Yoghurt, w swoim naprawdę fachowym przeglądzie wizji religii w grach wideo, nie zwrócił uwagi na dwie bardzo ważne serie[1], które mają jeszcze inne spojrzenie na sprawy wiary. Nie obawiając się prezentowania nad wyraz oryginalnych jak na to medium koncepcji i nie idąc na kompromisy pokazują, że wiara ma tysiące obliczy. I że może być tematem przewodnim nad wyraz dobrych gier.
Może mowa o dwóch seriach to lekkie nadużycie w przypadku, gdy mam na myśli Shin Megami Tensei, czyli wielką „multi-serię” oraz gry Yasumiego Matsuno osadzone w Ivalice i poza Ivalice, niemniej nadużycia czasami są konieczne. Kawał świetnej roboty jaką odwalił współ-bloger bardzo zachęcił mnie do lekkiego przybliżenia owych intrygujących wizji cyfrowej wiary, niejako jako część krucjaty przeciwko spłycaniu obecnego dorobku gier wideo – te nie boją się poważnych, ciekawych tematów od bardzo, bardzo dawna.
Shin Megami Tensei - Bogowie nie umierają nigdy
Jeżeli kogoś obraża stwierdzenie „mitologia chrześcijańska” czy „Judeo-chrześcijańska” może mieć pewne problemy z zaakceptowaniem wizji Japończyków z Atlusa, którzy nie tylko łączą i mieszają wierzenia sporej części świata, ale problematycznie konfliktują obraz Boga i Lucyfera przedstawiany w naszej kulturze z życiem codziennym, czy z relacjami pomiędzy wizjami bytów wyższych jakie dostarczyła nam cywilizacja przez tysiąclecia.
W Shin Megami Tensei spotykają się kultury oraz wierzenia z mitologii greckiej, nordyckiej, japońskiej, chińskiej czy słowiańskiej. Istnieją obok siebie Anioły, Demony, czy wróżki. Pojawiają się postaci literackie, czy twory całkowicie wyjątkowe dla tej serii – a jednak główną osią fabuły jest rozgrywka pomiędzy Lucyferem oraz Bogiem, wzorowanych na tych z naszej religii. I w większości gier z tej serii wybór strony należy do nas, czasami posuwając się nawet o krok dalej, jak w fenomenalnym Shin Megami Tensei III, gdzie sami wybieramy filozofię według jakiej świat narodzi się na nowo. Apokalipsa bowiem wreszcie nadeszła i czas na nową koncepcję Ziemii.
Konfliktowość wyboru pomiędzy chaotycznym i wolnym Lucyferem, a prawym i wymagającym posłuchu Bogiem lekko ucieka w naszej kulturze. Świetnie napisał o tym swojego czasu Cole Lasti, w tekście Shin Megami Tensei: Law Chaos and American Way:
„(….) Gods, demons, and various events that are present in the series can be thought of as metaphors for real-life social structures. The main characters in these games employ demons to fight against powerful enemies. They mature as they overcome the anxieties and anger that they feel towards society. Resistance to societys norms and growing out of adolescence... A hard rock interpretation of Pinocchio... That’s the basic style of Megami Tensei. Indeed, each demon in the Megaten games has its own alignment showing where it falls on the Law vs. Chaos spectrum, and some demons are more starkly aligned than others. (…)
Angels and archangels, for instance, are typically the avatars of the Law school of thought. In the original Shin Megami Tensei, the lawful Mesian faction intended to build a Thousand-Year Kingdom under the supervision of the archangel Michael. An ally of the players, who has no in-game default name but is generally referred to as the Law Hero, loses his life in the struggle but is reincarnated as the Messiah and serves Michael. (….)
Ultimately, however, the question may be moot: as most SMT devotees know, rejecting both Law and Chaos is the preferable path, spurning the nationalistic and the ideological for the simply human. I believe that furthering humanity’s progress and evolution will be the only way we could hope to answer that question, said a respondent, even though ultimately I don’t think its a question even worth pursuing. We are here, we are now, we should make things better for ourselves. Only from the perspective of the future, considering whether or not past expectations were met, can you decide if a resolution is correct, concludes Kaneko, and everyone carries his or her own criteria for victory.”
Po prostu dla nas indywidualizm często równy jest dobru, ma pozytywny wydźwięk, nawet jeżeli nie zauważamy jak naprawdę wszyscy jesteśmy do siebie podobni. W SMT ani Jahwe, ani Lucyfer nie są źli, czy dobrzy. Oni prezentują zupełnie inne podejścia do stworzenia, życia, czy służenia, a ostateczny wybór zawsze należy do nas. Co ciekawe seria wykorzystuje motyw wiary dosyć dosłownie – dopóki będziemy wierzyli w pewne zjawiska, czy pewnych Bogów, dopóty oni będą się odradzać, co jest ważne dla wizji całości szczególnie dlatego, że przeróżne gry z Shin Megami Tensei rozgrywają się na różnych planetach i w różnych czasach.
Oczywiście momentami obrzydliwie spłycam[2], ale to tylko dlatego, żeby zachęcić do serii, tych którzy jej jeszcze nie znają. Jej najpopularniejsze odsłony – Persona 3 i 4 są mocno ugrzecznione i oderwane z motywów, z których zasłynęła seria ponad 20 lat temu, więc szkoda skupiać całą uwagę tylko na nich. I chociaż młodzieńczy bunt przeciwko religii i zastanemu ładowi jest motywem przewodnim kilku z jej odsłon to częściej dotykamy tutaj sprawy bardzo złożonej, sprawy, gdzie miesza się ze sobą metafizyka, psychologia, rzeczy wytłumaczalne jak i te przekraczające ludzki umysł. Nie ważne kim się urodziliśmy, nie ważne czy jesteśmy jeszcze młodzi, ważne są nasze wybory i decyzje dotyczące tego co zastaliśmy. Jesteśmy panami i sługami każdego ze światów. Jesteśmy kreatorami i kreacjami Bogów naraz.
Co ciekawsze teksty o serii:
Najlepsza recenzja Persona 2 pod słońcem| Przegląd serii na Hardcore Gaming| Tekst o filozofii wyboru prezentowanej przez Shin Megami Tensei
Jesteśmy tylko pionkami w grze wielkich
„The body is but a vessel for the soul, a puppet which bends to the soul's tyranny. And lo, the body is not eternal, for it must feed on the flesh of others, lest it return to the dust whence it came. Therefore must the soul deceive, despise and murder men.” - Vagrant Story.
W buntowniczej erze wielkich przemian i wielkich eksperymentów, czyli w erze pierwszego PlayStation powstało grono gier, których wydźwięk pewien ktoś określił swego czasu słodkim „Bóg jest zły”[3]. Przodowały w tym oczywiście klasyki od Yasumiego Matsuno, takie jak Vagrant Story, czy Final Fantasy Tactics, które zaczęły żywot jeszcze od 16-bitowego Tactics Ogre. Jednak, stwierdzenie podane wyżej jakby przyjemne dla oka nie było i jakby szybko nie pozwalało nam wyrobić sobie zdania jest nad wyraz krzywdzące. Szczególnie dla scenarzysty tak dobrego jak Matsuno.
Bo Matsuno prezentuje że religia to przede wszystkim polityka. Polityka, za pomocą której zdobywa się pieniądze, wiernych, wojsko i żywność. Polityka, która potrafi zrobić z demona boga, a z człowieka mesjasza wtedy, gdy jest to potrzebne. YAZZ w sposób podobny co From Software dotyka spraw ingerencji ludzi w siły, których nie powinni dotykać i wiążących się z tym opłakanych skutków owych kontaktów, ale przede wszystkim pokazuje tragedię związaną z nadużyciem władzy przez Kościół. Z tym jak odpowiedni tytuł zmienia wszystko w umysłach ludzi, którzy są gotowi na dowolne cierpienie ze względu na sztuczne przekonania.
Oczywiście kwestia pochodzenia etnicznego jest jeszcze ważniejszym motorem napędowym gier takich jak Tactics Ogre i Final Fantasy Tactics, ale obie nigdy nie zapominają, że wiara to niesamowite narzędzie – przelewając to nie tylko na fabułę, ale również na system rozgrywki. Nie będę ukrywał – uważam, że literacko taką jakość z gier osiągnęły jedynie Legacy of Kain (ponownie, mocno inspirowane religijnym motywem upadłych aniołów) oraz seria Mother, co nie oznacza że nie ma gier doskonale napisanych. Te dla mnie są jednak wybitne wśród wybitnych – a Matsuno, chociaż nie uniknął w Final Fantasy Tactics kilku antychrześcijańskich klisz to w sposób zabójczo szczery, rozbrajający, ale także ciekawy pokazuje ile dobrego i złego w historii danego kraju lub narodu może uczynić wykorzystanie religii, czyjegoś pochodzenia, czy koloru skóry.
Owym tropem „zbrodniczych religijnych zapędów” podąża tak naprawdę wiele gier – Xenogears. Kara No Shoujo. Killer 7. Animozje religijne są mocno zaznaczone w Dark Souls, które zresztą pięknie wykorzystuje motyw Prometeusza oraz mity z całej Europy. The Sea Will Claim Everything dotyka polityki i religii z punktu widzenia ateisty, a Mother 3 opowiada sporo o życiu po życiu. Popularne Okami, God of War czy El Shaddai są o religii i mitologii. I tak dalej i tak dalej. Generalnie rzecz ujmując jak bardzo nie byłyby to rzeczy momentami oczywiste to osadzenie ich w danym kontekście i w danej otoczce często okazuje się nad wyraz świeże, czy pouczające, choć równie często staję się elementem, który przyciąga nas do naprawdę fachowych gier.
Co ciekawsze teksty:
Moja recenzja Tactics Ogre|… i Kara No Shoujo| Vagrant Story w ujęciu Hardcore Gaming| Cascad analizuje El Shaddai
Kilka słów na koniec
Na co warto zwrócić uwagę – co ponownie dobrze pokazał smakowity tekst Yoghurta[4] – to fakt, że gry wideo nie boją się religii. Tak jak nie boją się nagich ciał. Tak jak nie boją się tematów poważnych, egzystencjalnych, czy rodzinnych. Tyle, że niektóre media[5] prowadzące w budowaniu ich wizerunku wciąż wolą wyważać otwarte drzwi, szukać głębi tam gdzie są największe pieniądze, zamiast czasami rozejrzeć się mocniej wokół siebie. Gry wideo to także medium dojrzałe – tyle, że po prostu młodsze, z mniejszym dorobkiem, lecz wcale nie gorsze. Po prostu inne. I dobrze mi z tym.
Dziękuje za uwagę.
[1] Absolutnie nie zarzucam mu niedopracowania! Wręcz przeciwnie – to właśnie jego tekst nakłonił mnie do zastanowienia się ponownie nad grami, które opisuję. Mam nadzieję, że nie będzie miał za złe ;) !
[2] Drodzy Megateniści: proszę, nie wieszajcie mnie! Robię to z powodu miłości do serii, po to aby zaprezentować ją nowym w temacie.
[3] Owym kimś był Pitchfork, mój ulubiony publicysta piszący o grach wideo.
[4] Smakowity Jogurt, hohohoh…. :( :<
[5] Przoduje w tym telewizja (choć prasa i Internet, także branżowy swoje za uszami ma…), jak słusznie stwierdził mój ulubiony polski medioznawca Wiesław Godzic – powodem tego jest strach przed nowym medium, które odbiera widza.