Historia z epickim rozmachem - Half-Life Uplink - Goozys - 22 grudnia 2011

Historia z epickim rozmachem - Half-Life Uplink

Wszystko zaczęło się 22 lutego 1999 roku w słoneczny dzień. Pamiętam, że byłem zmuszony opuścić żaluzje w oknie, by cokolwiek dojrzeć na monitorze. Nie przeczuwałem, że za chwil kilka rozpocznie się najdłuższa, a jednocześnie najpiękniejsza wirtualna przygoda mojego życia. Nieświadomy następstw nadchodzącego czynu, rozsiadłem się wygodnie w fotelu i włożyłem płytę CD do napędu. Ruszyła. Szybciutka instalacja, jeszcze szybsza konfiguracja dźwięku i po chwili moim oczom ukazało się menu główne Half-Life Uplink. Nie wiedziałem za bardzo od czego zacząć, gdyż w tamtym czasie mój język angielski był bardzo ubogi i wiedziałem jedynie czym jest „play game” oraz „exit”. Miałem podstawy do obaw, że gra, w którą za chwilę zagram, przerazi mnie swoimi rozbudowanymi dialogami i na tym się skończy. Jak w przypadku setki innych gier, od których właśnie z tego powodu uciekałem. Ale nie, tym razem postanowiłem wytrwać do końca.

W tym miejscu rozpoczęła się moja przygoda z serią Half-Life.

Nigdy nie byłem wytwornym graczem. Gry komputerowe traktowałem i nadal traktuję jako źródło niewymagającej i nieskomplikowanej rozrywki. Gdzie mi tam do graczy, którzy mogą pochwalić się 100% frekwencją wśród osiągnięć na Steam. To nie dla mnie. Podobnież było w momencie gdy po raz pierwszy ruszyłem z miejsca, zaczynając zabawę z wersją demonstracyjną gry Half-Life. Prawie pół godziny zajęło mi opanowanie skocznego i nader zwinnego głównego bohatera. Nie miałem bladego pojęcia o możliwości gry na klawiszach WSAD, męcząc się kursorami. Mimo to z każdą kolejną minutą spędzoną przed monitorem, utwierdzałem się w przekonaniu, że oto mam do czynienia z czymś wielkim. Z czymś, co w porównaniu z archaicznymi swojego czasu Hired Guns bądź Death Mask, wyglądało po prostu obłędnie. I nie odstraszała mnie wszechobecna pikseloza, bo możliwość uruchomienia gry w „wysokiej”, jak na tamte czasy rozdzielczości, zepchnęła wszelkie negatywne odczucia na dalszy plan. Pierwszy raz w życiu czułem nieodpartą ochotę by grać i grać, i grać…

Nie potrafiłem oderwać się od monitora. Zauroczony pełnym 3D, eksplorowałem najciemniejsze zakamarki pokonywanych poziomów, nieznanego mi olbrzymiego kompleksu. Co chwilę zatrzymywałem się i rozglądałem dookoła, podziwiając kunszt programistów z Valve. Ogromne wrażenie wywarło na mnie starcie z żołnierzami HECU, wśród porozstawianych kontenerów jednego z poziomów. O co tu chodzi? Kim jestem? Co mam zrobić i co tutaj się wydarzyło? Takie pytania kłębiły się w mojej głowie, a ja z zapartym tchem podążałem dalej przed siebie. Strzelałem we wszystko co się dało, mimo iż interakcja z otoczeniem była zerowa, pomijając skrzynie z zaopatrzeniem. Każdy następny kontakt z żołnierzami sprawiał mi wręcz trudną do opisania radość. O Boże, to było coś pięknego. Z uśmiechem na twarzy wspominam momenty, w których z nienacka wyskakiwały Headcraby. Pamiętam jak dziś, te niekontrolowane odruchy palców ułożonych na myszce. Najpierw kurczowo zaciśnięte, a chwilę później gwałtownie odrywane i wybuchające pod nogami granatniki. Podskakiwanie na fotelu także było integralną częścią zabawy. Bawiłem się naprawdę wybornie.

Cały czas w trakcie grania towarzyszyło mi poczucie strachu, zaszczucia i osamotnienia. Nie biegałem, trzymałem wciśnięty klawisz SHIFT, poruszając się baaardzo powoli. Bałem się wszystkiego, co mogło mnie spotkać za zakrętem, w windzie, na niższym poziomie, za drzwiami. Co kilka, kilkanaście metrów dusiłem klawisz F6, odpowiedzialny za zapisywanie stanu gry. Był środek dnia, a mi było potwornie zimno. Nie wiem, może to zimny pot mnie oblewał. Byłem tak mocno skupiony na eksploracji, że zapomniałem nawet o zjedzeniu obiadu. Całkowicie dałem się pochłonąć wydarzeniom, rozgrywającym się na ekranie monitora, czułem się integralną częścią tego wszystkiego. Prawdziwe apogeum nadeszło jednak w momencie gdy idąc długim korytarzem, usłyszałem, że zbliżam się do czegoś olbrzymiego. Coś wydawało tak przeraźliwe dźwięki, iż zatrzymałem się na moment, a gdy zerwał się szyb wentylacyjny, granatnik ponownie wystrzelił pod moimi nogami. Nabawiłem się potwornej palpitacji serca, aż musiałem na chwilę przestać grać. Zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle grać dalej. Gra powodowała we mnie zachowania, których nigdy wcześniej podczas grania nie doświadczałem. Czułem jednak, że bestia zza ściany czeka właśnie na mnie. Wszedłem w szyb wentylacyjny…

Gargantua - na nim kończy się demo Half-Life Uplink.

Moim oczom ukazało się sporych rozmiarów cielsko Gargantuy. W porównaniu z nim napotkane wcześniej Headcraby i Voritgaunty okazały się przysłowiową bułką z masłem. Rozpocząłem rozpaczliwą walkę o swoje życie. Byłem tak spanikowany, że mało które z wystrzelonych kul trafiały w olbrzyma. Skakałem, jak poparzony. Kręciłem się i kucałem bez większego sensu. Chciałem jak najszybciej przeskoczyć nad gruzami zawalonego balkonu, na którym chwilę wcześniej stałem, lecz bezskutecznie. Panika, panika i jeszcze raz panika. Przez całą wędrówkę po opuszczonych korytarzach i hangarach Black Mesa starałem się być opanowany i skupiony. Momentami nie wychodziło. Końcowa scena uświadomiła mi jednak, że nie byłem psychicznie na nią przygotowany. A przecież nic wielkiego się nie stało. Po prostu nie byłem w stanie uciec przed rozwścieczonym obcym i z rozdziawioną buzią spoglądałem na zaciemniający się powoli ekran gry. Dotrwałem do końca. W jednym kawałku…

Jeszcze w kilka dni po ukończeniu dema, żyłem wydarzeniami z gry. Zanim zasnąłem, wymyślałem niestworzone historie, dopowiadając sobie dalszy ciąg. W oczekiwaniu na kuriera, który miał dostarczyć pełną wersję gry, demo przeszedłem jeszcze z kilkanaście razy. Mimo iż etapy z Half-Life Uplink nie znalazły się w podstawowej grze, zaserwowały mi nie lada doznania. Śmiem nawet stwierdzić, iż klimat panujący w demie był zdecydowanie bardziej przytłaczający niż w pełnej grze. Pozostało mi czekać na przesyłkę i mieć nadzieję, że dalsze przygody Gordona Freemana będą równie emocjonujące. Wkrótce miałem okazję się o tym przekonać. Ale o tym napiszę w następnej części "Historii z epickim rozmachem".

A dla zainteresowanych, którzy chcą przypomnieć sobie wyżej wspomniane demo, zapraszam tutaj, gdzie jest ono do pobrania. Życzę miłej zabawy.

Goozys
22 grudnia 2011 - 16:31