zawodników od 15 lat i szkoda by było zmarnować przygotowania do imprezy żyjąc w błogiej świadomości, że Błaszczykowski, Murawski, Matuszczyk czy Peszko rozjadą wszystkich dookoła klepką i dryblingiem.
Wszystko wskazuje na to, że wrocławskie studio Techland odkuło się na niepowodzeniu Call of Juarez: The Cartel. Debiutujące jutro na rynkach światowych (a w Polsce w najbliższy piątek) Dead Island zostało ciepło przyjęte przez większość serwisów branżowych. Bazujący na najnowszej wersji silnika Chrome produkt ma jednak wady, które w recenzjach zgodnie wypunktowano. A dotyczą one oprawy graficznej, która od czasu do czasu cierpi na problemy z doczytywaniem tekstur. Sama gra broni się jednak otwartym światem i rozgrywką.
Dobrych gier o zombie nigdy dość, a że do premiery Dead Island pozostało trochę czasu - postanowiłem w wolnych chwilach popykać w Atom Zombie Smasher, czyli niezależną produkcję studia Blendo Games. O tytule pisał już kiedyś sathorn. Ta mieszanka apokalipsy oraz strategii opartej na zasadach Tower Defense bardzo przypadła koledze do gustu. Mi również!