Filmowo-serialowe podsumowanie roku 2021 - najlepsze rzeczy, które widziałem
Muzyczne podsumowanie roku 2021 - najlepsze albumy!
Abradab + Coma = Kashell. Recenzja debiutanckiej płyty
Wszystko, co ostatnio obejrzałem - minirecenzje filmów i seriali
Limp Bizkit wraca po 10 latach. Recenzja albumu Limp Bizkit Still Sucks
Recenzja albumu Sleep Token - This Place Will Become Your Tomb. MNIAM!
Dzień dobry, czytelniku. Jak się masz? Tak, odwliż. Wiem. W takim razie zajrzyj może do kolejnego odcinka cyklu z linkami? Ciekawostki z Internetu zawsze są ciekawe, a dzisiaj w menu mamy hit ostatnich dwóch dni - Surgeon Simulator 2013 oraz: kolory w filmach, grę w kolory, kolorowy filmik, kolorowe obrazki i jedyny w swoim rodzaju dysk zewnętrzny domowej roboty.
Surgeon Simulator 2013
Albo innymi słowy QWOP na stole operacyjnym. Każdy palec sterowany jest innym klawiszem, zaś ruchy i obrót dłoni to zadanie dla myszki. Mordęga, powiadam wam. Ktokolwiek da radę przeszczepić serce temu leżącemu tam panu pacjentu, ten jest gotowy, by atakować zawód chirurga. Choć w prawdziwym życiu raczej nie otrzyma osiągnięcia "hammertime!" za demontaż żeber przy pomocy młotka i do tego w jednym ruchu.
Mój opóźniony o kilka miesięcy względem premiery zakup Spec Ops: The Line to jedno z najlepiej wydanych 29,90 zł w ogóle. Kto nie miał okazji zagrać, nie brzydzi się współczesnymi, oskryptowanymi strzelaninami, posiada "luźne" trzy dychy i chce doświadczyć czegoś innego, ten powinien szybciorem udać się do swojego ulubionego sprzedawcy oprogramowania i nabyć rozsądnie wycenioną grę autorstwa duetu Yager Development/Darkside Game Studios. Bo to dobra gra jest. Bo to inna gra jest (choć jednocześnie nie jest). Zainteresowanych zapraszam dalej, jednocześnie zaznaczając, że nie zamierzam silić się na wieloakapitowe analizy tej produkcji, bo koledzy po fachu zrobili to wcześniej i lepiej.
Nuda, panie Tarantino. Znowu zrobiłeś fajny film, nawet za bardzo narzekać nie mam na co. No dobrze, w paru miejscach Django jest trochę za długi, zabrakło mi też naprawdę fajnych tekstów, które będą żyć w popkulturze przez długie lata. Poza tym jednak ta historia zemsty jest godziwą, tarantinowską rozrywką na poziomie Bękartów wojny, a to z kolei jest wystarczającym powodem, by wydać kasę na bilet. Django po prostu gra.
Od razu zaznaczę, że Quentin Tarantino przy okazji Django nie sili się na wymyślanie koła, rewolucjonizowanie swojego stylu czy zaskakujące wolty fabularne. Jeśli widziałeś/łaś którykolwiek film QT (a jeśli nie, to Django jest tak samo dobrym początkiem przygody z produkcjami pana reżysera, jak którykolwiek inny), to wiesz czego się spodziewać: świetnie nakreślonych postaci, zajebistego (tak) głównego bohatera, przerysowanej przemocy, tony przekleństw i sporej ilości gadania tam, gdzie inni twórcy wstawiliby efektowny pościg, cycki lub eksplozję. Różnica jest jedna - czas akcji i wynikający z niego klimat (to pierwszy tak dawno dziejący się film Tarantino). Gdyby jednak rzecz nie działa się w połowie XIX wieku na głębokim południu Stanów Zjednoczonych, to pewnie można by zamienić czarnoskórych niewolników na inny kontrowersyjny i filmowy temat, przenieść akcję gdzie indziej i kiedy indziej, a radocha byłaby taka sama.
Wraz z nowymi środkami wyrazu i przekazywania informacji pojawiają się nowe sposoby na reklamowanie produktów czy usług. W przypadku tego krótkiego tekstu produktem/usługą jest film kinowy, zaś sposobem na reklamowanie są cytaty z Twittera. Mówi się, że za jakiś czas nie będzie miejsca dla prawdziwych aktorów, bo zostaną zastąpieni cyfrowymi kreacjami. Może to samo stanie się z krytykami filmowymi, których wypowiedzi ozdabiają plakaty i zwiastuny nowych produkcji? Przecież można skorzystać z entuzjastycznej wypowiedzi wirtualnego kolesia o ksywce np. @HugeBallsack45.
Yo. Jestem Sam B. Wiesz który? Tak, ten od Who Do You Voodoo, Bitch. Co z tego, że nie mam kolejnego hitu? Goń się. Nie po to tu jestem, dosyć mam usprawiedliwiania się. Mam historię, która wysadzi cię z butów, ziomek. Cholera, może nawet napiszę o niej jakiś tłusty kawałek. Dead Island to dobry tytuł, co? A co ty tam wiesz... Więc słuchaj, człowieku, bania ci zmięknie. Agent wysłał mnie na jakąś chałturę, bo z flotą krucho, czaisz? Chałtura na tropikalnej wyspie - pomyślałem, że spoko. Ciepło, gołe laski, alkohol i zajęty jeden wieczór, a potem balowanie. Co może pójść nie tak?
Najważniejsze trzeba powiedzieć na samym początku. Życie Pi to fantastyczny film. Ucieleśnienie magii kina, niezwykła, niesłychanie wciągająca opowieść dla widza w każdym wieku. Jeśli ktoś pójdzie na ten film (niezależnie od tego, czy zna książkowy oryginał, czy nie) i nie zachwyci się wizualną maestrią, nie uśmiechnie na widok zwierzaków czy nie wzruszy obserwując rozwijającą się relację między głównym bohaterem a tygrysem, ten jest martwym wewnątrz robotem bez perspektyw. To jak, czytacie dalej?
Dziel się dobrem, to do ciebie wróci. Dzielę się dobrem - oto dwa dobre (miejsami BARDZO dobre) krótkie metraże wprost z zagranicy. Raz na jakiś czas udaje mi się trafić na coś na tyle ciekawego, by napisać o tym krótką notkę (wszak w sieci jest też zatrważająca ilość produkcji niezłych, ale wymagających doszlifowania, więc pisac o nich byłoby nie po drodze). Tym razem rzeczy są dwie, a jedna ma potencjał pełnometrażowy. Zapraszam na The Girl is Mime i Monster Roll.
Każdy początek nowego roku nakłania piszących do tworzenia różnego rodzaju list z grami, na które najbardziej czekają. Moi koledzy takie zestawienia już zrobili, a ja oparłem się pokusie*, by wymienić kilka (naście) nadchodzących tytułów i postanowiłem zrobić coś innego. Chcę rozliczyć się z oczekiwań z lat minionych. Listy najbardziej wypatrywanych przeze mnie gier stworzyłem pod koniec 2010 i 2011 roku. Pozwolę sobie zatem na małą retrospekcję i sprawdzę w co rzeczywiście zagrałem i jak moje nadzieje wyglądają po zderzeniu z rzeczywistością. Może kogoś to zainteresuje? Bitte.
Zrobiłem muzyczne podsumowanie minionego roku, dlaczego więc nie stworzyć listy oczekiwanych płytowych premier na najbliższe miesiące? Być może dzięki temu niektórzy z Was już teraz przygotuję swe uszy na nadejście tego czy innego albumu i nie będą w grudniu zaskoczeni, że któraś z premier okazała się być czymś wartym uwagi, ale z jakiegoś powodu ich ominęła.
Rok 2013 już teraz zapowiada się smakowicie pod kątem premier w szeroko rozumianym gatunku muzyki rockowej. Będą spektakularne powroty i ekscytujące debiuty. Będą tytaniczne riffy i elektroniczne pasaże w tle oraz wokalistyczne elaboraty (istnieje coś takiego w ogóle?). Kolejność premier będzie chronologiczna (w momencie gdy są znane daty rynkowych debiutów płyt) lub taka "cirka ebałt" bazująca na ostrożnych zapowiedziach samych muzyków. Zapraszam.