Nieśmieszne żarty dam na sam początek: Harry Potter kontra duch? Dlaczego nie użył różdżki? Albo nie odleciał na miotle? Zdjęcia w gazecie się nie ruszały. Ron i Hermiona chyba mieli go dosyć, skoro pojechał na wieś sam... Ufff, skoro to mamy z głowy, pozwólcie że przejdę do rzeczy - recenzji filmu Kobieta w czerni, którego plakaty wyraźnie pokazują na czyim wizerunku opierać ma się całość.
Czy jest to straszny horror? Czy Daniel Radcliffe umie grać coś innego, niż czarowanie i bycie złym na Voldemorta? Czy reżyserowi udało się stworzyć odpowiedni klimat? I czy film jest w ogóle dobry? Odpowiedzi udzielam w rozwinięciu, a póki co niech pan Radcliffe i jego toporek dotrzymają Wam towarzystwa.
Film Jamesa Watkinsa (Eden Lake) to kolejna ekranizacja książki pod tym samym tytułem. Wszystko dzieje się na początku XX wieku w Wielkiej Brytanii, a 90% akcji umieszczona została w malutkim, zamglonym miasteczku, w którym wszyscy się znają. Naszym bohaterem jest dwudziestokilkuletni prawnik Artur Kipps, ojciec małego chłopca, wdowiec z problemami. Otrzymuje zadanie, od któego wykonania zależy jego przyszłość w firmie. Musi udać się do Crythin Gifford (wspomniana mieścina), gdzie znajduje się dom na Węgorzowych Moczarach - wielka rezydencja, której właścicielka zmarła i teraz trzeba wszystko solidnie "zaprawniczyć", żeby całość sprzedać. Mieszkańcy nie traktują przybysza zbyt gościnnie i mało kto ma ochotę go zawieść na moczarny, by mógł uporać się z papierami. Wszystko jest wyraźnie przykryte ciężarem straszliwej tajemnicy, o której nikt nie chce mówić. Legenda o kobiecie w czerni i ginące w straszliwych okolicznościach dzieci mają z tym dużo wspólnego. Więcej wiedzieć nie musicie, ważniejsze są wrażenia po seansie.
Klimat jest pierwszorzędny i godny logotypu wytwórni Hammer (słynna firma, która niegdyś tworzyła wszystkie znane horrory z Frankensteinem i Mumią na czele, następnie podupadła by kilka lat temu odrodziłć się z popiołów i dalej straszyć widzów). Powietrze jest wilgotne i ciężkie, posiadłość jest posępna, mroczna, pełna zakurzonych przedmiotów i pajęczyn, a ludzkie twarze są odpowiednio naznaczone trwogą, tragedią i niechęcią. Przez większość czasu akcja się snuje, Radcliffe chodzi i patrzy, a gdzieś COŚ się pojawia, chrobocze i niepokoi. I też przez większość czasu nie przeszkadza taka poetyka, bo gdy trzeba Watkins przykręca śrubę i robi się bardziej horrorowo i klimatycznie. Prócz kilku momentów pt. cicho, cicho, cicho, PIERDUT!, znalazło się miejsce dla dwóch-trzech naprawdę ciarkogennych sekwencji. Solidna robota podkreślana bardzo pasującą do całości muzyką Marco Beltramiego. Niestety czasami jednak dzieje się za mało, co wytrąca widza z nastroju...
Ważne: Kobieta w czerni to nie jest "prawdziwy" horror. To melancholija opowieść o młodym mężczyźnie, który doznał dotkliwej straty i musi się z nią uporać. Nie ma tu żadnej wielkiej tajemnicy, a plakatowe porównanie do Innych odnosi się tylko do podobnej poetyki (mgła, wielki, straszny dom, jakiś duch i umierające dzieci). Problem z tym filmem mam taki: z jednej strony niby jest to horror, ale jednak za mało intensywny, by zasłużyć na takie miano, z drugiej jest to dramat, ale za mało "dramatyczny" i trochę mnie nie obchodziły rozterki bohatera. No i rozdrażniło mnie zakończenie. Dobrze wpisuje się w atmosferę filmu, ale po tym wszystkim oczekiwałem czegoś innego. Sam Radcliffe zaś - na razie wciąż jako Potter - sprawdza się dobrze. Nie jest może obdarzony ogromnym talentem, ale daje sobie radę z danym mu materiałem i nie drażni widza... Za dwa, trzy filmy się chłopak wyrobi i pomału przestanie być tylko młodym czarodziejem.
Kobieta w czerni jest niezła. To solidnie zrobiony film, z którym jednak wiązałem nieco większe nadzieje. Klimat jest, trochę strachów jest, ale wyraźnie brakuje czegoś, co pozwoliłoby mu zasłużyć na więcej, niż 6,5/10.